Od ładnych już paru lat czuć przesyt mainstreamowymi produkcjami o super herosach. Zarówno DC, jak i Marvel zdają się zjadać własny ogon. Nawet jeżeli zdarza im się wydać naprawdę solidny komiks czy przyzwoity film, to nie daje już takiej frajdy jak przed laty. Ta sytuacja daje jednak pole do popisu innym wytwórniom i wydawnictwom, które kreują nowe historie i światy oraz zupełnie nowych superbohaterów. A fani, którzy otrzymują powiew świeżości, pokazują, że właśnie w tych bardziej niszowych produkcjach tkwi największy potencjał. Czy do tej grupy zalicza się również nowa opowieść od Non Stop Comics?
Pierwszy tom Radiant Black przybliża nam genezę tytułowego herosa. Nathan Burnett, trzydziestoletni niespełniony pisarz, tonie w długach i stacza się powoli na dno. Gdy w końcu ma nóż na gardle, zmuszony jest wrócić do rodzinnego miasteczka i ponownie zamieszkać z rodzicami. Odnawia kontakt ze swoim najlepszym kumplem, który z całych sił stara się podnieść go na duchu i wyprowadzić z problemów. Pewnego wieczoru chłopaki wracając z baru, trafiają na dziwną anomalię – światło przypominające niewielką czarną dziurę. Po jej dotknięciu Nathan przemienia się w przypominającego Power Rangersa herosa w kosmicznej zbroi. Odkrywa też różne, bliżej nieokreślone, nadludzkie moce (jedną z nich jest coś jakby telekineza).
Zobacz również: Popkowy Poradnik Prezentowy 2024 – jakie popkulturowe prezenty sprawić bliskim pod choinkę?
I choć do tego momentu cała historia zdaje się iść liniowym, ustalonym przez dziesięciolecia schematem, to w dalszych częściach tomu fabuła robi fikołek za fikołkiem, fundując nam rozwiązania, których do tej pory raczej w superbohaterskich komiksach nie doświadczaliśmy. Dziwaczna współpraca z policją, proszenie o pomoc nieznanego złoczyńcę, czy nawet… wymiana mocy. Faktem jest, że to, co oferuje fabuła, naprawdę potrafi czytelnika zaskoczyć.
Do plusów komiksu nie zaliczyłbym niestety głównego bohatera. Co prawda z jednej strony wydaje się archetypem szlachetnego herosa godnego swoich mocy, jednak przez większość czasu nie budzi krzty sympatii. W przeciwieństwie do swoich „kuzynów” pokroju Spider-Mana czy Niezwyciężonego nie ma w sobie tego czegoś, za co można by go polubić. Może na swój sposób i to jest zerwaniem ze sztampowym pokazaniem protagonisty, ale ja w tej kategorii jestem na nie.
Znacznie ciekawiej malują się na tym polu pozostałe postacie. Zwłaszcza kumpel Nathana, który okazuje się odgrywać w przygodzie dużo większą rolę, jak i reszta ekipy pojawiająca się pod koniec. Intrygująca była poboczna opowieść czy raczej geneza czerwonego wojownika. Wydawała się poruszać mocniej niż sam wątek główny. A i zwrot akcji pod koniec zrobił robotę. Uwagę przykuwa także faktyczny przeciwnik, który co prawda pojawia się na sekundę, ale już zdążył się ujawnić jako prawdziwy kozak. Jeżeli miałbym podać kilka elementów, których chciałbym zobaczyć ciąg dalszy, to ten ostatni z pewnością by się wliczał.
Zobacz również: Diabeł – recenzja filmu. Zmarnowany potencjał
Radiant Black jest komiksem, który ze strony na stronę potrafi coraz mocniej zainteresować. Mimo że fabuła wydaje się niezbyt skomplikowana, twórcom udaje się ukryć kilka niewiadomych, których chęć odkrycia wciąga czytelnika. Zeszyt w udany sposób zrywa z motywami, które znamy i które zdążyły nam się przejeść. Szkoda tylko, że nie wyszedł kilka lat wcześniej, zanim to się stało. Ryzykowne jest przyrównanie go jednak do takich geniuszy jak Niezwyciężony, ten komiks jest znacznie bardziej „lajtowy”, wręcz brakuje tu czegoś mocniejszego, twardszego i brutalniejszego. Nie ukrywam jednak, że potencjał w tej historii jest i z pewnością chciałbym sięgnąć po dalszą część.