Strzelanki to jeden z najpopularniejszych rodzajów gier na konsolach. Powstało już mnóstwo tytułów w tym gatunku. Nie zmniejsza to jednak popularności ich kolejnych odsłon. Nie inaczej jest w przypadku Battlefield 6.
Nie wiem, czy jest ktoś, kto nigdy nie słyszał o serii gier Battlefield. Na stałe wryła się ona w popkulturę. Jest to klasyczna pierwszoosobowa strzelanka, w której całość rozgrywki ma miejsce podczas kampanii wojennej. Pierwsza część miała premierę w 2002 roku, a teraz, po 23 latach, fani mogą po raz kolejny zanurzyć się w świecie pełnym walki – w następnej już odsłonie tegoż tytułu, Battlefield 6.
Zobacz również: Predator: strefa zagrożenia – recenzja filmu. Wilk alfa

W najnowszej odsłonie gracze znajdują się w niedalekiej przyszłości, pośrodku konfliktu pomiędzy prywatną organizacją zbrojeniową PAX ARMATA a siłami zbrojnymi NATO. PAX ARMATA destabilizuje sytuację polityczną na całym świecie, a celem oddziału, w którego członków wciela się po kolei gracz, jest ich powstrzymanie.
Największą zaletą Battlefield 6 jest ciekawe osadzenie w kontekście aktualnej sytuacji geopolitycznej i ciągłej dyskusji na temat działań NATO. Dodaje to większej realności całej kampanii. Akcja dzieje się w miastach, co prowadzi do bardzo wielu walk w zwarciu, które dodatkowo podnoszą delikatnie trudność.
Ten aspekt rozgrywki jest naprawdę zadowalający. Nawet na jednym z prostszych poziomów produkcja dostarcza dostatecznie dużo wyzwań, by nie czuć się jak niezniszczalny terminator. Dzięki temu nie przechodzi się gry jednym ciągiem i rzeczywiście trzeba się trochę postarać.
Zobacz również: Chainsaw Man: Reze Arc – recenzja filmu. Bombastycznie

I na tym będzie niestety koniec zalet. Widoki, grafika czy arsenał nieszczególnie się wyróżniają. Nie ma drastycznego przeskoku w stosunku do poprzednich części. Wiadomo, tu już nie da się zbyt wiele zrobić, ale twórcy mogli zadbać chociaż o lekki powiew świeżości. A tak, odniosłam wrażenie, że to tylko kolejny, monotonny Battlefield zrobiony na jedno kopyto.
Moim największym zarzutem wobec Battlefield 6 jest fabuła, a właściwie jej długość. Jest na tyle krótka, że myśląc, iż dopiero dobrze się rozkręca, już zobaczyłam napisy końcowe. Dialogi i motywy występujące w historii oceniłabym jako średnie, jeśli nie kiepskie. Słuchając postaci, trudno było wywnioskować, o co w tym tak naprawdę chodzi, kto ma jakie motywacje i kto jest dobrym, a kto złym. Widać, że gra została stworzona po to, żeby fabułę potraktować jako rozgrzewkę czy też tutorial. To pozwala jak najszybciej przejść do trybu multiplayer, gdzie twórcy najpewniej widzą największy potencjał, a co za tym idzie – przychody.
Zobacz również: Frankenstein – recenzja książki. All praise Mary Shelley!

Co do postaci… Cóż. Uważam się za osobę naprawdę otwartą i niezwracającą uwagi na narodowość czy pochodzenie etniczne. W Battlefield 6 uderzyła mnie jednak przesadna poprawność, a właściwie niepoprawność polityczna. Cała kompania „tych dobrych” składa się z osób z całego świata i każdej rasy, poza kaukaską. Białych bohaterów mamy jedynie po stronie zła i pokazani są jako ci, z którymi należy walczyć. Nie miało to żadnego uwarunkowania w fabule (jak chociażby walka ras), a było wrzucone jak coś zupełnie naturalnego. Jeśli już dbamy o reprezentację każdej mniejszości etnicznej, to zróbmy to bez obrażania innych.
To jednak tryb multiplayer jest najbardziej interesującą częścią dla graczy, więc pomówmy i o nim. Najwięcej akcji dzieje się w nim na mapie Operation Firestorm, pamiętającej czasy Battlefield 3. Pozostałe są zaś do siebie bardzo podobne. Widać w nich potencjał, jednak niewykorzystany, przez co nie ma efektu totalnej wojny. O mapie Nowego Jorku nawet nie ma co wspominać. Została strasznie ograniczona i, na moje, mogłoby to być dowolne inne amerykańskie miasto. I to nawet niezbyt wielkie. Nie zauważyłabym różnicy.
Zobacz również: Zorro: Z martwych – recenzja komiksu. Biczem i szpadą

Gracze szybko wpadają tutaj w samo centrum walk. Niby fajnie, ale wcześniej, w poprzednich odsłonach, był przynajmniej czas na to, żeby pokrótce zapoznać się z sytuacją i obrać jakąś strategię. Teraz ledwo wejdzie się do gry, a już trzeba czekać na odrodzenie. Owszem – twórcy wiele szczegółów dopracowali, dzięki czemu sama rozgrywka później robi się o wiele przyjemniejsza. Niestety, trzeba najpierw jakimś cudem uniknąć kulki w plecy, żeby móc w ogóle te detale dostrzec.
Battlefield 6 nie ma w sobie nic szczególnego i po prostu jest zmarnowanym potencjałem. Jeśli poprzednie wpadki twórców nie zniechęciły graczy, to ta odsłona ma na to szansę.
