Rebooty kochają chyba wszyscy poza fanami oryginałów. Oczywiście trochę sobie żartuję, choć to naprawdę trudne, aby zrobić dobry reboot. Zbuntowani byli prawdziwym hitem, lecz w mojej pamięci wyraźniej się osadził Zbuntowany Anioł. Z jakiegoś powodu to temu drugiemu serialowi udało się podbić moje serce. Mimo to musiałam obejrzeć Zbuntowanych, bo nastoletnie dramy i muzyczne klimaty to coś, co kocham.
Nie była to premiera, której wyczekiwałam, lecz wiedziałam, że jak Zbuntowani wyjdą to z całą pewnością ten serial obejrzę. Lubię produkcje muzyczne, nastoletnie dramy i aroganckie, bogate dzieciaki, o czym wspominałam choćby przy recenzji Plotkary. Nie oczekiwałam zupełnie niczego, a Zbuntowanych z lat 2004-2006 niemal nie pamiętam więc nie mam porównania do pierwowzoru. Być może dzięki temu się nie rozczarowałam.
Początek nowego roku szkolnego oznacza nadejście nowych uczniów. W murach Elite Way School naukę rozpoczyna szóstka utalentowanych nastolatków, których połączą intrygi, miłostki i pasja do muzyki. Niełatwo jest utrzymać się w tak prestiżowej szkole wśród tak zdolnych rywali. Szczególnie, kiedy w drogę wchodzi tajne stowarzyszenie zwane Lożą.
Początek nowego roku szkolnego oznacza nadejście nowych uczniów. W murach Elite Way School naukę rozpoczyna szóstka utalentowanych nastolatków, których połączą intrygi, miłostki i pasja do muzyki. Niełatwo jest utrzymać się w tak prestiżowej szkole wśród tak zdolnych rywali. Szczególnie, kiedy w drogę wchodzi tajne stowarzyszenie zwane Lożą.
Stereotypy walą po oczach, nie tylko w wątkach, ale też w samym zamyśle. Grupa głównych bohaterów składa się z popularnych archetypów postaci. Bogata i popularna dziedziczka z wysokim poczuciem sprawiedliwości; przystojny i szalenie utalentowany stypendysta (obiekt zainteresowań większości dziewczyn); zabawny i szalony chłopak o wielkim sercu; bogaty i rozkapryszony dzieciak zakochany w sobie; skromna lecz śliczna i pogodna niewinna dziewczyna, która nie zna prawdziwego świata, i w końcu głos rozsądku w postaci dość cynicznej, ale zdroworozsądkowej bohaterki z problemami w domu. W tle mamy oczywiście bogatego dzieciaka bez kręgosłupa, lecz z wielkimi plecami, łobuza i stereotypową mean girl. Jest komplet.
Zobacz również: Kingsman: Pierwsza Misja – recenzja filmu. Ra, ra… RATUNKU
Cały sezon nie jest szczególnie lekkostrawny, jednak pierwsze odcinki wydały mi się wyjątkowo trudne w odbiorze. Zupełnie nie zachęcały do dalszego oglądania. Były pompatyczne, przesadnie kiczowate i niezręczne. Zacisnęłam jednak zęby i po jakichś dwóch odcinkach poczułam ten vibe. Złapałam bakcyla i zaczęłam się nieźle bawić.
Wyjaśnijmy sobie coś od razu – to telenowela. Melodramat z muzycznym tłem. Takie produkcje rządzą się swoimi prawami. One mają być przegięte, irracjonalne i banalne. Nie można ich za to winić. Zbuntowani właśnie tacy są. Jednocześnie jednak dostarczają rozrywki i, rzadko bo rzadko, potrafią zaskoczyć.
Jest to w zasadzie niemal bolesne. Udało mi się przewidzieć większość skrytych motywacji bohaterów, ich tożsamości czy zwrotów akcji. Nie wiem na ile scenariusz zgodny jest z pierwowzorem, jednak nie trzeba go znać, aby móc przewidzieć przebieg zdarzeń. Wiem, że seriale dla nastolatków nie należą zwykle do produkcji obfitych w skomplikowaną, misternie opracowaną fabułę, jednak szkoda, że zdecydowano się na takie banały. Zapewniam, że bardziej przemyślany scenariusz nie sprawiłby, że grupa docelowa się pogubi. Młodzież nie jest wcale mało rozgarnięta, oni ogarniają zawiłości tego rodzaju.
Zobacz również: Licorice Pizza – recenzja filmu. To były piękne dni
Aspekt muzyczny był dla mnie chyba największym rozczarowaniem. Liczyłam, że muzyki będzie więcej i że występy będą zniewalające. Nie były. Oglądam sobie po trochu Glee i zakładałam, że serial produkowany w 2021 roku z premierą w 2022 zrobi na mnie większe wrażenie niż serial emitowany w latach 2009-2015. Oczywiście aktorzy Zbuntowanych są bardzo utalentowani i piękni ale mało która piosenka czy jej wykonanie zrobiły na mnie wrażenie. Spodziewałam się intensywnych muzycznych wrażeń. Obeszłam się jednak smakiem.
Chciałabym pochwalić pomysł na wątek LGBT+. Nie sam fakt jego istnienia, bo to już w zasadzie standardowy aspekt scenariusza (i bardzo dobrze), jednak, mam wrażenie, że stosunkowo rzadko można spotkać parę dziewczyn. Być może jest to mylne odczucie, a ja dobieram sobie mało reprezentatywne seriale do oglądania. Wciąż jednak uważam, że Zbuntowani mogą poszczycić się tym romansem, który uważam za zdecydowanie najsympatyczniejszy. Między dziewczynami czuć prawdziwą chemię. Bardzo lubiłam na nie patrzeć.
Chociaż doświadczyłam wielu rozczarowań podczas seansu i mało co mnie zaskoczyło bawiłam się nieźle. Mam wrażenie, że jutro zapomnę połowę łopatologicznych wątków, a jeśli wyjdzie kolejny sezon to obejrzę go z umiarkowanym zainteresowaniem. Ostatecznie jednak jestem usatysfakcjonowana. Dram i zdrad nie brakowało, pięknych ludzi było aż nadto i nawet coś tam trochę pośpiewali. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że nawet nabrałam trochę ochoty na obejrzenie pierwotnych Zbuntowanych (którzy, swoją drogą, wcale tacy oryginalni nie byli, bo to remake argentyńskiej produkcji).
Zobacz również: Plotkara 2021 – recenzja serialu. Jej buziaki mnie zemdliły
Fajna opcja do puszczenia sobie w tle w czasie robienia paznokci czy gry w Snake’a, ale czy potrzebna? Po seansie nie może mnie opuścić poczucie, że jest to produkcja, na którą nie czekał niemal nikt. Formuła nie jest świeża, ciekawa czy oryginalna. Szczerze wątpię, aby Zbuntowani spełnili oczekiwania fanów meksykańskiego hitu z lat dwutysięcznych.