Uciekinier – recenzja filmu. Zabili go i uciekł

Edgar Wright zdecydował się zaadaptować powieść Uciekinier Stephena Kinga z 1982 roku. Przedstawia ona wizję świata zaskakująco bliską naszej współczesności. Książka doczekała w latach 80. luźno inspirowanej filmowej adaptacji z Arnoldem Schwarzeneggerem, która nie wykorzystała jednak potencjału historii. Czy reżyserowi najnowszej wersji udało się się połączyć film akcji, dramat i satyrę w jednym?

W niedalekiej przyszłości „Uciekinier” staje się najchętniej oglądanym programem w telewizji. To śmiertelnie niebezpieczny konkurs, w którym uczestnicy muszą przeżyć 30 dni, będąc ściganymi przez zawodowych zabójców. Wszędzie śledzą ich kamery, a każdy kolejny przetrwany dzień podnosi wartość wygranej. Ben Richards (Glen Powell) jest ojcem pochodzącym z ubogiej klasy robotniczej, którego nie stać na leczenie chorej córki. Pomimo obaw, by zdobyć odpowiednie fundusze postanawia wziąć udział w zabójczym show. Buntownicza natura nowego zawodnika sprawia, że staje się on ulubieńcem fanów i jednocześnie zagrożeniem dla całego programu. Ben musi przechytrzyć nie tylko Łowców, ale także cały naród uzależniony od oczekiwania na jego śmierć. Uciekinier to ekranizacja emocjonującej powieści Stephena Kinga, autora książek, takich jak Skazani na Shawshank, Życie Chucka czy Lśnienie, w reżyserii Edgara Wrighta, twórcy nowatorskich, szalonych filmów, w tym Baby Driver, Hot Fuzz  i Scott Pilgrim kontra świat.

Uciekinier ma wiele aspektów, które wypadają wyjątkowe dobrze. Glen Powell jest bardzo charyzmatyczny w głównej roli, a jego postać ma zaskakująco dużo dramatycznych momentów, które aktor potrafił udźwignąć. Akcja trzyma widza w napięciu. Montaż jest bardzo pomysłowy i energiczny. Bywa zabawnie i widać, że jest to film, który ma jakieś przesłanie oprócz bycia lekką rozrywką. Dlatego ten seans był niezwykle frustrujący; ciągle miałem wrażenie, że reżyser chce złapać zbyt wiele srok za ogon. Raz idzie w konwencję kina akcji rodem z lat 80., kiedy indziej społecznego dramatu, a do tego jeszcze próbuje być satyrą na media masowego przekazu. Ostatecznie te wizje bardzo się ze sobą gryzą i żadna z nich nie zostawia widza w pełni usatysfakcjonowanym.

Zobacz również: Strażnicy – recenzja komiksu. Who watches the Watchmen?

Największy problem to czas trwania. Patrząc na coraz dłuższe metraże Hollywoodzkich produkcji, 2 godziny i 10 minut, jak w tym przypadku, to raczej norma. Nie mam problemu z seansem nawet trzygodzinnym, jeśli jest on uzasadniony dla opowiadanej historii. Niestety tutaj można by było wyciąć spokojnie 30 minut, a historia by tylko na tym zyskała. Decyzja, by zawrzeć możliwe jak najwięcej z książki sprawia, że film bywa chaotyczny, a widz zastanawia się, dlaczego akcja nagle stoi w miejscu. Dużo sensowniej byłoby wybrać dwa najważniejsze wątki z oryginału i wokół nich stworzyć fabułę.

Choć sceny dramatyczne wypadają nieźle, reżyser nie umie znaleźć naturalnego tempa pomiędzy nimi a sugerowaną przez tytuł ucieczką. Nasza tytułowa postać, biorąc udział w programie „Uciekinier”, przez większość czasu jakoś specjalnie nigdzie nie ucieka. Kiedy dostajemy szansę oglądać sceny akcji z dużą liczbą efektów praktycznych, dostarczają one sporo frajdy. Niestety pomiędzy nimi mamy sporo momentów, gdzie nasz bohater chowa się u kogoś w domu, co nie jest wyjątkowo ekscytujące.

Zobacz również: Frankenstein – recenzja filmu. Tylko potwór bawi się w Boga

Uciekinier
kadr z filmu Uciekinier

Scenariusz rozczarowuje też w innych aspektach. Wizja świata, gdzie śmiertelne reality show to najchętniej oglądany telewizyjny program, a obywatele są poddani totalnej inwigilacji, brzmi ciekawie, ale to nic nowego. Rok 1984 Orwella wydano prawie 80 lat temu. Z kolei motyw niebezpiecznych programów telewizyjnych stał się popularny choćby dzięki serialowi Squid Game. Satyra na telewizję jest mało odkrywcza i dużo lepiej ukazana w nagrodzonym Oscarami filmie Sieć z 1978 roku. O ile może w 1982 roku ta książka rzeczywiście była szokująca, współcześnie jej fabuła i komentarz społeczny trąci myszką. Widz ma wrażenie, że w sumie to wszystko już gdzieś widział, tylko zrobione lepiej.

Film trudno nazwać specjalnie oryginalnym czy wyróżniającym się na tle innych akcyjnych Hollywoodzkich produkcji, co jest zaskakujące, biorąc pod uwagę, że nakręcił go Edgar Wright. Twórca, który przecież słynął z niepowtarzalnego stylu reżyserii, specyficznego brytyjskiego poczucia humoru i ciekawych zwrotów akcji w swoich dziełach. Fabuła posiada sporo dziur fabularnych, a scenarzysta tworzy wiele nielogicznych sytuacji. Czasami organizatorzy programu mogą błyskawicznie namierzyć głównego bohatera, ale później staje się to dla nich niezwykle trudne. Filmowe zakończenie w porównaniu do powieści zostało zmienione na dużo bardziej szczęśliwe i upraszcza ono wydźwięk oryginalnej historii.

Zobacz również: Pluribus – recenzja odcinków 1-7. I to jest dobre kino!

Uciekinier
kadr z filmu Uciekinier

Nie da się jednak ukryć, że Uciekinier sprawdza się w konwencji lekkiej rozrywki na wieczór. Glenn Powell daje z siebie wszystko i to właśnie dzięki niemu ten film potrafi działać na poziomie emocjonalnym. Towarzyszącej mu obsady nie zobaczymy za dużo, ale z wyjątkiem Josha Brolina, ich gra aktorska jest dobra. Emilia Jones, Michael Cera i Colman Domingo ewidentnie dobrze bawili się na planie i wprowadzają w ten film trochę energii. Znajdziemy tu dużą ilość pomysłowych scen akcji, które przy okazji potrafią być zabawne. Scenografia oraz efekty specjalne sprawiają, że wykreowany świat jest wiarygodny. Dodatkowo w soundtracku jest wiele świetnych przebojów z dawnych lat. Generalnie to całkiem przyjemna produkcja na jeden raz, ale biorąc pod uwagę reżysera, który jest za nią odpowiedzialny, spodziewałem się dużo więcej.


Źródło obrazka głównego: materiały prasowe

Plusy

  • Glenn Powell jest świetny
  • Pomysłowe i zabawne sceny akcji
  • Cudowne utwory sprzed lat w tle

Ocena

6.5 / 10

Minusy

  • Za długi metraż
  • Dziury fabularne
  • Mało odkrywczy komentarz społeczny
Artur Bednarczyk

Młody miłośnik sztuki filmowej, który preferuje oglądać filmy w kinie niż w domu. Najbliższy jest mu okres Nowego Hollywood (1967-1980) i wczesne produkcje Kina Nowej Przygody, ale z rodzimej filmografii szczególnie ceni twórczość Andrzeja Wajdy i Stanisława Barei. Oprócz najgłośniejszych premier, stara się śledzić kameralne, niezależne filmy. Studiuje ekonomie, jest częścią telewizji studenckiej a w wakacje bierze udział w europejskich warsztatach filmowych. Lubi podróżować, kiedy tylko może.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze