Urodzony w Ameryce – recenzja serialu. Disney znowu to zrobił…

Kultura american-asian dzięki licznym produkcjom na dobre zagościła w popkulturze. Nie dostajemy już typowych komedyjek typu Bajecznie Bogaci Azjaci, a pełnoprawne gatunkowe filmy i nie tylko. Shang-Chi, Kłamstewko, czy oskarowy Wszystko wszędzie naraz udowadniają, że za tym trendem kulturowym idzie jakość i oglądalność, więc nic dziwnego, że Disney podjął się serialowej adaptacji powieści graficznej American Born Chinese, w Polsce tłumaczone na Urodzony w Ameryce.

Urodzony w Ameryce od pierwszych zapowiedzi objawiał się jako ogromna serialowa produkcja. Jak inaczej pomyśleć, skoro do obsady wzięto duet Michelle Yeoh x Ke Huy Quan, który parę miesięcy temu świętował swój własny oskarowy sukces i filmu Wszystko wszędzie naraz. Dodajmy do nich młodych, nikomu nieznanych nastolatków i otrzymujemy ciekawą  paczkę doświadczenia z młodością. Szkoda jedynie, że ostatecznie, że cała ta pompa poszła w nazwiska na drugim/trzecim planie, a nie gdzie indziej…

Zanim jednak zacznę narzekać, parę słów o fabule. Urodzony w Ameryce opowiada historię Jin Wanga ( w tej roli Ben Wang), amerykańskiego nastolatka, którego rodzice wiele lat temu wyjechali za amerykańskim snem z Chin. Jin od pierwszych chwil jawi się, jako typowy serialowy nastolatek. Zakompleksiony, próbujący się dostosować do „tych” popularnych chłopak, który bez skrupułów pozbywa się ważnych elementów swojego życia w celu osiągnięcia społecznej akceptacji. Wszystko to łączy się z pierwszymi dniami w nowej szkole i przybyciem nowego, tajemniczego ucznia Wei-Chen Sun ( w tej roli Ching Liu). W tym właśnie momencie wsiadamy do gimbusa, który powiedzie nas po krainie typowych nastoletnich problemów z historią urban fantasy oscylującą wokół chińskiej mitologii.

I tu zaczynam narzekać. Choć na papierze wygląda to, co najmniej obiecująco, to nic bardziej mylnego. Urodzony w Ameryce to kolejny generyczny, młodzieżowy serial tylko z dodatkiem chińskiego sosu. Scenariusz traktuje nastolatków jak kretynów, a nie pełnoprawnych młodych dorosłych. Główny bohater wzbudza od pierwszych chwil irytację, bo jak inaczej, skoro już na początku dostajemy info, że poświęca on w oczach środowiska swojego najlepszego przyjaciela, który w porównaniu do niego nie boi się swojej pasji do anime i mangi. Potem już jest tylko gorzej. Kiedy Jin zostaje sparowany z Wei-Chenem, to na każdym kroku próbuje się go pozbyć. Nawet poznanie sekretu Wei’a nic nie zmienia, a jeszcze bardziej wkurza, bo wykorzystuje go na każdym kroku. Kolejnym gwoździem do trumny tej postaci jest aktor Ben Wang, który jest nijaki i gra od niechcenia, jakby go zmuszali.

Zobacz również: Sukcesja – recenzja serialu. Zejść ze sceny niepokonanym

Nieco lepiej jest w przypadku Wei-Chena, który w porównaniu do Jina w nosie ma akceptacje środowiska. Wei podąża nieustannie za swoim instynktem, nie patrząc momentami na konsekwencje, a jedyne czego potrzebuje to przyjaciela, który go rozumie i wesprze. Wybór Ching Liu do tej pory dobrze się sprawdził. Świetnie pokazuje każdą potrzebną tu emocje i idealnie pasuje do odgrywanej przez siebie postaci.

Dalej idąc, nie można zapomnieć o postaciach, lub wątkach z tła. Zacznę od najlepszego elementu tego serialu, czyli historii Freddy Wonga, którego gra Ke Huy Quan. Z początku czułem ogromną złość, kiedy w pierwszej scenie z jego udziałem ujrzałem, że taki aktor jest marnowany na jakieś komediowe wstawki. Potem już byłem jedynie pozytywnie zaskoczony. Freddy Wong to aktor, który grał w latach 90 w popularnym sitcomie jako stereotypowy Azjata będący komediowym centrum produkcji. Jednakże potem poznajemy jego historię po tym serialu. Nie chcę zbyt rozwijać, żeby nie spoilerować, ale ta historia poboczna świetnie pokazuje jaką drogę przeszli Azjaci w popkulturze. Od komediowych stereotypowych śmieci do ambitnych projektów.

 

Fot. kadr z serialu

Świetnym dodatkiem jest również Michelle Yeoh, która wciela się w postać Guanyin – bogini jesiennej równonocy. Od jej postaci bije niesamowita ilość ciepła i mądrości. Jednakże, bogini nie służy tu za kopalnie motywujących, filozoficznych frazesów, a jest drogowskazem za głównych bohaterów. Dodatkowo coś jest uroczego w tym, jak Michelle Yeoh świetnie się bawi grając cool ciotkę, która zachwyca się najprostszymi rzeczami.

Jednak, nie z wszystkim w tle jest tak kolorowo. Można powiedzieć, że antagonista serialu idealnie pasuje do protagonisty. Byczy Demon, bo o nim mowa, to kolejny generyczny villian. Po pierwsze jego charakteryzacja wzbudza uśmiech politowania, bo wygląda jak połączenie byka z Johnem Travoltą z Grease. Po drugie jego pobudki są co najmniej śmieszne. Chłop chce zniszczyć świat, bo jego stary kumpel Wukong – Małpi Król (ojciec Wei Chena) dostał robotę, którą Byczek chciał. Ot cała historyja. Przypomina to nieco roszczenia polskich „zasiłkowiczów” tylko z większym rozmachem.

Zobacz również: Ted Lasso – recenzja serialu

Dobra… To może sceny walki będą dobre? I tak, i nie. Podzielmy te sceny na dwa rodzaje – przyziemne i te „fantastyczne”. Kiedy naszych bohaterom przychodzi walczyć na ziemi, bez zbytnich efektów wow, to jest nieźle. Przekonująca choreografia pojedynku w szkolnej kuchni. Fajna walka na małej przestrzeni pomiędzy Guanyin a Byczym Demonem. Zalatuje tu brakiem pomysłów, ale jest wszystko solidne i z pewnością nie nuży. Dużo gorzej wypadają te pojedynki fantastyczne. Efekty specjalne są okropne i sprawiają wrażenie zrobionych w latach 90 i przeniesionych do czasów bieżących. Może nawet gorzej, bo myślę, że w komunie kabel od prodiża w dłoniach zdenerwowanego rodzica robił większe wrażenie. Nie wymagam od razu efektów z Shang Chi, ale kurde, jeśli się wydało budżet na nazwiska w obsadzie, to można odpuścić bajery.

Disney znowu to zrobił… Urodzony w Ameryce udowadnia, że stajnia Mickiego nie ma ostatnio dobrej passy. Serial jest zepsuty w swojej głównej osi, sceny walki, póki są „ludzkie” są przyjemne, a jedyną pociechą są wątki poboczne w tym serialu. Kolejny zmarnowany potencjał.

Źródło obrazka wyróżniającego: obrazek promocyjny serialu/Disney+


ŚLEDŹ NAS NA IG
https://instagram.com/popkulturowcy.pl

Plusy

  • Wątek poboczny Freddy Wonga
  • Urocza Michelle Yeoh

Ocena

4 / 10

Minusy

  • Beznadziejny protagonista i równie beznadziejny antagonista
  • Efekty specjalne
  • Czy nastolatki są aż tak durni ?
Krystian Błazikowski

Cichy wielbiciel popkultury. Pisanie zawsze było cichym marzeniem, które mogę zacząć spełniać. Na co dzień wielki fan Marvela, fantasy oraz horroru. Całość miłości do filmu domyka kino azjatyckie.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze