Tarja Turunen we Wrocławiu – relacja z koncertu

Gdyby ktoś zadał mi pytanie, czemu nigdy nie byłam na koncercie Tarji Turunen, kompletnie nie wiedziałabym, co powiedzieć. Przecież jest w moim Top 3 wokalistek, podziwiam jej artystyczną kreację, zapytana o Nightwish momentalnie odpalam tryb „Kiedyś to było!”… ale nikt mnie dotąd o to nie spytał – sama zastanowiłam się nad tym bezsensem i postanowiłam czym prędzej go uracjonalnić. Tak oto znalazłam się we wrocławskim Centrum Koncertowym A2 na koncercie idolki mego dzieciństwa, promującej akurat swój najnowszy album wydany jeszcze w 2019 roku – In the Raw.

Pojawienie się na scenie głównej gwiazdy wieczoru poprzedzone było aż dwoma występami zespołów supportujących. W pierwszej kolejności gromadzącą się publiczność rozgrzewała grupa Abakas, a po niej przyszedł czas na Serpentyne. Frekwencja podczas tych mini-występów nie była powalająca. Znacznie więcej osób przyszło dopiero na główny punkt programu, a support wykorzystano raczej jako czas na dotarcie do miejsca koncertu. Ci, którzy przybyli wcześniej, nie wydawali się być porwani muzyką. Co poniektórzy nieśmiało ruszali się w rytm muzyki, jednak ogół publiki nie wydawał się dostatecznie „rozgrzany”.

Zobacz również: „Wracamy odzyskać Lewandowskiego!”. Rammstein z drugim koncertem w Polsce

Punktualnie o 21:30 na scenę zaczęli kolejno wchodzić muzycy towarzyszący Tarji podczas obecnej trasy koncertowej. Byli to: Christian Kretschmar (instrumenty klawiszowe), Ralf Botzenhart (gitara basowa), Max Lilja (wiolonczela), Alex Scholpp (gitara) i Alex Holzwarth (perkusja). Każdy z nich energicznie witał się z tłumną już widownią i zajmował swoje miejsce na scenie. Wokalistka pojawiła się na scenie jako ostatnia – to wydarzenie wywołało w zebranych największą euforię.

Koncert rozpoczął utwór z albumu In the RawSerene. Publiczność reagowała na muzykę zdecydowanie żywiej niż podczas supportu, jednak dopiero trzecia kompozycja – My Little Phoenix – na dobre „rozruszała” widownię. Nie bez znaczenia okazało się także zachowanie Tarji, chętnie nawiązującej kontakt ze zgromadzonymi i niemal nieustannie zachęcającej do interakcji. Publiczność nie dawała się długo prosić – od razu chętnie skakali, śpiewali czy klaskali w rytm zaproponowany przez artystkę.

Gorące owacje wywołały również słowa, które pomiędzy kolejnymi utworami Tarja kierowała do fanów – słowa w dużej mierze wypowiadane po polsku. W trakcie pierwszych minut koncertu wokalistka przywitała się z widownią i przyznała, że cieszy się z ponownego odwiedzenia Wrocławia. Wielokrotnie wykrzykiwała też tę – nie tak znowu prostą dla obcokrajowców – nazwę miasta. W tamtych chwilach wywoływało to burzę oklasków, teraz od razu przywołuje na twarz ciepły uśmiech.

Zobacz również: Odnaleziony utwór Queen dostępny po wielu latach

Setlista koncertu nie była wyłącznie promowaniem utworów z In the Raw. Przeciwnie, stanowiła przyjemną mieszankę kompozycji ze starszych płyt Tarji. Publiczność usłyszała aż cztery utwory z albumu The Shadow Self (Demons in You, Diva, Undertaker, Innocence) i  po dwa z płyt My Winter Storm (My Little Phoenix, I Walk Alone) oraz What Lies Beneath (Anteroom of Death, Until My Last Breath).

Miłym zaskoczeniem dla osób nieco mniej obeznanych z solowymi koncertami Tarji z pewnością była obecność na setliście utworu Wishmaster z repertuaru zespołu Nightwish, w którym wokalistka śpiewała w latach 1996-2005. Już od pierwszych dźwięków publiczność dosłownie oszalała – fani znali każde słowo, wielu z nich na szybko włączało nagrywanie w telefonach.

Podczas występu znalazła się także krótka chwila na złapanie oddechu. Artystka zaprezentowała delikatną balladę, na czas której towarzyszący jej muzycy opuścili scenę, a ona sama usiadła przy keyboardzie na skraju sceny, jak najbliżej fanów. Wykonanie utworu dodatkowo okraszone było krótką opowieścią Tarji o uczuciach towarzyszących jej w czasie pandemii i leczniczej mocy muzyki, w którą wokalistka uciekała przed trudną rzeczywistością. Efektem była bardzo intymna, refleksyjna atmosfera, podczas której Tarja nie wydawała się daleką artystką, ale zwykłą, bliską wszystkim fanom osobą.

Zobacz również: Rammstein – Zeit – recenzja płyty

Na uwagę zasługują także kreacje, w jakich wokalistka występowała we Wrocławiu. Jak zwykle nie ograniczyła się do jednego tylko stroju – dwukrotnie opuszczała scenę w celu przebrania się. Zawsze podziwiałam styl i wyczucie, z jakim Tarja dobiera swoje sceniczne kreacje. Nieprzesadzone, zaprojektowane ze smakiem, a jednocześnie bardzo kobiece i efektowne – te słowa chyba najlepiej je oddają. Te, które miałam okazję zobaczyć na własne oczy, nie różniły się w tym względzie od pozostałych. Dodatkowym plusem było zawarcie w każdym z trzech strojów choćby niewielkiego, złotego elementu – złoto jest kolorem charakterystycznym dla płyty In the Raw, dlatego wydało mi się to bardzo fajnym posunięciem.

Chwile, gdy Tarja znikała na backstage’u nie były jednak czasem nudnego oczekiwania na jej powrót. Muzycy towarzyszący artystce na scenie dbali wtedy o utrzymanie energii wśród publiczności i szerzej prezentowali swoje umiejętności. Jednocześnie nie bali się podchodzić do krawędzi sceny i zachęcać widzów do wspólnej zabawy – zainicjowane przez nich klaskanie czy melodyjne okrzyki tylko podkręcały atmosferę koncertu.

Strony: 1 2

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze