Call of Cthulhu – recenzja gry. Przygodówka osadzona w świecie H.P. Lovecrafta

Call of Cthulhu zaczyna się w momencie, gdy nasz protagonista, Edward Pierce, przyjmuje sprawę tajemniczej śmierci pewnej artystki. Historia z początku może wydać się oklepana, bo powiedzmy sobie szczerze, że wcielanie się w prywatnego detektywa na życiowym zakręcie to dość powszechny motyw. Jednak im dalej w głąb fabuły, tym co raz bardziej odczuwalny jest lovecraftowski klimat i co raz częściej twórcy raczą nas zaskakującymi twistami. Niektóre z nich wywołają u grającego sporą dozę sceptycyzmu, a w nieco bardziej skrajnych przypadkach nawet i zażenowania, ale fakt faktem, historia zwyczajnie wciąga i ciężko się od niej oderwać. Mnie ta sztuka udała się dopiero, gdy na ekranie ujrzałem… napisy końcowe.

Zobacz również: W górach szaleństwa, tom 1 – recenzja książki

Ale w żadnym wypadku nie było to po kilkudniowym transie przed telewizorem. Dzisiejsze przygodówki rządzą się swoimi prawami, wszakże era point’n’clicków, gdzie długość gry zależała od tego, po ilu godzinach gracz domyśli się na jak bardzo fantazyjne rozwiązanie zagadki zdecydowali się twórcy, już dawno się skończyła. Call of Cthulhu, jak na teraźniejsze, przygodówkowe standardy przystało, to gra krótka, starczająca na około 6 do 8 godzin. Od zwykłej przygodówki wyróżnia ją jednak zeswatanie z RPG-iem, co mogliśmy już przetestować wraz z epizodycznym The Council. Możemy rozwinąć siedem umiejętności Edwarda – elokwencję, instynkt, medycynę, siłę, dociekliwość, psychologię oraz okultyzm. Jest ich zdecydowanie za dużo, biorąc pod uwagę długość gry i znikomy wpływ na rozgrywkę większości z tych atrybutów.

Trzon rozgrywki, co nikogo nie powinno dziwić, opiera się na chodzeniu, szukaniu dowodów związanych z prowadzonym śledztwem i wchodzeniu w interakcje z NPC-ami. Jeżeli spodziewaliście się, iż znajdowane wskazówki mają kluczowy wpływ na zakończenie i powodzenie dochodzenia, to rozwieję wasze wątpliwości – nie, nie mają. Historia niezależnie od naszego powodzenia czy porażki, zawsze dochodzi do kulminacyjnego punktu, skąd może zakończyć się na cztery różne sposoby. Zależy to od poczytalności naszego bohatera, albowiem w trakcie rozgrywki, Edward narażony będzie na konfrontację z nadprzyrodzonymi zjawiskami.

Zobacz również: Czy przygodówki point and click to dziś gatunek wymarły?

Call of cthulhu

Twórcy zadbali jednak o różnorodność w swej grze. Fani skradania się – czekają na was bodaj trzy etapy, gdzie będziecie mogli poczuć się niczym Solid Snake. Muszę jednakowoż zaznaczyć, że etapy te mogą stanowić wyzwanie wyłącznie dla kogoś, kto nie opanował podstawowych funkcji życiowych lub też dostał mimowolnego skurczu dłoni. Pod koniec gry mamy nawet możliwość korzystania z pistoletu. Jak Boga kocham – jest to prawdopodobnie najzabawniejsze i najbardziej nieporadne 20 minut w wysokobudżetowej grze, jakie przeżyłem od bardzo, bardzo dawna.

Call of Cthulhu to ociekająca lovecraftowskim klimatem przygodówka z elementami RPG-a, ale produkcji nieco brakuje do miana dobrej gry. Cyanide Studio nie poświęciło wystarczającej ilości uwagi tym elementom, które rzeczywiście miały możliwość by wynieść Call of Cthulhu na gatunkowe wyżyny. Myśl dobry klimat załatwi sprawę niestety się tu nie sprawdziła, przez co dostajemy średniaka z niewykorzystanym potencjałem.

OCENA: 6/10

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze