Żywe Trupy – recenzja 9. sezonu, czyli wielki powrót do formy

The Walking Dead nie miało na przestrzeni ostatnich dwóch sezonów zbyt dobrej renomy. Głównym powodem, przynajmniej moim zdaniem, były kiepskie decyzje scenarzystów i źle rozłożone akcenty. Pewnie, że dostawaliśmy sceny genialne lub co najmniej bardzo dobre, ale właśnie – to były wyłącznie ekscytujące momenty w długim maratonie bezbarwności. Jeszcze przed pojawieniem się Negana (o którym za chwilę) ekipa twórców nie potrafiła wykrzesać pełni potencjału zarówno z bohaterów jak i tematu postapokalipsy zombie. Żywe Trupy nieodmiennie kojarzyły mi się z nudnymi, wiecznie smutnymi bohaterami, prowadzącymi toporne dialogi pełne przesadnego patosu.

Zobacz również: Najlepsze filmy o zombie

Postać Negana znacznie odbiega od powyższej charakterystyki. Ożywił on serial swoimi melodyjnymi linijkami i łobuzerskim uśmiechem. Ale nawet z bohaterem Jeffreya Deana Morgana łączy się kilka irracjonalnych decyzji twórców, że wspomnę o scenie zamachu Rosity czy dość żenującym cliffhangerze z wyliczanką. Również zombie zeszły na dalszy plan i pojawiały się jedynie jako jumpscare’y. Bo – jak powszechnie wiadomo – żywe trupy są bardzo ciche i zaczynają wydawać jakiekolwiek dźwięki dopiero w momencie zauważenia przez człowieka, co dzieje się zazwyczaj dopiero w odległości metra lub dwóch…

Informacja o odejściu z serialu Andrew Lincolna, a zatem Ricka Grimesa, wywołała niemałe zdziwienie. News ten okazał się przy tym całkiem niezłą przynętą dla tych, którzy powiedzieli dość i nie mieli zamiaru oglądać sezonu dziewiątego (w tym i mnie). Potencjalny gwóźdź do trumny okazał się jednak złapaniem drugiego oddechu dla produkcji. Powiem więcej – pierwsza połowa sezonu, czyli ta z naszym ulubionym szeryfem, wypada słabiej niżeli druga, bez niego. Świta Ricka wyszła z cienia swego lidera i w końcu dostała więcej czasu ekranowego. Mogą rozwinąć skrzydła, co w połączeniu z lekkim piórem grupy scenarzystów Angeli Kang, daje nam ludzkich bohaterów dających się lubić. Kibicujemy im i zależy nam na nich. Różnica w odbiorze postaci względem poprzednich sezonów jest kolosalna i cieszy mnie, że Kang zatrzymała karuzelę żałości i festiwal smutku rozpoczęty przez swojego poprzednika. Szkoda tylko, że Coral nie dożył lepszych czasów…

Zobacz również: The Walking Dead: The Telltale Definitive Series – recenzja gry. Kompletne wydanie przygód Clementine

żywe trupy

Nowy sezon Żywych Trupów to także spory powiew świeżości na wielu innych płaszczyznach. Fajnymi nowinkami okazały się retrospekcje, pasujące jak ulał do świata komiksów Roberta Kirkmana czy – w końcu – zmiana pory roku na zimę. Co prawda, pojawia się ona tylko w jednym epizodzie, lecz zaspokaja głód śniegoholików i automatycznie przywodzi na myśl nawiązania do Gry o tron. Dla mnie najfajniejszą zmianą są tytułowe żywe trupy. Wróciły na pierwszy plan i widać, iż ekipa Kang czerpie sporą frajdę z ich wymyślnej eksterminacji z dużą ilością gore.

Najnowsza odsłona ekranizacji komiksów obfitowała w niezwykle ważne, pamiętne wydarzenia. Właściwie co odcinek dostawaliśmy scenę, która spokojnie mogłaby nadawać się do zestawienia najlepszych scen serialu. Nie chcę zbytnio spojlerować, ale śmierć zebrała swoje żniwa w przerażającej wręcz ilości, otworzono furtkę do filmów kinowych, a zombie wyewoluowały w myślące, gadające i niebezpieczne stworzenia. A przynajmniej tak z początku myślały osoby niezaznajomione z komiksami. Po Gubernatorze i Neganie, trzecim wielkim antagonistą The Walking Dead są Szeptacze, grupa przyodziewająca maski trupów i poruszająca się wśród nich. Ich wprowadzenie do fabuły to jedna z najstraszniejszych, o ile nie najstraszniejsza, scena w historii serialu. Na razie za wcześnie na takie opinie, ale istnieje duża szansa, aby Szeptacze pokonali Negana i Gubernatora w wyścigu o tytuł najlepszego złoczyńcy serialu.

Zobacz również: Kingdom – recenzja 2. sezonu koreańskiego serialu o zombie!

Dziewiąty sezon The Walking Dead napawa ogromną nadzieją na przyszłość tego serialu. Po dość schematycznych, nudnawych a czasami kontrowersyjnych pomysłach dotychczasowego showrunnera, Scotta M. Gimple’a, stery nad Żywymi Trupami objął ktoś, kto wie jak zainteresować widzów, jak rozwinąć danych bohaterów, jak wykorzystać potencjał postapokaliptycznego świata opanowanego przez zombie. Po prostu ktoś, kto wie co robi. Żywe Trupy wstały z kolan i zaserwowały nam najlepszy sezon w historii serialu. Szkoda, że oglądalność wciąż nie stoi na wysokim poziomie, ale po pozytywnych recenzjach sezonu dziewiątego liczę na zmianę w tym temacie. Byle do października!

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze