Przyznaję się, tęskniłam. Zmagania Eve i Villanelle są emocjonującą i angażującą rozrywką. Na każdy kolejny sezon czekałam cierpliwie ale czujnie. Wieść, że to ostatni raz, kiedy mogłam czekać na nowe odcinki jest dewastująca. Mam jednak za co trzymać kciuki – będzie spin-off.
Ja i Obsesja Eve to była miłość od pierwszego odcinka. Nie boję się powiedzieć, że to jeden z lepszych seriali ostatnich lat. Wszystko za sprawą fantastycznie napisanych i genialnie odegranych postaci.
Nie mam na myśli jedynie bohaterów pierwszoplanowych, ale również drugi i trzeci plan. Oglądając ten serial ma się wrażenie, że ktoś naprawdę dba o szczegóły, że ktoś nad tym z uwagą pracował. Obsesja Eve to dopracowana i pieczołowicie zrobiona produkcja. To widać, słychać i czuć. Phoebe Waller-Bridge wraz ze swoim zespołem zasługują na premię.
Zobacz również: Obsesja Eve dostanie swój spin-off
Zdecydowanie najbardziej zachwycają mnie jednak główne bohaterki, a konkretnie jedna. I choć Eve jest postacią ciekawą, niejednoznaczną i skomplikowaną, to właśnie Villanelle skradła moje serce. Rodzi to sprzeczne uczucia, kiedy bohaterka tak charyzmatyczna, czarująca i nieprzewidywalna kradnie niemal całą sympatię, będąc przy tym psychopatką bez skrupułów. Uważam to za ogromny sukces scenarzystów i samej Jodie Comer.
Uwielbiam również fakt, że kiedy prześledzi się losy bohaterów od pierwszego sezonu do czwartego, jak na dłoni widać, że wszystko, co przeszli wpłynęło na ich charakter oraz rozwój. Cenię także to, jak każdy z bohaterów, bez względu na rolę, jest postacią kompleksowo zbudowaną. Tutaj nie ma zero jedynkowych rozwiązań, czarno białych sytuacji czy jednowymiarowych postaci.
Nie wystarczy jednak tylko wykreować świetnych bohaterów. Równie ważne jest odpowiednie poprowadzenie ich relacji, a to także wyszło świetnie. Jodie Comer i Sandra Oh mają taką chemię! Kiedy ta dwójka jest na ekranie, idą iskry. Według mnie postać Eve zyskuje w duecie z Villanelle czy nawet Hélène. To osoby takie, jak one wyciągają z Eve jej mroczną stronę, a ja lubię mroczną Eve.
Zobacz również: Nie czas umierać – recenzja filmu [DVD]
Moim drugim i trzecim ulubionym wątkiem tego sezonu są relacje Konstantina z Villanelle oraz Eve i Carolyn. Również to, co łączy Villanelle i Konstantina nie jest proste. A jednak to właśnie on dla zabójczyni jest czymś najbliższym ojcu. Także on, choć zdarzało mu się temu zaprzeczać, traktował ją niczym córkę. Zresztą nie tylko ją. Obserwując jego znajomość z nową rekrutką; to, jak ją traktuje, jak się do niej zwraca, jak ta relacja się w ogóle rozwija, można zauważyć, że troszczy się o swoje uczennice i chce dla nich dobrze. Jednocześnie okazuje się, że poniósł zupełną porażkę w wychowywaniu własnych dzieci, które czują się przez niego niekochane i nieważne.
Eve i Carolyn mają także ciekawą dynamikę w tym sezonie. Obie za czymś gonią idąc tym samym tropem. I choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że chcą tego samego, prawda jest bardziej złożona. Carolyn nie tylko jako jedna z pierwszych zauważyła potencjał Eve, ale umożliwiła jej go wykorzystanie i poniekąd była dla niej mentorką. W finałowym sezonie, choć ich drogi się krzyżują, ostatecznie rozwidlają się w inne strony.
Zobacz również: Najlepsze seriale HBO
Mała zabawa z zamianą ról to też ciekawy i zaskakujący wątek. Jestem pewna, że wyglądałam jak zaskoczony Pikachu, kiedy w pierwszej scenie ujawniono, kto sterroryzował Konstantina. Villanelle w roli pobożnej katoliczki nie jest zbyt wiarygodna, ani dla widza, ani dla siebie samej, ale tak już mam, że staram się kibicować jej zawsze, kiedy sumienie mi na to pozwala.
Mała zabawa z zamianą ról to też ciekawy i zaskakujący wątek. Jestem pewna, że wyglądałam jak zaskoczony Pikachu, kiedy w pierwszej scenie ujawniono, kto sterroryzował Konstantina. Villanelle w roli pobożnej katoliczki nie jest zbyt wiarygodna, ani dla widza, ani dla siebie samej, ale tak już mam, że staram się kibicować jej zawsze, kiedy sumienie mi na to pozwala.
Akcja jest równie dynamiczna, co we wszystkich poprzednich sezonach. Sama historia jest ekscytująca – wszak mówimy tu o szpiegach i płatnych zabójcach. Ponownie odniosłam wrażenie, że bohaterowie się niemal teleportują. Czas i przestrzeń jest bezsilna wobec ich determinacji. Czy to w czymkolwiek przeszkadza? Absolutnie nie, lecz nieco bawi i wywołuje wrażenie odrealnienia.
Zobacz również: Spy X Family, tom 8 – recenzja mangi
Zdjęcia są wprost zachwycające. Obsesja Eve znana już jest z przepięknych kadrów, lecz w tym sezonie niemal przeszli samych siebie. Chyba już zawsze myśląc o Villanelle będę miała przed oczyma ujęcia z kościoła. Ścieżka dźwiękowa wpasowuje się idealnie w klimat i akcję. Cudeńko.
Finał dostarcza emocji. To klasyczne słodko-gorzkie zakończenie, które przynosi uczucie satysfakcji, ale też łamie serce. Jest boleśnie akuratne, ale nie przeze mnie wymarzone. Jednocześnie nie jestem w stanie wskazać, co zrobiłabym inaczej. Finał pozostawił mnie ze sprzecznymi emocjami, które wciąż się we mnie kotłują. Choć czuję się spełniona, chciałabym dostać więcej. Wiem jednak, że to idealny moment, aby zakończyć tę historię. I jestem szczęśliwa, że udało się zrobić to w wielkim stylu.
Obsesja Eve to jeden z moich ulubionych seriali i nie sądzę, aby jakiś inny tytuł szybko zepchnął go z tego miejsca. To, co cenię sobie najbardziej to dobra kreacja bohaterów, a w tym ten serial jest wybitny. Psychologia postaci jest fascynująca, akcja wartka, a historia angażująca. Co więcej wszystkie cztery sezony trzymają równy, wysoki poziom, a to prawdziwa rzadkość. Trzymam kciuki za spin-off z całej siły.