Raz na jakiś czas pociągnie mnie do kina na film o tematyce społecznej i chociaż zawsze wybieram się w weekend otwarcia, sale przeważnie świecą pustkami. Tak było też na sobotnim seansie September 5 – niezasłużenie!
September 5 opowiada o Igrzyskach Olimpijskich w Monachium w 1972 roku, podczas których nastąpił atak terrorystyczny, jako pierwszy w historii transmitowany na żywo w telewizji. Śledzimy tę opowieść z perspektywy kanału sportowego amerykańskiej stacji ABC, która płynnie zmienia swoją tematykę wraz z szokującym rozwojem wydarzeń. W tle Igrzysk przewijają się tematy napięcia po II wojnie światowej, wciąż żywych mimo upływu niemal 30 lat, a także dylematy etyki telewizji i dziennikarstwa.
Zobacz również: Najlepsze filmy 2025 roku
Muszę przyznać, że bezpośrednio po wyjściu z kina byłam pod ogromnym wrażeniem, ale wraz z upływem czasu lekko ochłonęłam i spojrzałam na produkcję bardziej obiektywnym okiem. Niewątpliwie jest to ciekawy film, grający nieco na oczekiwaniach i emocjach widza. Najpierw dostajemy wstęp o pracy przy transmisji na żywo, skupiony na wydarzeniach sportowych, po czym szybko przeskakujemy w pełne niepokoju działania związane z terrorystami. Wtedy na stałe przylega do nas pośrednia perspektywa dziennikarzy, śledzących wydarzenia zza bariery ekranu telewizora.
Zobacz również: Kalendarz premier Marvela 2025
Film jest zbudowany tak, że na bieżąco nie rzucają się w oczy jego braki, a zdecydowanie nie jest idealny. Przede wszystkim – dzieje się bardzo dużo. Z jednej strony szybko znikający sport, z drugiej atak terrorystów, praca lokalnej policji, zdobywanie kluczowych informacji i napięcie w mieście. Wszystko to rozgrywa się na zapleczu stacji telewizyjnej, gdzie nieustannie przyglądamy się samej pracy – kliszom, napisom, zdjęciom, telefonom, faksom i dziesiątkom innych urządzeń, do których przywiązywana jest duża waga. Nieustannie słuchamy trzech jednoczesnych rozmów przez telefon, prezentera w tle i dialogów bohaterów. Jakby tego szumu nie było dość, co i raz film próbuje nam podrzucić wątek obwiniania Niemców o wojnę oraz pytanie, czy telewizja może pokazywać terrorystów.

I chociaż oddzielnie te wątki są bardzo ciekawe, to szczególnie dwa ostatnie nie są zbyt rozwinięte. Komentarze pojawiają się to tu, to tam, ale ostatecznie niewiele z nich wynika. Chociaż zakładnikami terrorystów są członkowie reprezentacji Izraela, to podkreślanie tego w filmie również do niczego nie prowadzi. Podobnie kwestia etyki – padają rozważania, czy można pokazać egzekucję zakładnika na żywo, czy sama transmisja nie dodaje rozgłosu organizacji terrorystycznej, ale nie zostają one rozwiązanie. Nie ma w tym ciągłości nawet wtedy, gdy stacja popełnia kardynalny błąd w transmisji – chwilę później zapominamy, jak gigantyczny był to fuck up w historii telewizji.
Zobacz również: Ulubione seriale redakcji
Natomiast mimo tych nieścisłości, September 5 ma w sobie coś fascynującego. Dziennikarze obserwują wydarzenia z dystansu ekranu – podobnie jak widzowie – ale znajdują się dosłownie kilkaset metrów od terrorystów. Chociaż są świadomi dramatu rozgrywającego się na ich podwórku, muszą zająć się pracą – żmudnym i wymagającym procesem wywoływania klisz ze szpul czy żłobienia napisów na karty tytułowe. To zderzenie strony technicznej z grą wielkich stawek za oknem początkowo wydaje się dziwne, wręcz niepokojące, ale ostatecznie naprawdę skupia uwagę.
Chociaż był nominowany do Oscarów za scenariusz oryginalny, nie jestem zbytnio zdziwiona brakiem statuetki. September 5 jest filmem intrygującym i ciekawie przedstawionym, ale nie wybitnym. Warto zwrócić na niego uwagę, ale na spokojnie można się tym zająć później, kiedy pojawi się na platformach streamingowych. Bo co prawda na drugi dzień po seansie wciąż o nim myślę, ale dużo mniej pozytywnie niż chwilę po wyjściu z kina.
Fot. główna: Materiał promocyjny.