31 stycznia w teatrze Collegium Nobilium odbyła się światowa prapremiera sztuki Przebłyski. W role główne wcielili się Daniel Olbrychski i Jadwiga Jankowska-Cieślak, a o oprawę muzyczną zadbali Maja Kleszcz i Wojciech Krzak.
Przebłyski to opowieść o traumie wojennej i śmierci. Poznajemy tam parę, która ma za sobą wiele wspólnie spędzonych lat. Po śmierci kobiety, Rosy, para rozmawia ze sobą – on jeszcze na ziemi, ona już w zaświatach. Wylewają z siebie nagromadzone latami żale i frustracje. Opis produkcji dostępny na stronie teatru nie zapowiadał jednak, jak ciężkie mają oni za sobą doświadczenia, dlatego od razu ostrzegam – śmiechu czy łez wzruszenia raczej tam nie znajdziecie.
Zobacz również: Brutalista – recenzja filmu. Od czego zacząć?

Całość zaczyna się od wielu, naprawdę wielu żartów o Żydach. Z kategorii tych bardziej kontrowersyjnych. Nikomu jednak nie było do śmiechu. Wszystkie one zostały wyrecytowane beznamiętnym, wyzutym z emocji głosem. Jakby bohaterka przywykła do oszczerstw i rozbawienia jej osobistą tragedią. Zabieg, choć zrozumiały, trwał jednak zbyt długo. Być może taki był zamysł: żeby widz poczuł się niekomfortowo, żeby tak jakby pokazać, jak długo społeczność żydowska musiała, a może wciąż musi, walczyć ze stygmatyzacją. Możliwe jest też, że bardzo to nadinterpretowuję, próbując zracjonalizować sobie długie minuty słuchania między innymi o najszybszym transporcie Żydów.
Na uwagę zasługuje wykorzystana symbolika: na scenie widzimy praktycznie tylko czarne i białe kolory, które symbolizują śmierć i życie. Krzesła odzwierciedlają nagrobki żydowskie, a pozostawione na nich przedmioty (takie jak dziecięce buty) – nagle przerwane życia.
Poza Danielem Olbrychskim i Jadwigą Jankowską-Cieślak na scenie były również dwie inne osoby. Maja Kleszcz i Wojciech Krzak wcielili się w rolę młodszych wersji naszych bohaterów, które przysłuchiwały się ich wymianie zdań po latach. Ponadto dbali oni o oprawę muzyczną. Spektakl bowiem przerywany był na różne piosenki, mające nadać efektu intymności danej scenie, czy też ją spotęgować. I tu mam odrobinę wrażenie podobne jak przy żartach – zabieg dobry, ale zbyt częsty.
Zobacz również: Flow – recenzja filmu. Wszystkie łapy na pokład!

Na szczególne wyróżnienie zasługuje gra aktorska. Można było naprawdę się zastanawiać, czy Olbrychski gra czy naprawdę jest pijany. Początkowo między bohaterami była atmosfera wyczekiwania i niedopowiedzeń, sama rozmowa jednak była dość jałowa. Za to w drugiej połowie spektaklu emocje prawdziwie sięgały zenitu. Oboje aktorzy pokazali grę aktorską na najwyższym poziomie, a w przeciwieństwie do początku spektaklu tu wręcz nie można było oderwać od nich wzroku.
Same Przebłyski to historia smutna, żeby nie powiedzieć, że wręcz tragiczna. Wielu rzeczy widz mógł się domyślić sam (jak na przykład, że Rosa nie żyje, a cała rozmowa tak naprawdę dzieje się w głowie jej męża; czy że ten jest Żydem, który stracił rodzinę podczas Holokaustu). Niepotrzebnie moim zdaniem zostały one na koniec tak łopatologicznie wytłumaczone. Cała finezja polegała właśnie na tym, że widz stopniowo, kropka po kropce, dociera do tego, co wydarzyło się w życiu pary. Powiedzenie wszystkiego wprost trochę tę magię odebrało. I podczas gdy w przypadku historii mężczyzny poznajemy szczegóły, których nie sposób było się domyśleć, tak chociażby stan Rosy był przedstawiony w tak oczywisty sposób, że można było go pozostawić niedopowiedzianym.
Zobacz również: Wszystkie moje rewolucje – recenzja książki. Dlatego kocham czytać!

Przebłyski to sztuka wyjątkowo ciężka. Bohaterowie mierzą się nie tylko z przeszłością, ale też z przyszłością – własną śmiercią. Obserwujemy pewnego rodzaju spowiedź głównego bohatera, który u kresu życia postanawia rozliczyć się z przeszłością, usprawiedliwić się.
Sztuka została przedstawiona jako romans o dojrzałej parze. Nie byłam przygotowana na to, co zobaczyłam. Nie żałuję, ale też nie chciałabym obejrzeć ponownie. Przebłyski to dla mnie coś, co powinno się zobaczyć. Skłaniają do myślenia, zastanowienia się też nad swoim życiem i sobą w relacjach z bliskimi. Nie ogląda się tego jednak z przyjemnością, a wręcz z bólem.