Fabelmanowie – recenzja filmu. Narcystyczna laurka czy romantyczna baśń?

Fabelmanowie wkurzyli mnie. Czytając wszystkie zachwyty z góry zbudowałem sobie gotową narrację, że film mi się nie spodoba. Stwierdziłem – dobrze, cały świat pieje z zachwytu więc ja wyleję całe swoje pokłady malkontenctwa i starokawalerskiego marudzenia. Nic mi z tego jednak nie wyszło, bowiem najnowsze dzieło Spielberga nie tylko rozłożyło mnie na łopatki, a rozbiło na atomy. Na wzór opiekunki ogniska domowego Fabelmanów reżyser dobrze wiedział, który klawisz na moich nerwach wdusić. Wbrew pierwotnemu planowi nie jestem w stanie przejechać walcem po nowej produkcji reżysera E.T. Król kina nowej przygody zabiera nas tu na przejażdżkę emocjonalnym rollercoasterem. Wyciska z nas łzy niczym sok ze świeżych cytryn, a to wszystko po to aby na koniec poczęstować nas wyborną lemoniadą. 

Fabelmanowie to semi film biograficzny i chociaż rodzina głównych bohaterów nie nosi nazwiska Spielberg to zapewniam, że każdy komu życiorys tego reżysera jest znany zauważy wyraźne „inspiracje”. Produkcja opowiada bowiem historię żydowskiego rodu Fabelmanów z naciskiem na najstarsze dziecko i jednocześnie jedynego w rodzinie syna Sammy’ego. Film otwiera scena rodzinnego wyjścia do kina. Mogło to przyprawić o szybsze bicie serca wszystkich, którym znana jest geneza Batmana. Tutaj natomiast wszystko kończy się dobrze i młody przyszły reżyser odkrywa swoją pasję do kina na skutek zobaczenia na wielkim ekranie wykolejającego się pociągu. Owa inscenizacja wywołuje u dzieciaka tak głębokie poruszenie, że z okazji Chanuki zażyczył sobie elektryczną kolejkę, aby odwzorować obraz widziany w kinie. To nie spotkało się z aprobatą rodziców. Matka bohatera odnalazła na to świetne rozwiązanie, mianowicie kamera i w tej chwili w małym Sammim łączą się światy jego mamy i taty.

Zobacz również: Wiedźmin: Rodowód Krwi – recenzja miniserialu. To jak, dobra ta geneza?

Właśnie temat kierunków życiowych, które reprezentują opiekunowie prawni Sammy’ego i jego siostr stanowią jedną z osi zarówno fabuły jak i emocjonalnych pokładów jakie znajdziemy u Fabelmanów. Obserwujemy tu bowiem tradycyjny konflikt technicznego geniusza, inżyniera i artysty. Wieczna bijatyka na tle twierdzenia iż prawdziwa praca to tylko ta przy konstrukcji maszyn, a różne dziedziny sztuki mogą w życiu stanowić jedynie hobby. Jest to pewnie znana każdemu z nas batalia, która gdy tylko człowiek się w nią zagłębi okazuje się absurdalnym i totalnie zbędnym pojedynkiem. Tak naprawdę bowiem zarówno geniusze technologiczni jak i wirtuozi sztuki są tymi samymi romantycznymi wariatami. Jedynym co ich różni to dziedziny tego szaleństwa. Brak zrozumienia na tej płaszczyźnie stanowi klucz do problemów wewnętrznych zarówno w małżeństwie Fabelmanów jak i u ich syna.

Drugą ważną kwestią w najnowszym filmie Spielberga jest rodzina. Od początku poza rozwojem pasji i kariery reżyserskiej dorastającego Sammy’ego obserwujemy perypetie również całego rodu. Pierwszym momentem wbijającym szpikulec o sporej średnicy w ten temat jest niespodziewana wizyta wuja Borisa. Ów gość stanowi czarną owcę rodziny. Porzucił on konwencjonalne życie na rzecz sztuki, w jego przypadku najpierw podróżowanie z cyrkowym taborem, a później pracy przy filmie jako treser lwów. Dla dorastającego reżysera taki gość to nie lada gratka. Jednak lekcja jaką przynosi ten przyjazd rozdziera naszego głównego bohatera. Wuj ten pouczony życiowym doświadczeniem mówi bowiem „Rodzina i sztuka Cię rozszarpią”. Więzy krwi są ważną kwestią w tym filmie fundującym niejednokrotnie uczucie poruszenia czy wzruszenia w widzu.

Zobacz również: Pewnego razu na Krajowej jedynce – recenzja. Po co mi to było?

Fot. Fabelmanowie
Fot. Fabelmanowie

Płynnie przechodzimy do kreacji aktorskich, które w tym filmie możemy zobaczyć i co tu dużo mówić. Fabelmanowie obfitują w role wręcz wybitne, porażające autentycznością. Ani przez chwilę nie widzimy na ekranie aktorów. Widz może kompletnie zapomnieć iż jest na seansie w kinie. Kontakt z tym dziełem znacznie bardziej przypomina podglądanie życiorysu rodziny przez dziurkę od klucza. Kipi to wiarygodnością i chociaż nosi to znamiona baśni to w momentach w których należy jest bliskie prawdziwemu życiu. Paul Dano w roli ojca rodziny i geniusza komputerowego wypada nader przekonująco. Michele Williams to po prostu jest Mitzi Fabelman, matka, niespełniona wirtuozka pianina stale żyjąca we własnym świecie. Seth Rogen to pełen uroku, dowcipny przyjaciel rodziny, a razem to trio tworzy arcyprzekonujący i rozrywający emocjonalnie widza trójkąt miłosny.

Na szczególne wyróżnienie zasługuje Gabrielle LaBelle, który tworzy protagonistę, którego da się lubić i z którym utożsami się widz na absolutnie każdym etapie życia. Gratką dla kinomanów będzie natomiast aktorskie cameo Davida Lyncha poruszające również na płaszczyźnie osobistej, przynajmniej dla mnie. Cudowny hołd dla całego kulturowego dorobku Hollywood. Kilometrami taśmy filmowej i tonami kartek scenariusza płynący. Chwytające za serce, przyprawiające o mimowolne drżenie wargi kinowe doświadczenie. Choć kino utożsamiane jest raczej jako nośnik poruszających historii to jednak Fabelmanowie kładą nacisk na inny aspekt kina. Wywoływanie emocji.

Zobacz również: Mroczne Materie, sezon 3 – recenzja serialu. Miłość ponad wszystko

Fot. Fabelmanowie
Fot. Fabelmanowie

Fabelmanowie to magiczne widowisko. Absolutnie fenomenalna baśń o pasji do kina, a przede wszystkim pełna naturalnego uroku historia o życiu. Nie myślałem, że taki film poruszy mnie do granic mojej wytrzymałości. Spielberg jednak jak wytrawny, wprawiony wiolonczelista znalazł nuty z pomocą, których szarpał za struny wyciągając ze mnie najbardziej skryte emocje. Unikalne i piękne doświadczenie. Niech za najlepszą rekomendację dla tej fabuły zostanie uznany fakt iż wychodząc z kina w pełbym kinofilskim poruszeniu wsiadłem nie w ten tramwaj. Doświadczcie tego idealnego seansu zarówno na zamknięcie starego jak i otwarcie nowego roku kalendarzowego.

Plusy

  • Reżyseria równie mistrzowska, co scenopisarstwo chwytające za serce
  • Aktorsko absolutne dzieło sztuki
  • Piękny bajkowy nie-biopic, który mówi o rzeczach ważnych nie tylko dla każdego kinomana, a dla każdego człowieka

Ocena

10 / 10

Minusy

  • Film poruszył mnie do tego stopnia, że wracając z kina pomyliłem tramwaj co zaowocowało dłuższym wieczornym spacerem w akompaniamencie świetnego soundtracku więc w sumie żaden minus :c
Tymoteusz Łysiak

Entuzjasta popkultury, który najpewniej zamiast kolejnego "Obywatela Kane" wolałby w kinie więcej produkcji w stylu "Toksycznego mściciela". Fan dziwności, horroru, praktycznych efektów, kociarz, psiarz i miłośnik ludzi. W grach lubujący się w satysfakcjonującym gameplay'u. Życie teatrem absurdu.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Krzysztof Wdowik

Nice