Arctic Monkeys, zespół, który zawsze poszukiwał, ale jednak znany był ze swojego stylu, całkowicie zmienił swój kierunek już cztery lata temu w albumie Tranquility Base Hotel & Casino. Najnowszy The Car jest, niestety, kontynuacją tej drogi.
Wcale nie znaczy to, że The Car to kiepska płyta. Bardziej chodzi mi o to, że zespół, który przez lata łączył świeże, mocne indie granie z zabójczymi melodiami nagle stał się poszukującym bandem dla koneserów. W ogóle to ostatnio jakaś plaga – robienie muzyki dla recenzenta, krytyka, wysublimowanego słuchacza, a nie dla przeciętnego zjadacza chleba. Czy naprawdę jest w tym coś złego, że dobra muzyka podoba się nie tylko snobom, ale też ogółowi? Ja zawsze będę stał po stronie melodii, emocji i treści, a nie formy (bo przecież nawet w rocku progresywnym można to ze sobą połączyć – przykładem jest nowy singiel, zapowiadający pierwszą od ćwierćwiecza płytę zespołu Collage). A The Car to właśnie przede wszystkim forma. Pięknie ukształtowana zresztą – w kwestii produkcyjnej nie można się tu do niczego przyczepić.
Zobacz również: Tarja Turunen we Wrocławiu – relacja z koncertu
Kompozycje w The Car są naprawdę wysublimowane. I tak mamy tutaj np. singlowy There’d Better Be A Mirrorbal – chyba najlepszy na krążku, nostalgiczny, pełny smyków (i z fajną „brudną” gitarą), tytułowy The Car, funkowy I Ain’t Quite Where I Think I Am, filmowy (idealny na jakiś soundtrack) Sculptures Of Anything Goes czy beatlesowski Mr Schwartz. Małpki generalnie czerpią tu dużo z klasyków gatunku. Zapytacie o formę wokalną Alexa Turnera? Moim zdaniem jest okej – frontmant świetnie sprawdza się w takiej stylistyce, mocno momentami przypomina mi Jarvisa Cockera.
Zobacz również: Muzyczny Radar Premier #5
Niby wszystko pięknie, ale nie do końca. Płyta jest fajnym tłem, dodatkiem. Ja np. od paru dni słucham jej przy pracy. A jeśli mogę się skupić na robocie, słuchając jednocześnie muzyki, to nie najlepiej o niej świadczy. Ot, miłe, niefrapujące dźwięki w tle. The Car w ogóle nie zostaje mi w głowie i to jest główny wyznacznik takiej, a nie innej oceny. Dlatego stawiam go na półce, bo warto, jednocześnie ściągając z niej i kładąc blisko odtwarzacza kultowe albumy Arctic Monkeys, czyli Whatever People Say I Am, That’s What I’m Not, Favourite Worst Nightmare czy AM – brudne i niedoskonałe, ale stanowiące odtrutkę na idealną i sterylną nową płytę. Co nie znaczy, że po The Car nie wrócę w ciągu nadchodzących tygodni. Coś mi się wydaje, że będzie pasować na Święta Bożego Narodzenia.
P.S. Jestem ogromnie ciekaw jak ten materiał obroni się w wersji live. A będzie okazja to sprawdzić, ponieważ dziś ogłoszono, że Arctic Monkeys zagrają latem 2023 na Openerze.