Mroczne Materie dobiegły końca. Pojawiły się finałowe odcinki trzeciego sezonu, czas więc ocenić całe zakończenie historii. Serial od trzech lat budował popularny ostatnio w popkulturze motyw multiwersum. Jak prezentuje się rozwiązanie opowieści, która od początku prowadziła w jednym kierunku?
Trzeci sezon Mrocznych Materii mocno pożycza sobie z motywów biblijnych, konkretnie z historii Adama i Ewy oraz grzechu pierworodnego. O ile zapowiedzi pojawiały się już w drugim sezonie, szczególnie jeśli chodzi o postać Ewy, trzeci sezon rozwija ten wątek na całego. Na dodatek serial drąży temat rebelii ludzi wobec Autorytetu i idei życia wiecznego w piekle lub niebie. Wszystko to są historie, które wprawny widz dobrze zna. Mroczne Materie bynajmniej nie są pierwszym serialem, który bierze te wątki i zmienia je w coś innego. Równie dobrze robią to Lucyfer czy Dobry Omen. I rzeczywiście budowanie historii na kanwie tych opowieści sprawia przyjemność – jednak niewiele z tego wynika.
Trzeci sezon opowiada o multiwersum z wielu perspektyw. Najmocniej skupia się oczywiście na głównych bohaterach – Lyrze i Willu – podróżujących przez światy i wykonujących swoje poboczne questy. Następnie pojawia się mnóstwo bohaterów, którzy desperacko chcą ich odnaleźć, złapać, okraść, ochronić lub zabić. Z tych “poszukujących” najciekawszą postacią jest matka Lyry – oklaski dla fenomenalnej Ruth Wilson, której absolutnie nie da się polubić ani jej zaufać, a jednocześnie nie da się jej nie współczuć. W tle akcji pojawia się Magisterium, jako zbiorowy bohater – tyran, fanatyk i zbrodniarz.
Zobacz również: Wiedźmin: Rodowód Krwi – recenzja miniserialu. To jak, dobra ta geneza?
Fabuła więc dzieli się na sporo pomniejszych wątków, które zdają się nieuchronnie dążyć do wojny dobra ze złem. Po nabudowaniu historii w poprzednich sezonach sympatyzujemy z rebelią lorda Azriela, który dąży do pozbycia się Kurzu, a więc odzyskania wolnej woli. Przy czym po drodze dowiadujemy się, że Kurz jest też substancją, która jest niejako siłą życiową wszystkich istot, materią duszy i ogólnie mówiąc świadomością. O co więc w takim razie ta wojna? To pytanie jest sednem problemu Mrocznych Materii. Główna motywacja wszystkich bohaterów nie składa się w całość. Wojna toczy się o wolną wolę – jak więc pozbycie się świadomego wyboru ma zapewnić rebelii zwycięstwo? Morał czy wniosek – jeśli jakiś miał się pojawić – wykoleja się na zakręcie.
Wydźwięk historii o moralności zbytnio nie wybrzmiewa. Choć na moment pojawia się wątek nieba i piekła, niewiele z niego wynika. Choć serial ciągle powtarza o tym, jak ważna jest Ewa w całej wojnie, Lyra ostatecznie ma minimalny wpływ na konflikt. Wielokrotnie wspominane jest kuszenie Ewy przez węża – nie ma go. Wciąż mówi się, że Autorytet jest głównym wrogiem – pojawia się dosłownie przez sekundę po nic. Głównym celem jest pozbycie się kurzu – okazuje się, że wcale nie. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że cała fabuła została załatana prostymi rozwiązaniami, z których niektóre wyjątkowo kłują w oczy tandetą. Dwa ostatnie odcinki to wyjątkowo niesatysfakcjonujący finał. Największą bronią każdego tandetnego bohatera jest moc przyjaźni. Miłość ratuje świat, ale Romeo i Julia (ekhm, Adam i Ewa) nie mogą być razem i absolutnie trzeba ich rozdzielić. Gwoździem do trumny, w której grzebiemy uproszczone rozwiązania, jest pojawiające się na koniec pseudo-dokumentalne info o dalszych losach głównych bohaterów.
Zobacz również: Glass Onion – recenzja filmu. Zbrodnia doskonała niczym Shrek
Jeśli jednak odłożyć na bok rozjeżdżające się finałowe dwa odcinki, to trzeci sezon Mrocznych Materii ogląda się dobrze. Poszczególne wątki i postacie wypadają całkiem nieźle, interesuje nas ich przyszłość i niektórym można pokibicować. Po raz kolejny, Marisa grana przez Ruth Wilson zasługuje na oklaski – jej postać błyszczy na ekranie, rozwija się przez konflikty i angażuje widza. Dafne Keen (Lyra) i Amir Wilson (Will) też wypadają wiarygodnie, a ich relacja rozwija się w ciekawy sposób. Dzięki wizycie w Krainie Umarłych, pojawiają się też postacie już raz pożegnane, na przykład Roger.
Idea multiwersum daje też duże możliwości pod względem lokacji. Dla porównania, Mroczne Materie wypadają znacznie lepiej niż Doktor Strange w Multiwersum Obłędu. Choć wszystkie miejsca dzielą kilka podobnych elementów, to są naprawdę piękne i widać włożoną w nie pracę. Dzięki temu na ekranie pojawia się kilka nowych gatunków zwierząt czy inne ciekawe rozwiązania, dla których raczej nie było miejsca w poprzednich sezonach.
Zobacz również: Zadziwiający kot Maurycy – przedpremierowa recenzja filmu. Szczury wszędzie, co to będzie?
Ostatecznie więc trzeci sezon Mrocznych Materii można obejrzeć z przyjemnością. Serial ma co zaoferować wizualnie, jest na kim i na czym zawiesić oko i jest to nadal ta sama, intrygująca historia. Warto doprowadzić ją do końca – który niestety trzeba przetrwać. Choć zakończenie nie znajdzie się w topce najgorszych finałów, to daleko mu do ideału. Dla widzów rozmiłowanych w opowieści będzie niesatysfakcjonujące. Nie powinno to jednak powstrzymać nikogo przed obejrzeniem całkiem przyjemnego sezonu – chociażby po to, by ocenić na własne oczy, czy mogło być lepiej.
Obrazek główny: Materiał prasowy.