Po komercyjnym sukcesie Flowers najnowszy album Miley Cyrus stał się jedną z najbardziej wyczekiwanych premier. Czy warto było czekać? Mam co do tego mieszane uczucia.
Na najnowszy krążek czekałam, mając w pamięci album Plastic Hearts. W nim to artystka pokazała nie tylko charyzmę, ale i ogromne umiejętności wokalne, które zachwycają mnie do tej pory. Bardzo dobrze słuchało się tych pop-rockowych kawałków i liczyłam, że gwiazda pójdzie tym tropem. Niestety, pierwsze utwory z Endless Summer Vacation nie przyniosły oczekiwanego zachwytu, a jedynie znudzenie. Pierwszej części płyty brakuje różnorodności oraz ognia, który jest przecież tak charakterystyczny dla Cyrus. Dopiero w drugiej części artystka się rozkręca, lecz przynosi to wręcz coś odwrotnego do tego, co dostajemy na początku. Zostajemy wręcz zbombardowani rozmaitymi kawałkami, wykonanymi w bardzo różnych stylach. Przy pierwszym odsłuchu niezwykle mnie to uderzyło, a przez to cała płyta mnie zmęczyła. Wiem, że za taką kolejnością piosenek stoi zamysł artystki, która chciała podzielić krążek na pory dnia, lecz uważam, że nie była to najlepsza decyzja.
Zobacz również: 2020 – club2020 – recenzja płyty
Moją szczególną uwagę zwrócił utwór z Sią, która często swoim głosem potrafi w niezwykły sposób ubarwić niejedną piosenkę. Tutaj jednak, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, wokalistkę możemy usłyszeć dopiero na samym końcu jako chórek. Nie rozumiem, dlaczego Miley nie postanowiła wykorzystać artystki bardziej, bo ich wspólny duet mógłby przynieść bardzo dużo dobra. Dodam jednak, że utwór Muddy Feet jest jednym z najciekawszych na krążku. Szczególnie przypadnie on do gustu fanom grupy LSD (Labinth & Sia & Diplo), gdyż pod kątem stylu przypomina dzieła grupy.
Co warto docenić w albumie to fakt, że Miley Cyrus postanowiła się całkowicie odsłonić przed swoimi słuchaczami. Postawiła na szczerość, a szczególnie w temacie swojego nieudanego małżeństwa. Teksty są przemyślane, a za każdym kryje się oddzielna historia. Szczególnie wzruszające są te, które ta stworzyła z myślą o swojej rodzinie, a więc Wonder Woman czy Thousand Miles. Artystka wie, jak przelać emocje w swoje dzieła, co tym bardziej porusza. Na uwagę zasługują również utwory Handstand oraz Island, gdyż wyróżniają się na tle innych pozycji na albumie.
Zobacz również: The Luka State – More Than This – recenzja płyty
Niemniej jednak czuję ogromną frustrację. Mam bowiem świadomość, że ta płyta mogłaby wyglądać zupełnie inaczej. O ile nie czuję się odpowiednią osobą do oceniania tematu płyty, gdyż jest to indywidualna kwestia każdego artysty, o tyle od strony aranżacji wiem, że stać Miley na coś więcej. Artystka ma ogromny talent, niesamowite umiejętności wokalne, którymi niejednokrotnie mnie zachwyciła na przestrzeni ostatnich kilku lat. Dlaczego więc postanowiła postawić na cichą wersję siebie? Nie mam pojęcia i nie rozumiem tego.
Przy okazji warto również zauważyć, że utwór Flowers zyskał dużą popularność nie dlatego, że jest to wybitna piosenka. Ma ciekawą koncepcję i podoba mi się jego intertekstualność (trochę liczyłam na powtórkę w innych piosenkach), lecz w dużej mierze wybił on się na dramacie, który go otaczał. Komercyjnie był to strzał w dziesiątkę, ponieważ skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie kibicowałam piosenkarce w całej tej historii. Trzeba jednak mieć świadomość, że jest to piosenka po prostu dobra.
Niestety, do tej pory czuję rozczarowanie na myśl o albumie Endless Summer Vacation. Z pewnością fani znajdą coś dla siebie, tak jak ja uczepiłam się Muddy Feet. Jednakże ci, którzy liczyli na powrót popowo-rockowej Miley Cyrus, muszą się liczyć z zawodem, który na nich czeka. Nie ma ani ognia ani poweru.