Pierwsza myśl, która mi przychodzi do głowy przy haśle wyścigówka, to wcale nie Gran Turismo czy Forza Motorstorm. To Need for Speed, nawet mimo tego, iż serii daleko poziomem do swoich najlepszych lat. Po dziś dzień ciężko jest mi znaleźć grę samochodową, mogącą spełnić moje wysublimowane gusta, ukształtowane przez NFS: Underground 2 (Riders on the Storm!) i NFS: Most Wanted, a warto zaznaczyć, że te gry ukazały się jeszcze w erze PS2. Czy nowy NFS z podtytułem Heat zmienia ten stan rzeczy?
Zamieniamy ziomalskie klimaty na nieco bardziej… hipsterskie. I poważne. Ale tylko w teorii. Nasz bohater to początkujący kierowca, pragnący być mistrzem czterech kółek. Nabywa więc pierwszą furę i zwyciężając kolejne wyścigi, wspina się na szczyt. Przeszkodzić mu i jemu podobnym chce narwany szef oddziału pościgowego policji. Skądś to wszystko znamy, prawda? Dawno nie widziałem tak infantylnej, przemielonej, a miejscami głupiej fabuły. Żeby ta była kiepska, to jeszcze pół biedy, tyle że historii współgrają przerysowani bohaterowie, z dialogami godnymi The Room. Na szczęście, to jedyny naprawdę poważny zarzut względem nowego Need for Speed, bo cała reszta – z małymi wyjątkami – sprawuje się wyśmienicie.
Zobacz również: Gran Turismo Sport – recenzja gry z kierownicą Logitech G923
W grze dostajemy świetnie zaimplementowany system dnia i nocy. Za dnia będziemy ścigać się w oficjalnych wyścigach, by mieć kasę na tuning swojej bryki. Mnogość opcji i komponentów, którymi możemy odpicować swoją furę robi wrażenie i powinna zaspokoić każdego fana grzebania przy samochodzie. Samych aut też mamy całkiem sporo, bo ponad setkę. Lubujący się w kilkugodzinnym spędzaniu czasu na personalizacji pojazdu będą więc zachwyceni. Po zmierzchu zaś czekają nas pojedynki celem zdobycia respektu u ziomków z dzielni. Właśnie nocą narażamy się na patrole policyjne. Te są upierdliwe do granic możliwości i ciężko się od nich uwolnić. O ile u przeciwnikach w wyścigach można by wymagać nieco więcej, tak u goniących nas policjantów widać zawyżoną sztuczną inteligencję.
Przyjdzie nam jeździć po mieście zwanym Palm City, przypominającym mieszankę Los Agneles i Miami. To bardzo kolorowa i rozległa lokacja, po której jazda sprawia autentyczną przyjemność. Okej, ruch na ulicach nie jest za wysoki, a na chodnikach nie uświadczy się żywej duszy, jednak wydaje mi się, że nie powinno to nikomu przeszkadzać. Ciężko mi sobie wyobrazić, by Need For Speed Heat okazał się drugim GTA czy Carmageddonem… W Palm City czeka na nas cała masa aktywności, a ukończenie ich wszystkich zajmie nam około 15 godzin. Na pewno mogłyby być bardziej zróżnicowane, bo po kilkunastu wyścigach tego samego typu z rzędu można mieć dość.
Zobacz również: Gran Turismo Sport DLC – poradnik dla nubów, leszczy i wafli
Sam model jazdy to kontrowersyjna sprawa i dużo zależy tu tak naprawdę od gustu gracza. Spotkałem się już z opiniami, jakoby był on bardzo luźny i przyjemny. Z drugiej strony mamy opinie o nieintuicyjnym kierowaniu i zbyt małym poczuciem prędkości. Prawda pewnie leży gdzieś po środku. Mi osobiście model jazdy przypadł do gustu; jest on na wskroś arcade’owy i koło symulacji on nie stał, ale nie uznawałbym tego za wadę. Do czego mógłbym się przyczepić, to destrukcja otoczenia. Możemy naszym autem ściąć niemal każdą palmę, krzak i słupek, co czasami wygląda komicznie a czasami nawet i surrealistycznie.
Dwa lata zajęło EA zmazanie plamy, jakie zostawił NFS: Payback. Wyścigówka od Elektroników zlikwidowała mikrotransakcje, a swoim klimatem i feelingiem z jazdy przypomina najjaśniejsze lata serii. Need for Speed Heat zapewnia masę frajdy i choć błędów się nie ustrzegła, jest to na pewno krok we właściwą stronę. Czyli Undergrounda 3, ekhm…