Ted Lasso – recenzja finałowego sezonu. Rysa na szkle

W poniedziałek skończyła się Sukcesja, teraz Ted Lasso… Pozostaje pytanie – jak żyć?

Ted Lasso to zdecydowanie jeden z tych seriali, który wyróżnia się na tle innych produkcji. Podczas gdy lwia część dzisiejszych tworów popkultury stawia na przemoc, seks czy antybohaterów (czyli to, co się sprzedaje najlepiej), przygody fikcyjnego zespołu AFC Richmond obierają całkowicie inną drogę – The Lasso Way. Szlagierowemu serialowi od Apple TV+ spokojnie można przypiąć łatkę ku pokrzepieniu serc. Te małe, ludzkie momenty, których doświadczaliśmy podczas dwóch poprzednich sezonów wywoływały u mnie ciepło na serduszku. Człowiek naprawdę odzyskiwał wiarę w ludzkość w trakcie oglądania starań trenera Lasso, w wydobyciu ze swoich przyjaciół wszystkiego co najlepsze. Z Tedem i spółką przeżyłem wiele wzruszeń, mnóstwo szczerych uśmiechów i obrałem sobie za życiowy cel kroczenie drogą Lasso. Po tak genialnych dwóch sezonach, dwanaście finałowych odcinków serialu wzięło mnie z zaskoczenia, bo poziom poleciał na łeb, na szyję…

Zobacz również: Sukcesja – recenzja serialu. Zejść ze sceny niepokonanym

W moim przekonaniu, finałowy sezon Teda mógł być spokojnie o połowę krótszy i tylko by na tym zyskał. W ciągu tych dwunastu epizodów, jest naprawdę za mało Teda w Tedzie, a za dużo wątków pobocznych. Niektóre wątki ciągną się w nieskończoność i w zasadzie mogłoby ich zupełnie nie być (Zava-Ibrahimovic, lesbijski romans Keeley czy Sam i polityka), a niektóre nie wykorzystują pełni swego potencjału lub brakuje im satysfakcjonującego końca (chociażby homoseksualizm w piłce nożnej lub relacja Ted-Nate). Niektóre postacie z drugoplanowych, stały się wręcz trzecioplanowymi (Leslie), a niemal wszyscy zawodnicy naszego ulubionego, zmyślonego klubu (choć nigdy do końca poważni) zaczęli przypominać swoje karykatury.

Nieustannie towarzyszyło mi odczucie, jakby serial Ted Lasso zmienił w swej finałowej odsłonie tytuł na AFC Richmond. Samego ekstrawaganckiego trenera jest jak na lekarstwo, a pierwsze skrzypce często grają postacie dotychczas drugoplanowe. Trochę jakby każdy bohater miał swój własny mini-serial w serialu. Dotychczas było to wyważone perfekcyjnie, jednak w finałowym sezonie zdecydowanie przeszarżowano.

Zobacz również: Najlepsze seriale oryginalne Amazona

Po kilku epizodach musiałem sprawdzić, czy ekipa scenariuszowa uległa zmianie między sezonami, ale niestety – to wciąż ci sami twórcy. Widocznie zabrakło dobrych, przemyślanych pomysłów na fabułę, starczających na te 12 odcinków. Co mocno sobie ceniłem w tym serialu, to jego uniwersalność – nieważne, kim jesteś – Ted Lasso jest dla Ciebie. W trzecim sezonie to wrażenie trochę zanika, bo scenarzyści wchodzą na niebezpieczne i dzikie wody kontrowersyjnych kwestii związanych między innymi z polityką – kompletnie niepotrzebnie.

Nie ogląda się tego źle, ale ta magia gdzieś się ulotniła. Najlepiej niech o tym świadczy moja narzeczona, która płakała na KAŻDYM odcinku dwóch poprzednich sezonów, ale podczas seansu sezonu trzeciego uroniła łzy tylko przy dwóch ostatnich epizodach, w których rzeczywiście czuć ponownie magię starego, dobrego Teda Lasso. I choć zakończenie serialu jest niemal perfekcyjne, tak sezon trzeci zostaje daleko w tyle za swoimi genialnymi, dwoma poprzednikami.

Plusy

  • Choć magii Teda Lasso jest znacznie mniej, to gdy się pojawia - chwyta za serce z całej siły
  • Aktorsko wciąż daje radę
  • Edukujący i uświadamiający wpływ w wielu kwestiach społecznych...

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Scenariuszowy chaos
  • Niektóre czysto sportowe momenty zakrawające o science-fiction
  • ... i za dużo komentarza dotyczącego kwestii politycznych, psującego uniwersalny odbiór
Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze