Myśląc o klasykach sci-fi, zapewne do głowy przychodzą Wam tytuły raczej zagraniczne, takie jak Gwiezdne Wojny, Obcy czy inny Predator. Oczywiście wszystko to są dobre franczyzy, jednak po przeczytaniu omawianej dziś książki wiem jedno: dla mnie do naszego rodzimego Niezwyciężonego żadne Star Warsy nie mają podjazdu.
Tym razem, dla odmiany, nie przytoczę Wam na start opisu wydawcy. Dlaczego, spytacie? No więc, tak się akurat złożyło, że w tym wydaniu ów opis nie zawiera praktycznie żadnych informacji o fabule. Niezwyciężony to dość znana (wśród trochę starszego ode mnie pokolenia) historia, jasne, aczkolwiek brak tych danych wciąż mnie trochę zaskoczył. Dla tych więc, którzy tej opowieści – podobnie jak ja do niedawna – nie znają, postaram się skleić jakieś streszczenie samodzielnie.
Zobacz również: Wybraniec Odyna. Saga o Ragnarze, tom 1 – recenzja książki
W powieści Niezwyciężony obserwujemy ekspedycję ratunkową tytułowego statku na pustynnej planecie Regis III. Pewien czas wcześniej wylądowała tam bliźniacza rakieta, Kondor, z którą jednak urwała się łączność. Załoga Niezwyciężonego ma odszukać zaginionych i rzeczywiście, znajduje ich – martwych, bez żadnych śladów udziału osób trzecich, pośród chaosu wewnątrz niemalże nienaruszonym z zewnątrz. Próbując rozwikłać zagadkę ich śmierci, astronauci odkryli coś niebywałego. Martwą, mechaniczną ewolucję, która wytępiła całe organiczne życie na powierzchni planety. Z załogą Kondora włącznie. A skoro po nich nie został już żaden ślad, następnymi w kolejce do eliminacji stają się mieszkańcy Niezwyciężonego.
Niezwyciężony jest cholernie wciągający. Miałam zamiar czytać po 50 stron dziennie, bo teoretycznie nie za bardzo miałam czas na więcej, ale ostatecznie nie mogłam się powstrzymać i skończyłam ją całą w trzy dni. Cały koncept martwej ewolucji niesamowicie mi się spodobał, zaś proces docierania do jej odkrycia świetnie budował napięcie i wzbudzał ciekawość. Naukowcy z Niezwyciężonego plątali się, stawiali hipotezy, które sami potem obalali, ku własnemu przerażeniu znów stając się zupełnie bezradnymi wobec zagrożenia. Nie byli tymi wszechwiedzącymi jajogłowymi, których popkultura tak lubi wykorzystywać jako narzędzie fabularne. Oni sami nie wiedzieli, co się dzieje; zjawisko na Regis III wymykało się wszelkim ziemskim prawom, a więc wszystkiemu, na czym opierała się ich dotychczasowa wiedza. To zagubienie i strzelanie w zupełnie abstrakcyjne z pozoru hipotezy dodały mnóstwo wiarygodności zarówno im, jak i całej książce.
Zobacz również: Wiedźmin. Rozdroże kruków – recenzja książki. Wiedźmińskie początki
Sam zmechanizowany wróg dawał zresztą całkiem dobre uzasadnienie dla całego tego strachu i zagubienia. Gdyby coś podobnego próbował wykreować jakiś gorszy pisarz, najpewniej wyszłoby z tego odwrotne deus ex machina – i to dosłownie – które niszczy protagonistów bez krzty wysiłku, jako iż jest wszechmogące. Lemowi jednak udało się tak to wyważyć, że pomimo przerażającej potęgi wciąż da się wroga może nie przezwyciężyć, ale oszukać. Tyle zaś naszym bohaterom w zupełności wystarczy. Główny antagonista spisuje się zatem na medal: jest potężny, ale nie wszechmogący, a protagoniści nie pokonują go w żaden kuriozalny sposób. Zamiast tego uznają swoją niższość wobec niego, robią, co mieli zrobić i schodzą mu z drogi. Nie bawią się w zbawców tego świata – zresztą, nie ma tam już nawet co zbawiać, wszystko poza nimi i jakimiś głębinowymi rybami od dawna już nie żyje. Zamiast tego wolą po prostu przeżyć.
Fot. własne
A skoro już o postaciach, nasz główny bohater także wypada całkiem dobrze. Rohan, dowódca średniego szczebla na pokładzie Niezwyciężonego, to trochę taki nasz kosmiczny everyman. Nie wyróżnia się niczym mocno charakterystycznym, tym niemniej jego osobowość wciąż na swój sposób przyciąga. Mężczyzna jest po prostu porządnym gościem, zmotywowanym, by zrobić to, co należy. Polubiłam go, krótko mówiąc. Bez problemu udało mi się z nim utożsamić, a tym samym kibicować mu w tych najtrudniejszych momentach. Nie był to może najbardziej charyzmatyczny główny bohater, jakiego dane mi było poznać, ale zupełnie niczego mu to nie ujmowało. W swojej roli tak czy siak sprawdził się przednio – zarówno z perspektywy czytelnika, jak i swojej załogi.
Zobacz również: Obcy. Rzeka cierpień – recenzja książki. Wyborny prequel
Niezwyciężony jako powieść znany jest już jednak od lat. Ja natomiast recenzować miałam jego najnowsze, ilustrowane wydanie, dlatego też chyba czas najwyższy przejść do kwestii technicznych, wyróżniających tę edycję od wszelkich poprzednich.
Na dobry początek: sam tekst. Korekta była tu całkiem dobra; nie bezbłędna, ale dobra. Zaskoczyła mnie natomiast jedna rzecz – mimo że reedycję wydano w tym roku, nie dopasowano jej pod bieżące zasady poprawnej polszczyzny. Od 1964 roku, kiedy to Niezwyciężony trafił na rynek po raz pierwszy, pewne reguły zdążyły się już zmienić. Niektóre wyrazy, dawniej występujące rozdzielnie, teraz zapisuje się łącznie. I jak na archaizmy takie jak „patrzał” nie zwracałam większej uwagi w trakcie czytania, tak czasem to odseparowane od reszty „nie” trochę wybijało mnie z rytmu. Wiem, że to stare dzieło, ale skoro już robimy jego nowe wydanie, to jakiś korektor mógłby jeszcze przelecieć wzrokiem tekst przed drukiem. Nijak to oczywiście Niezwyciężonemu jako książce nie urąga, ale poscalanie tych wyrazów mogłoby znacząco upłynnić czytanie nowym odbiorcom.
Warto pochwalić natomiast jeden z głównych walorów najnowszej reedycji – ilustracje. Wybrane przez Annę Lem, wnuczkę autora, grafiki skutecznie umilają czytanie. Niektóre z nich to widoczki z gry; inne przedstawiają konkretne sceny z historii, stylizowane na stary komiks. Przewija się tu tego naprawdę sporo, czasem jako osobne strony, innym razem wkomponowane w tekst. Wygląda to przyzwoicie, podobnie zresztą jak okładka, za którą robi główna grafika promocyjna gry. Nie powiem, całościowo to wydanie w sumie spełniło swoją funkcję – nie dość, że zapoznałam się z książką, to i po wersję digitalową z pewnością niebawem sięgnę. Jeszcze tylko namówić mnie na merch, a ukończę pełne koło naciągania mnie na hajs (i tak warto było).
Zobacz również: Towarzystwo Ochrony Kaiju – recenzja książki. Godzilla to dopiero początek
Niezwyciężony to genialne sci-fi, któremu upływ lat absolutnie nie zaszkodził. W moim top 5 znajdzie się na pewno i z radością pochłonę wszelki nowy content, jeśli jeszcze jakiś wokół niego powstanie. Growe wydanie wypada zaś naprawdę fajnie; co prawda nie uwspółcześnia nic w samym tekście, ale prezentuje się za to naprawdę ładnie i skutecznie zwiększa szansę, iż powieść dotrze do nowych, nierzadko młodszych odbiorców. Ja sama jestem bardzo zadowolona, że dostałam swój egzemplarz do recenzji i polecam każdemu sprawić sobie własny. A teraz, skoro ten wpis mamy już za sobą, pozwolę sobie opuścić Was, drodzy Czytelnicy, i wyruszyć na poszukiwania najlepszej oferty na growe The Invincible. Życzcie mi powodzenia!
Autor: Stanisław Lem
Okładka: Robert Kleeman, Starward Industries
Wydawca: Literackie
Premiera: 23 października 2024 r.
Oprawa: twarda
Stron: 253
Cena katalogowa: 79,90 zł
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z wydawnictwem Literackim. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne – kolaż (Literackie)