Rzadko oglądam francuskie kino, ale kiedy już to robię, zazwyczaj nie jestem rozczarowana. Podobnie było i tym razem. Tytuł naprawdę mnie zaskoczył, chociaż na ogół wolę wartką akcję z dodatkiem supermocy albo magii.
W Kiedy nadchodzi jesień nie ma niczego takiego. To film o życiu, samotności, poświęceniu oraz o tym, jak skomplikowane potrafią być relacje międzyludzkie. Nie zabrakło też odrobiny dramatu i misternie plecionej intrygi, która… nie bardzo się wyjaśnia. Zacznijmy jednak od początku.
Zobacz również: Milczenie Julie – recenzja filmu. Nadużycia są wśród nas
Michelle cieszy się spokojną emeryturą w burgundzkiej wiosce, gdzie na co dzień spędza czas ze swoją wieloletnią przyjaciółką Marie-Claude. Kiedy na wakacje przyjeżdżają z Paryża córka Valérie wraz z synem Lucasem, zestresowana ich wizytą seniorka serwuje jej trujące grzyby na lunch. Valérie szybko wraca do zdrowia, ale zabrania matce widywać się z wnukiem. Czując się samotna i winna, Michelle popada w depresję… aż do czasu, gdy syn jej przyjaciółki Marie-Claude wychodzi z więzienia… I tutaj dopiero zaczyna się gęsta akcja – jak to zazwyczaj bywa u Ozona.
– opis filmu FILMWEB
François Ozon to francuski reżyser, scenarzysta oraz producent filmowy. Jego produkcje to satyryczne spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość i z reguły są dobrze oceniane. Dla mnie to było pierwsze spotkanie z jego twórczością. Nie zawiodłam się i chociaż film powoli nabierał tempa, to nieustannie trzymał mnie w napięciu.
Trudno było nie polubić bohaterów. Chyba wszystkich z wyjątkiem Valérie – córki głównej bohaterki. Powiedzieć, że nie była z matką w najlepszych stosunkach, to dość łagodne określenie ich relacji. Valérie była pełna żalu, zgryźliwa i oschła, a także niewdzięczna i niesprawiedliwa. Zależało jej tylko na pieniądzach Michelle i chociaż spodziewałam się, że za jej zachowaniem kryje się coś więcej, jakoś nie byłam w stanie się do niej przekonać. Za duży plus uznaję, że przynajmniej dość szybko dowiadujemy się, dlaczego miała do matki tyle pretensji. Nie wykrzesało to jednak ze mnie jednak ani krzty pozytywnych uczuć do tej postaci, czy chociażby zrozumienia. Wyjaśniało jednak pierwszą scenę filmu, która nagle okazała się nie być przypadkowa. Nawet uważam to za zabawne.

Kiedy nadchodzi jesień pokazuje do czego może lub mogłaby posunąć się zdesperowana, samotna osoba. Jednocześnie tytuł stara się pokazać, że nie wszystko jest takie proste jak mogłoby się wydawać i że każdy zasługuje w swoim życiu na drugą szansę, do czego wielokrotnie nawiązuje. Na przykład syn Marie-Claude, który został wcześniej wypuszczony z więzienia. Nie wydaje się złym człowiekiem, ale znając jego przeszłość, oglądający niemal czeka na jego potknięcie. Vincent, podobnie jak pozostali bohaterowie, pokazuje jednak, że nie należy oceniać ludzi po pozorach.
Zobacz również: Sztuka pięknego życia – recenzja filmu. Piękny związek
Przyznaję, że film miewa dość żenujące momenty. A w zasadzie jeden taki moment, który ciągnie się niepokojąco długo i trochę psuje odbiór całości. Pomijając to, wszystkie pozostałe sceny układają się w spójną całość. Każda z nich ma znaczenie, chociaż wiele z nich pokazuje po prostu zwykłą codzienność. Może właśnie dlatego są takie ważne.
Nieoczekiwany zwrot akcji sprawia, że film powoli zaczyna zahaczać o kryminał. Od tej pory nic już nie jest dla widza takie samo. Nagle wszystkie dialogi stają się nie tyle dwuznaczne, co niejednoznaczne. Nie są w stanie potwierdzić żadnej możliwej wersji zdarzeń. Jednocześnie żadnej nie wykluczają i właśnie dlatego uważam, że są absolutnie genialne. Do ostatniej sceny nie zostaje wyjaśnione, co naprawdę się stało, co zmusza do pewnej refleksji.

Kiedy nadchodzi jesień to bardzo dobry, ale poważny i spokojny tytuł. Ma słodko-gorzkie zakończenie i nie podaje gotowych odpowiedzi, jednak zdecydowanie warto po niego sięgnąć.
Tekst powstał dzięki współpracy z Cinema City.
Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne