Gantz to jedno z tych anime, które zyskało sławę już od pierwszego odcinka. Adaptacja popularnej mangi autorstwa Hiroyi Oku zadebiutowała na ekranach w roku 2004. Natychmiast przyciągnęła uwagę widzów brutalnością, niepokojącym klimatem oraz unikalnym podejściem do tematu życia po śmierci. Dwadzieścia lat później, kiedy świat anime znacznie się zmienił, spróbuję odpowiedzieć na pytanie, czy Gantz nadal jest w stanie zaintrygować współczesnego widza? Czy jego fabuła, postacie i styl animacji wciąż wywołują te same emocje, które fascynowały widzów na początku XXI wieku? Sprawdźmy, jak Gantz przetrwał próbę czasu i czy nadal zasługuje na miejsce w panteonie klasyków anime.
Na początku był…
Każdy odcinek Gantz rozpoczyna się od utworu RIP Slyme – Super Shooter, który według mnie jest najlepszym openingiem anime w historii, i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nadal buja tak samo, jak przy moim pierwszym kontakcie z tą serią, czyli w 2015 roku. Będę dozgonnie wdzięczna Gantz za zapoznanie mnie z RIP Slyme, gdyż są moim ulubionym zespołem już od ładnych paru lat.
Zobacz również: Funko POP Anime – najlepsze figurki, część 1
Animacja i kreska
Kiedy już ucichnie ostatnia nutka Super Shooter, pierwsze, co rzuca się w oczy, to animacja. Kreska jest zdecydowanie inna, niż ta popularna teraz – z pewnością mroczniejsza, co oczywiście pasuje do tematyki Gantz. Niestety, miejscami zbyt mroczna – tła czasem niemal stapiają się z postaciami, nawet w wersji Blu-ray. Seria narysowana jest w stylu typowym dla tamtych lat, szczególnie widać to po włosach, które są jakby rzadsze, mniej fantazyjne. Zdecydowanie na plus są zróżnicowane modele twarzy. Często rażą w anime postacie, które mają takie same facjaty, a różnią się tylko fryzurami i kolorem oczu – tutaj tego nie ma, więc twórcy nie poszli na łatwiznę.
Gantz w wielu miejscach wykonany jest techniką 2,5D, którą od zawsze uważam za abominację i tu wyjątku nie ma. Źle się to zestarzało i kłuje w oczy. Na szczęście nie jedzie na tym całe anime, jak np. w Niebieskookim samuraju. W pierwszym odcinku jest kilka graficznych niedociągnięć (tak, nawet w remasterze), ale później już nie ma się do czego przyczepić. Dodatkowo oczy widza szybko przyzwyczajają się do rytmu animacji.
Muzyka
Abstrahując od perfekcyjnego openingu, Gantz w całości może pochwalić się wybitną ścieżką dźwiękową. Widzowi towarzyszy wyjątkowo mozaikowy miks electro, rocka, funku i… swingu. W bardziej dramatycznych momentach pojawiają się nawet utwory operowe. Inne kawałki przypominają twórczość legendarnego Aphex Twina. Muzyka tworzy naprawdę świetną atmosferę, podkręcającą to, co się dzieje na ekranie. Doskonałym przykładem jest scena spotkania z pierwszym „przeciwnikiem”:
Zobacz również: TOP 10 zapomnianych filmów anime
Ani bohaterowie, ani widzowie nie wiedzą do końca, co się dzieje, na kogo patrzą, czego się spodziewać… Psychodeliczna, zakręcona, co chwilę zmieniająca się muzyka świetnie oddaje to uczucie skonfundowania.
Akcja
Nie ukrywam, że Gantz ogląda się najlepiej podczas tzw. misji. Misje to apogeum całego anime – kulminacja ekscytacji, napięcia i przemocy. Nawet wiedząc już mniej więcej, co się stanie i kto przeżyje, odcinki te ogląda się z zapartym tchem. Podczas każdego zadania nasi bohaterowie muszą zabić jednego lub więcej kosmitów, a ci progresywnie robią się coraz silniejsi. Oku miał kapitalny pomysł z ograniczeniem czasowym – czujemy, że czas biegnie, a zegar na bombie tyka. Pomiędzy misjami odcinki to trochę fillery, skupiające się głównie na historiach bohaterów, ich rodzinach i przyjaciołach. Są oczywiście potrzebne, aczkolwiek lekko przynudzają.