Nowy album Taylor Swift ‘Midnights’ budzi skrajne emocje. Jedni się zachwycają głosząc, że Artystka (w tym wypadku, bez względu na wszystko i za całokształt, zawsze przez duże A) w końcu znalazła środek między swoją, skrajną w ostatnich latach, stylistyką. Inni zaś mocno narzekają, że nowy album Taylor to wydmuszka czy raczej, używając tytułu jednej z piosenek na nim umieszczonych – ‘Sweet Nothing’. Prawda leży, jak zwykle po środku.
Nie ukrywam i nigdy nie ukrywałem, że mam słabość do Taylor Swift. Zawsze uważałem jej albumy, przede wszystkim Red i 1989 za arcydzieła współczesnego popu – świetne kompozycje, genialny wokal i wspaniała produkcja. Dodatkowo panna Swift kupiła mnie dwoma ostatnimi płytami, wydanymi w covidowej rzeczywistości, folklore i evermore. Muzyka, zawarta na nich, dzięki szerokiej współpracy ze muzykiem The National Aaronem Dessnerem ukazała Taylor w innym świetle. Odarta z nowoczesnej i wysublimowanej produkcji zweryfikowała osobowość, charyzmę i talent Swift. Okazało się, że dziewczyna ma go aż nadto.
Zobacz również: Dawid Podsiadło – Lata Dwudzieste – recenzja płyty
Ale wiadomo, nie były to utwory, które miały siłę być hitami na skalę wszechświata. Dlatego oczywistym było, że to jednorazowy i zamknięty projekt, a Artystka powróci na bezpieczną ścieżkę mainstreamu. Dla mnie to wielka szkoda, jednocześnie z zaciekawieniem i utęsknieniem czekałem na Midnights. Czy się rozczarowałem? Absolutnie nie! Jako całość to ciągle bardzo wysoki poziom jakości. folklore i evermore cechowały przede wszystkim emocje i naturalność. Najbardziej bałem się właśnie powrotu do ‘wesołkowatych’ hiciorów, natomiast Midnights jest, w zamyśle, intymną, nocną płytą. Z uroczymi i zapamiętywanymi utworami.
I tak naprawdę musiałbym wymienić większość piosenek, żeby nie pominąć i nie skrzywdzić żadnej innej. Moim faworytem jest zdecydowanie You’re On Your Own Kid. Na uwagę zasługuje też z pewnością duo z Laną Del Rey czyli Snow On The Beach. Lana nie zdominowała tu Taylor – wręcz przeciwnie, ale jej wokal jest sympatycznym dodatkiem. Z drugiej strony, z uwagi że pełna wersja płyty – Midnights (3 am) zawiera aż 20 utworów (choć z kolei całość w czasie uzyskuje godzinę i 10 minut), wszystko może zlewa się w jedną całość. No właśnie, z uwagi na zamkniętą formułę, zdarzają się tu rzeczy nużące i snujące (Midnight Rain, Question…?). Całościowo, dla mnie jednak jedna z najsłabszych płyt Taylor Swift w jej dyskografii… Co nie znaczy, że zła. Co więcej, będzie mi towarzyszyć jeszcze nie raz tej jesieni…. Zapomniałbym – strasznie dużo przekleństw tu, oczywiście na literę ‘f’ – dodających charakteru całości.