Final Space – recenzja 1. sezonu

Fani animacji niekoniecznie dla dzieci mogą znaleźć na Netflixie kilka, naprawdę świetnych produkcji. Wystarczy wspomnieć o wręcz wybitnym Bojacku Horsemanie – będącym produkcją oryginalną giganta streamingowego, bardzo popularnym w ostatnim czasie, ale również niezwykle dobrym serialu Rick i Morty – stworzonym przez Adult Swim lecz dystrybuowanym w Polsce właśnie przez Netflix, czy Rozczarowanych – serialu od twórcy Simpsonów, który obejrzymy tam już w przyszłym miesiącu. Od niedawna na Netflixie możemy oglądać także pierwszy sezon Final Space, produkcji, wokół której nie było jakiegoś specjalnego szumu, a która ma naprawdę sporo dobrego do zaoferowania.

Na początku warto wspomnieć o historii powstawania Final Space, która jest dość interesująca. Twórcą i pomysłodawcą serialu jest Olan Rogers. Stworzył on najpierw 7-minutowy pilot, który udostępnił na YouTube. Pomysł musiał się spodobać, bo pieniądze na stworzenie całego sezonu chcieli wyłożyć TBS, Fox, FX, Comedy Central, YouTube czy Fullscreen. Wygrała pierwsze stacja i to właśnie tam od lutego tego roku ukazało się pierwszych 10 odcinków. W Polsce z serialu Olana Rogersa możemy cieszyć się dzięki Netfilixowi, który odpowiada za światową dystrybucję tej produkcji.

Zobacz również: Paradise PD – recenzja 1. sezonu netflixowego Brickleberry 2.0

Final Space opowiada historię Gary’ego, niezbyt mądrego mechanika, który w wyniku swojego nierozgarnięcia i chęci zaimponowania pięknej Strażniczce Nieskończoności – Quinn, zostaje skazany na pięcioletnią odsiadkę na statku kosmicznym. Dość nietypowa kara, bo niby latanie po galaktykach nie jest wcale takie złe, lecz z drugiej strony jest on tam sam jak palec, otoczony jedynie przez roboty, co już z kolei może być naprawdę straszne. Podczas długiego wyroku doskwiera mu więc samotność. Pewnego dnia napotyka jednak słodką, zieloną kulkę, która okazuje się być żywym, zwierzo-podobnym czymś. Gary nazywała go jak swojego dawnego przyjaciela robaka – Ciastuś (ang. Mooncake). Niepozorny wygląd i nowe imię nie oddają jednak prawdziwej natury Ciastusia, który tak naprawdę jest straszliwą bronią mogącą niszczyć planety. Za wszelką cenę moc tę chce posiąść międzygalaktyczny tyran, złowrogi Lord Przywódca, dlatego też rozpoczyna on pościg za Garym.

Zacznijmy od tego, co w Final Space jest najlepsze, czyli humoru. Serial w głównej mierze jest komedią i w swojej konwekcji sprawdza się wyśmienicie. Żarty często związane są z nieporadnością głównego bohatera – jest on zbyt lekkoduszny i łatwowierny, więc często wpada w tarapaty. Super sprawdzają się tutaj także inne postacie, jak jego mechaniczni kompani ze statku – na czele ze świrniętym psychologiem KVN-em czy zgrają pomocników HANK-ów. Biorąc po uwagę humor, trudno uniknąć porównać do kultowej Futuramy. Mamy tu bowiem, tak samo jak dziele Matta Groeninga, świat przyszłości, kosmos oraz „śmieszne roboty”. Jest to również podobny styl żartów. Final Space trochę jeszcze odstaje w tym zestawieniu, ale na pewno ma potencjał, aby dorównać w przyszłości Futuramie.

Zobacz również: Castlevania – recenzja 3. sezonu

final space

Często padają także porównania do wielkiego hitu ostatnich lat – serialu Rick i Morty. Głównie ma to pewnie związek z komediowym stylem, podróżami kosmicznymi itp. Jeśli chodzi o humor to dzieło Justina Rollanda i Dana Harmona nie ma sobie równych, a to za sprawą niezwykłej postaci Ricka, który jest szalony, ekscentryczny i nie przebiera w środkach. Gary został oparty na prostszych zabiegach. To, co według mnie zdecydowanie różni obie produkcje, to główna historia. Ciężko doszukiwać się w Ricku i Mortym jakieś większej historii, do której zwieńczenia zmierzałby serial. Final Space na tym polu pozytywnie zaskakuje. Choć po pierwszych kilku odcinkach mogłoby zdawać się, że również zabraknie tu jakieś większej przygody, to dalej wszystko zaczyna zmierzać z ciekawym kierunku, dając nam kawał dobrej i satysfakcjonującej fabuły. Nie jest to może coś odkrywczego, ale jak na tego typu produkcję naprawdę daje radę.

Do Final Space można mieć jednak zarzut, że miejscami za bardzo zwalnia tempa, co potrafi znużyć. Nie są to wielkie przestoje, ale na pewno dałoby się ich uniknąć. Wszystko to dotyczy jednak tylko początkowych odcinków, później akcja przyspiesza i pędzi aż do finału.

final space

Na koniec strona wizualna i dźwiękowa. Serial wygląda świetnie. Ładne kolorki, fajnie rysowane postacie i kosmos, który robi wrażenie. Animacja jest płynna i nie odbiega od standardów zachodnich animacji, a myślę, że jest nawet lepiej niż w takim Ricku i Mortym. Po przejęciu praw do Final Space przez TBS animacją zajęło się Studio Joho, więc poziom znacząco wzrósł od czasu, gdy powstawał 7-minutowy pilot. Muzycznie seria również robi wrażenie. Mamy tu kilka kawałków wpadających w ucho i budujących atmosferę, a angielski głosy postaci robią świetną robotę. Nie ma polskiego dubbingu, ale tutaj byłby całkowicie zbędny. Jako ciekawostkę dodam, że twórca serialu – Olan Rogers podkłada głos pod Gary’ego oraz Ciastusia. Obie role świetne, jednak szczególnie urocze są odgłosy Ciastusia.

Jak widać, serial to naprawdę solidna rozrywka, ze świetnym humorem i interesującą fabułą. Tylko czekać na kolejny sezon, gdyż na koniec dostaliśmy dość duży cliffhanger. Kontynuacja prawdopodobnie dopiero w 2019 roku, więc trzeba uzbroić się w cierpliwość.

OCENA: 8/10

Mateusz Chrzczonowski

Nie zna się, ale czasem się wypowie. Najczęściej na tematy gamingowe, bo na graniu i czytaniu o grach spędził większość życia. Nie ukrywa zboczenia w kierunku wszystkiego, co pochodzi w Kraju Kwitnącej Wiśni czy też niezdrowego zauroczenia kinem z różnych zakątków Azji.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze