Kultowa, pół-komiksowa i max-komiczna seria Dziennik cwaniaczka Jeffa Kinneya doczekała się już szóstej pełnometrażowej ekranizacji. O pierwszych czterech można długo dyskutować, szczególnie z regularnym użyciem słów „genialne” i „głupie”. Dziennik przeżywał lepsze i gorsze chwile, za dwie ostatnie, animowane adaptacje, odpowiada jednak nie kto inny, jak sam Jeff Kinney. Doskonale radził sobie na kartach książek, więc na dużym ekranie powinien sprawdzić się równie dobrze, prawda?
Aktorska trylogia rozpoczęta w 2010 roku z fenomenalnym Devonem Bostickiem w roli Rodricka i pamiętnymi występami Rachel Harris oraz Stevego Zahna, okazała się skromnym komediowym majstersztykiem, docenionym nie tylko w rodzimym USA. Twórcy połączyli przejaskrawiony książkowy humor z realistycznym podejściem do życia nastolatków. Trylogia była więc nie tylko przezabawna, ale w trafny i chwytający za serce sposób opowiadała o przyjaźni i rodzinnych relacjach. Trzeci film był definitywnie ostatnim, tymczasem książkowa seria dopiero rozkładała skrzydła, a Kinney wydawał tom za tomem. W 2017 roku nastąpiła próba powrotu do serii w postaci produkcji Dziennik cwaniaczka: droga przez mękę. Ale, jak wspomniałem, była to tylko próba. Dopiero w 2021, pod szyldem Disneya, Jeff Kinney wyprodukował animowaną wersję Dziennika cwaniaczka. Film nie zaciekawił, nie rozbawił ani nie zaskoczył… no, chyba że swoją nijakością. Kinney zdecydował się zaatakować ponownie, tym razem z większym zaangażowaniem, dzięki czemu Dziennik cwaniaczka: Rodrick rządzi jest znacznie lepszy równie nijaki.
Aktorska wersja Rodrick rządzi z 2011 roku, to prawdopodobnie najlepszy film z tego uniwersum. Pozornie typowa amerykańska komedyjka, twórczo i odświeżająco przedstawiła świat nastolatków, rzucając gagami jak z rękawa. Film emanuje energią, przez którą widz ma ochotę skakać na kanapie, najlepiej z gitarą w ręce. Fenomenalnie zarysowane postaci Grega i Rodricka (którzy nie mieli nawet połowy tego charakteru w książkach) oraz ich skomplikowana braterska relacja, przez cały film bawią, by na sam koniec chwycić za serce. To jedna z tych komedii, do których regularnie się wraca, by bawić się tak samo jak za pierwszym razem. Dziennik cwaniaczka: Rodrick rządzi to wierna kopia aktorskiej ekranizacji, z tą różnicą, że nie posiada żadnej z wyżej wymienionych cech.
Zobacz również: Strażnicy Galaktyki: Coraz Bliżej Święta recenzja odcinka świątecznego. „My own Kevin Bacon”
Nie wiem, czym Kinney chciał zaciekawić widza. Okej, odtworzenie jego (świetnych, swoją drogą) rysunków w kolorowej animacji, poniekąd ma swój urok. Sam na początku byłem pełen podziwu, widząc postacie z książek, szczególnie uroczego, dwuzębnego malucha Manny’ego. Jednakże po kilku pierwszych scenach sensacja minęła i przestało to wywierać na mnie jakiekolwiek wrażenie. A zdaje się, że to jedyna mocna strona filmu, która powinna nieść jego sukces na plecach, bo poza powyższym nie oferuje on nic świeżego. Komediowo leży i kwiczy, przesłanie o braterskiej miłości wydaje się naciągane i mało wyraziste, poboczne wątki… cóż, nie istnieją, a sama fabuła nie zdąży się dobrze rozpędzić, a już zmierza do finiszu. Pragnę zmienić wcześniejsze słowa: to nie jest wierna kopia, co najwyżej bierna kalka.
Zobacz również: Dziwny świat – recenzja filmu. Książęta Disneya
Jeżeli przyjdzie wam do głowy włączyć Dziennik cwaniaczka: Rodrick rządzi – z miłości do serii, ciekawości czy nudów – odpuśćcie sobie. Lepiej (choćby po raz dziesiąty) obejrzeć aktorską wersję z 2011 roku. Będziecie się bawić dziesięć razy lepiej. Istnieje tylko jedna sytuacja, w której dopuszczalne jest odtworzenie animacji: jeśli szukacie bajki do obejrzenia z dzieckiem. Ale i tak zalecam pierwotną wersję. Niech dzieciak się uczy, jak wygląda dobra komedia.