Escape Room – recenzja filmu

Ciężko mi jest szanować opinie znajomych, którzy zatrważająco często wystawiają najniższą notę produkcjom, które na dobrą sprawę nie zasługują na taką krytykę. Ogólnie jestem zdania, że jest naprawdę niewiele filmów, które zasługują na jedynkę, bo właściwie w każdym dziele znajdzie się przynajmniej jeden, malutki plus, podnoszący ocenę do tego minimum, jakim jest dwójka. Okazuje się, że słowo room w tytule najnowszego horroru Escape Room, będącym – według słów na plakacie – duchowym spadkobiercą serii Piła, nie znajduje się tam bez powodu, albowiem warsztat prezentowany przez całą ekipę tego przedsięwzięca, łudząco przypomina największe dzieło legendarnego Tommy’ego Wiseau.

Choć odwołanie do The Room nie jest tu sprawiedliwie, wszakże nawet i ten najlepszy-najgorszy film na świecie, oferuje widzowi więcej rozrywki, niż pierwsze głośne dzieło Willa Wernicka, człowieka stojącego za Escape Room. Te dwie produkcje łączy jednak wspólny pierwiastek, mianowicie beznadziejny scenariusz i fatalna gra aktorska, będąca podręcznikowym przykładem na to, jak grać się nie powinno. Mało? Ano mało, bo cała reszta, jak muzyka, zdjęcia czy nawet napięcie i twisty fabularne – wszystko lepiej wypada w produkcji Wiseau.

Zobacz również: Najlepsze horrory w historii

Szczerze mówiąc, ciężko mi powiedzieć, co jest tu większą bolączką. Jak wspomniałem, kandydatów mamy dwóch – scenariusz oraz aktorów. Oba te elementy idealnie się ze sobą łączą; beznadziejny scenariusz, dostarczający widzowi długie rozkminy mało rozgarniętych bohaterów (nikomu nie życzę takich partnerów w żadnym escape roomie, strata pieniędzy i czasu) w połączeniu z aktorami-amatorami, którym nieobcy jest termin overacting, skutkuje produktem nadającym się perfekcyjnie do gry pijackiej. Ustalenie dobrych zasad (na przykład shot za każdym razem, kiedy bohaterowie się niezręcznie zaśmieją, nakrzyczą na postać imieniem Anderson albo będą stać bezczynnie przez dłuższy czas, a my musiby być tego świadkiem) sprawi, że już po 10 minucie filmu będziecie kompletnie wstawieni, co – być może – okaże się wyjątkowo przydatne w przetrwaniu reszty seansu.

Escape Room rozkręca się wyjątkowo wolno, gdyż reżyser poświęca dużą część czasu ekranowego naszym bohaterom, przedstawiając ich relacje, pozbawione jakiejkolwiek głębi charaktery oraz marnując czas na bezsensowne dialogi, podczas których usłyszymy – ponownie o tym wspomnę – niepokojąco dużą ilość sztucznego śmiechu naszych protagonistów. Widz bardzo szybko łapie się na tym, iż nie może się doczekać śmierci postaci. To jeden z tych filmów, gdzie absolutnie trzyma się stronę mordercy, ale w ogólnym rozrachunku i ten zawodzi swoim jestestwem, nie mając startu chociażby do Johna Kramera, znanego również jako Jigsaw. Film nie spełnia podstawowych założen gatunku – zero w nim napięcia, z ekranu wieje nudą, a dzięki wspaniałemu połączeniu prowadzenia fabuły i ludzi występujących w tej produkcji, bliżej mu do komedii, niżeli horroru.

Zwiastun zapowiadał przyjemnego średniaka, ale to, co dostaliśmy w finalnym produkcie, przechodzi najśmielsze oczekiwania. Totalne zero, pod każdym, powtarzam i podkreślam – KAŻDYM względem. Zakończenie, przywodzące trochę na myśl to z pierwszej Piły (spokojnie, nie łudźcie się, że czeka na was szokujący twist), puszcza oko do widza, iż to dopiero początek serii – patrząc na wyniki finansowe oraz przychylność widzów, możemy odetchnąć z ulgą. Mamy dopiero styczeń, a już wyłonił się mocny kandydat do tytułu najgorszego filmu roku.

Plusy

Ocena

1 / 10

Minusy

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze