Niedługo minie rok od agresji Rosji na Ukrainę. I choć media coraz mniej o tym mówią to wciąż o tym myślimy i przeżywamy. Świadectwem tego jest spektakl Ściany w reż. Uli Kijak i na podstawie tekstu Ostapa Junko.
Miała zwyczajny dom, mamę i tatę, chodziła do szkoły. Aż pewnego dnia w jej dom trafia rakieta. Dom się rozpada, musi uciekać razem z mamą za granicę, a ojciec zostać. Na swojej drodze stają oko w oko z lufą wrogiego czołgu. Ranne trafiają do szpitala. Dwa tygodnie później udaje im się przedostać na terytorium Polski. Muszą zacząć od nowa: mieszkanie, szkoła, praca, nowy język i ludzie. Stare ściany, które dawały schronienie już nie istnieją, choć tak usilnie stara się je sobie przypomnieć, wyryć w pamięci. Gdzie teraz jest dom? Skąd jest? Kim jest?
Zobacz również: Nim wstanie dzień – recenzja. Koncert zamiast spektaklu
Spektakl powstał na podstawie tekstu wyłonionego w ramach konkursu Współdzielimy przestrzeń. To znakomity debiut dramatopisarski Ostapa Junko. Monolog jest bardzo emocjonalny i pokazuje wewnętrzną dramaturgię osoby doświadczonej agresją wojenną. Siłą tego tekstu, oprócz jego aktualności, jest również bardzo plastyczny przekaz świata wewnętrznego bohaterki.

Zarówno tekst jak i spektakl zostały stworzone z myślą o graniu go w zwykłych szkołach i salach lekcyjnych. Nie ma więc mowy o wielkiej scenografii i światłach (choć te na premierze były delikatnie obecne). Twórcy ograniczyli się do tablicy na kredę i jednej ławki szkolnej. Pozostałe rekwizyty aktorka nosi na sobie – w plecaku. Muzyka? Wystarczy telefon. Takie ograniczenia wyzwalają na szczęście kreatywność, która nie potrzebuje wielkich obracanych scen i zapadni. Tego dowiodła reżyserka Ula Kijak, która zaserwowała nam kilka bardzo ciekawych niskobudżetowych trików.
Zobacz również: Najlepsze książki na zimowe wieczory
Skoro nie mamy wielkich możliwości inscenizacyjnych, spektakl dźwiga aktor, w tym przypadku aktorka. Magdalena Sildatk potrafi świetnie nawiązać bezpośredni kontakt z publicznością. Grając wśród widzów, patrząc im głęboko w oczy, mówiąc do nich jest najwiarygodniejsza. Natomiast kiedy odsuwa się w głąb sceny lub jej postać prowadzi monolog sama dla siebie – popada w monotonny marazm. Każde kolejne zdanie ma taki sam ton i akcent. Brakuje precyzyjności działania, zwłaszcza w powracających scenach odtwarzania układu zbombardowanego mieszkania. Mimo, że to nie jest długi spektakl (ok. 40 min – znów ukłon w stronę szkolnego planu lekcji), jest bardzo statyczny.

Wyjątkiem są pojedyncze sceny, w których następuje gwałtowny skok energii. Tak jak np. scena-sen z rakietą, której marzeniem życia i szczytem kariery jest zostać wysłaną na misję. Zupełnie groteskowa, wywołała kilka nerwowych śmiechów na sali. Czegoś takiego chyba nikt się nie spodziewał.
Zobacz również: Matylda – recenzja spektaklu. Hit z West Endu w Teatrze Syrena
Ściany zostawiają nas z kilkoma ważnymi pytaniami, które zadać sobie może każdy. Od czego zależy kim jestem i gdzie jest mój dom? Czy może istnieć dom bez ścian? Kto ma prawo opowiedzieć moją historię?