Mam wrażenie, że uniwersum Sandmana robi się coraz bardziej popularne. To właśnie z tego świata pochodzą Martwi Detektywi. Po raz pierwszy spotkałam się z nimi w serialu na platformie Netflix. Seria bardzo mi się spodobała i dlatego chętnie sięgnęłam po komiks. Oczywiście jego fabuła była kompletnie inna, niż ta w serialu.
Powrót dwóch najbardziej lubianych postaci z uniwersum Sandmana! Charles Rowland i Edwin Paine są detektywami od dziesięcioleci, a najlepszymi (nieżyjącymi) przyjaciółmi jeszcze dłużej. Jednak ich nowe śledztwo – w sprawie zaginięcia Amerykanki tajskiego pochodzenia z jej domu w Los Angeles stawia ich na kursie kolizyjnym z nowymi i przerażającymi tajskimi duchami, które mogą sprawić, że nawet martwy chłopiec będzie miał koszmary! Dodatkowo chłopcy natykają się na czarownicę Tessalię, uwięzioną przez niebezpieczną magię, będącą zagrożeniem dla jej życia, ale też zniewagą dla jej ego, czego czarownica nie może pozostawić bez odpowiedzi…
– opis dostępny na stronie EGMONT.
Zobacz również: Popkowy Poradnik Prezentowy 2024 – jakie popkulturowe prezenty sprawić bliskim pod choinkę?
Zacznę od tego, co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy – czyli od czcionki, a raczej czcionek. Wszystko było napisane innym stylem. Co drugie słowo, nie wiadomo po co, pogrubione. Część tekstu w dymkach napisana wielkimi, cześć małymi literami. Zero ładu i składu. Przez to całość była słabo czytelna. W dodatku nie zawsze wiedziałam co, kto i w jakiej kolejności mówił. W takich sytuacjach często zastanawiam się czy zawaliła redakcja, czy ktoś naprawdę na to spojrzał i po prostu uznał, że jest OK i wygląda spoko.
Średnio to zachęcało do dalszego czytania, ale jakoś przebrnęłam. Historia nawet mnie wciągnęła, co – zdaję sobie sprawę – nie jest zachętą roku. Ale co ja mogę? Szczerze, fabuła Martwych Detektywów jest naprawdę ciekawa, o ile zignoruje się formę przekazu. Był w tym duży potencjał i nie wiem, co zaszkodziło bardziej: grafika czy narrator?
Tak, narrator. Ze swoimi mądrościami, zapisanymi na rogach stron, poza kadrami. Oczywiście inną czcionką. Robiłby zdecydowanie lepsze wrażenie, gdyby było go zwyczajnie mniej. Za jego sprawą komiks pełny jest nadętych morałów i czegoś, co wygląda na kiepską fuzję mądrości życiowych i filozoficznego bełkotu, prawdopodobnie będącego owocem osobistych przemyśleń autora. Ale to tylko moje zgadywanki. Być może właśnie obraziłam autora. Nie wiem. Narrator zdaje się mieć na celu skłonienie czytelnika do głębszych przemyśleń i refleksji, ale średnio mu to wychodzi.
Podobnie z momentami w których próbuje tłumaczyć nam, że coś jest straszne czy przerażające. No, właśnie dlatego nie jest. Dużo bardziej makabrycznie i groteskowo wypadają momenty, w których nie narzucano czytelnikowi, jak powinien je odbierać. Jak wspomniałam, historia miała naprawdę niezły potencjał, ale w ogóle go nie wykorzystano. Akcja nieustannie przeskakuje między różnymi wątkami. Nie ma czasu na porządne przedstawienie postaci, przez co wydają się zwyczajnie płytkie.
Zobacz również: Pożeraczka nocy. Pożeracze nocy, tom 1 – recenzja komiksu
W dodatku nie wszystko jest nam od razu tłumaczone. I nie – nie buduje to napięcia, tylko denerwuje. Nie mówię, że wszystkie informacje powinny być od razu podane czytelnikowi na tacy. Bywa tak, że nie ma na to czasu. Tylko że w Martwych Detektywach był na to i czas, i miejsce – a przynajmniej tak wynikało z fabuły. Niestety wielu rzeczy dowiadywaliśmy się z opóźnieniem. Prowadziło to do paradoksalnej sytuacji, w której bohaterowie nie wiedzieli, co się dzieje, czytelnik nie wiedział, co się dzieje i czasami miałam wrażenie, że rysownik też nie.
A skoro o nim mowa. Album zawiera zeszyty The Sandman Universe: Dead Boy Detectives #1–6. Pomiędzy kolejnymi numerami zmieniała się osoba odpowiedzialna za ilustracje, co niestety widać i nie polepsza to jakości tytułu. Plus jest chyba tylko taki, że niespecjalnie go też pogarsza. Kreska jest zwyczajnie brzydka i nawet nie chodzi o to, że niektóre sceny są obrzydliwe. To mroczne i trochę chore dzieło, więc nie wszystko będzie wyglądać jak z kolorowego obrazka. Nie wymagam tego. Poza tym, umówmy się: latająca ludzka głowa z resztkami wnętrzności i zwisającym kręgosłupem nie powinna być ładna. Jeżeli jesteś artystą i taki rysunek wyszedł ci ładnie, to ewidentnie robisz coś źle.
Podsumowując, historia nawet ciekawa, ale oprawa graficzna i narracja leżą. Raczej nie sięgnę po kolejny tom, chociaż przyznam, że trochę ciekawią mnie losy pewnej wiedźmy. Nie sądzę jednak, że nie poznając ich, jakkolwiek będę na tym stratna.
Źródło grafiki głównej: kolarz z wykorzystaniem okładki