Czasami niestety już tak bywa, że odkrywamy coś fenomenalnego, coś, co kompletnie zwala nas z nóg. Później jest jeszcze lepiej, bo dowiadujemy się, że za jakiś czas, na rynku zadebiutuje kontynuacja. Co następuje najczęściej w sytuacji, gdy kładziemy dłonie na rzeczonym sequelu? Ano jedno, wielkie rozczarowanie.
Niestety, tak też jest z Oh… Sir! The Hollywood Roast, kontynuacją Oh… Sir! The Insult Simulator, który w mojej recenzji dostał soczystą siódemkę. Główne zarzuty? Prawie dokładnie te same, co w jedynce, tyle że doszło do nich kilka nowych, nieprzychylnych uwag.
Oh… Sir! wywodzi się z polskiego studia Vile Monarch i w moim odczuciu stanowi przykład naprawdę oryginalnego pomysłu na grę. Produkcja ta bowiem, to bijatyka, gdzie nasi wojownicy nie używają pięści i nóg, a obelg. Pierwsza część była mocno osadzona w klimatach Monthy Pythona, więc oczywiste, że niedorzeczny humor się tam znakomicie sprawdzał. Sequel obiera na cel Hollywood oraz wyśmianie panujących tam zwyczajów i… traci tym samym swoje atuty.
Zobacz również: Serial Cleaner – recenzja gry. Czyściciel miejsc zbrodni w akcji
Teraz, zamiast śmiania się ze starych babć, Sowietów i Morgana Freemana jako Boga, przyjdzie nam obrażać karykatury Gandalfa, Marilyn Monroe, Deadpoola czy Harrego Pottera. Choć brzmi to jak, ekhm, dobra zmiana, to rzeczywistość okazuje się być zgoła odmienną. Niewiele tu udanych, zabawnych wyzwisk i wiązanek. Zamiast nieco bardziej zwrócić się w stronę występujących w grze obelg typu J.J. Abrams zrobił reboot Twojego starego filmu, twórcy, w mej opinii, niesłusznie skupili zbyt dużą uwagę na tekstach dotyczących terapeutów, mentorów czy twarzy lub psa przeciwnika. Temat przemysłu filmowego krył w sobie naprawdę ogromny potencjał i szkoda, że został on zaprzepaszczony.
Trzon rozgrywki niby się nie zmienił, bo wręcz przeciwnie, został usprawniony. W grze pojawiły się tak zwane comebacki, czyli możliwość zakończenia obelgi unikalnym dla każdej postaci finisherem. Dużemu ulepszeniu uległ tryb singleplayer – przed graczem postawiono teraz dodatkowe, opcjonalne wyzwania, które musi zaliczyć podczas pojedynku. Sztuczna inteligencja powtarza swój poziom z pierwszej odsłony, co sprawia, że rozgrywka dla jednego gracza nie stanowi żadnego wyzwania. O multiplayerze nie ma co wspominać, bo ten sieciowy praktycznie nie istnieje. Nawet po włączeniu funkcji crossplay, nie idzie znaleźć żadnego, internetowego oponenta.
Całość w ogólnym rozrachunku przywodzi na myśl niezbyt udane rozszerzenie, niżeli pełnoprawną kontynuację. Za daniem szansy tej produkcji na pewno przemawia cena, ale szczerze powiedziawszy, jeśli macie wydać te niecałe dwie dyszki, o wiele rozważniejszą decyzją będzie zakup części pierwszej, Oh… Sir! The Insult Simulator. No, albo czegokolwiek innego.