Blur – The Ballad of Darren – Recenzja płyty

Zespół Blur od paru dekad zajmuje zaszczytne miejsce w panteonie sław Brit rocka, będąc w zasadzie jednym z protoplastów gatunku stanowiącego swego czasu zjawisko. Nieco po tym jak Kurt Cobain rozpętał w USA muzyczną woltę zwaną grunge’m, Wyspy Brytyjskie odpowiedziały wysypem własnych twórców. Ci tworzyli w określonych ramach stylistycznych, na tyle spójnych, by uznać to było można za odrębny rodzaj muzyki. Antenaci takich potęg rynku jak Coldplay czy Muse jakiś czas temu zawiesili działalność, by w parę lat później dać światu reaktywacyjny The Magic Whip. Od tego czasu minęło już długich osiem lat. Doczekaliśmy się. Przed Państwem The Ballad of Darren.

Od razu trzeba zaznaczyć, że entuzjaści poprzedniego krążka będą musieli oswoić się ze sporą zmianą kursu. Tytuł bowiem zdradza wiele o samym charakterze tej płyty. Poza niewieloma wyjątkami, to wyważony i spokojny zbiór piosenek. Co przyjemne na początku – utwory łatwo zapadają w pamięć. Już po drugim odsłuchu złapałem się na nuceniu pod nosem sporej ich ilości. Jak rzadko jest to płyta, gdzie nie mam ochoty pomijać tracków i w zasadzie beztrosko mknę przez cały zestaw. Alternatywne granie, okraszone często zgrabnymi tekstami. Trochę liryki, trochę gry słowem. Jeśli rocka alternatywnego traktować bardzo szeroko i zdobyć się na branżowe porównanie, to przy ostatniej płycie PJ Harvey musimy sięgać do naszych najgłębszych rezerw uwagi i otwartości. Tutaj natomiast cała płyta przytula nas serdecznie, każe rozsiąść się wygodnie i oddać czystej przyjemności. Czy to dobrze? Czas pokaże. Utwory, które tak łatwo (czasem zbyt łatwo) zaskarbiają sobie nasze uznanie, stają się wielkimi hitami na lata, albo (znacznie częściej) rozpływają się, ulatują, popadają w zapomnienie.

Zobacz równieżPJ Harvey – I Inside the Old Year Dying – recenzja płyty

Jest jednak parę kompozycji na tej płycie, którym wróżę przyszłość. The Narcissist wyróżnia się energicznym frazowaniem, świetnym tekstem i stylem, słusznie przez wielu identyfikowanym jako wycieczkę w stronę wielkiego Bowie’go. Piosenka jest przewrotna, ale wyśmienicie popowa, rytmiczna i melodyjna. Równie wysmakowany jest Barbaric. To ten typ utworu, który uwielbiam. Jest muzyczną inkarnacją filmowego komedio-dramatu. Słodko-gorzka opowieść o utraconych uczuciach. Z pozoru pogodny i nieco nostalgiczny klimat muzyki miesza się z  bardzo głębokim i smutnym tekstem. Prywatnie jest to mój faworyt.

Klasyczne ballady wypadają przekonująco. Mowa tu o poprawnych The Everglades czy The Heights. Chyba gdzieś już je słyszałem. Pewnie na wielu płytach, wielu im podobnych artystów. Ale żeby była jasność – to solidne piosenki, żadne tam zapychacze. Za to walcujące Far Away Island może śmiało poruszyć nawet głaz. Podmiot liryczny, głosem Damon’a Albarn’a, prowadzi niby dialog przez bezkres morza, z dalekiej wyspy, z kimś za kim tęskni. Zapewnia jednak jednocześnie, że wcale nie jest zagubiony, chociaż adresat właśnie tak mógłby pomyśleć. Ale …not anymore… Temat samotności stał się na tyle istotnym motywem The Ballad of Darren, że na rewelacyjnej skądinąd okładce autorstwa Martina Parra zobaczymy samotnie pływającego mężczyznę w błękicie basenu kontrastującego z burzowym niebem. Sugestywne, prawda?

Zobacz równieżBirdy – Portraits – recenzja płyty

Chyba jedynym jawnie gitarowym graniem na The Ballad of Darren jest St. Charles Square. Akcent dla tych, którzy chcieli potrząsać głowami jak za starych, dobrych czasów. Jest to również kolejny dowód na jakość tekstowej warstwy twórczości tej formacji. Aż szkoda, że zespół nie pokusił się o parę więcej takich, porywających utworów. Album bowiem całościowo jest trochę zbyt statyczny. Dominują chórki i ciepłe akordy syntezatorów jak w The Ballad czy Russian Strings, które choć wyraźnie zaangażowane, światopoglądowo nie zwala z nóg. Gitara na drugim planie jako forma urozmaicenia, proste metrum, nieco ozdobników – ot tak, zwyczajnie, rzemieślniczo, zgodnie ze sztuką. Jednakże, zaraz po tym, jak przestaniemy od tej płyty oczekiwać bycia arcydziełem, poczujemy spokój, łagodne kołysanie, momentami wzruszenie. Wnet okaże się, że The Ballad of Darren to właśnie to, czego wielu z nas szuka w muzyce, zaraz gdy zdejmie z siebie presję wiecznych porównań, oczekiwań i roszczeń.

Zobacz również: Depeche Mode – Memento Mori World Tour – relacja z koncertu

Blur kończy płytę po trzydziestu sześciu minutach głównie nastrojowego, pościelowego grania. Fakt, że całego krążka możemy wysłuchać w drodze do pracy jest dość osobliwy. Celowo na płytę trafiły tylko najlepsze utwory? Ostatecznie wolę tak niż w drugą stronę, ale po ośmiu latach czekania mogliśmy liczyć na więcej. Dostaliśmy za to krążek odmienny, solidny, a momentami bardzo dobry. Panowie okres buntowniczy mają już raczej za sobą. W rezultacie tworzą płytę dojrzałą i uniwersalną, a że przy okazji nie udało im się stworzyć nowego gatunku? Nie tego od nich oczekiwano. Ta płyta zostawia po sobie pewien rodzaj smutku w duszy. Buntowniczy idole wielu z nas dziś są starsi, bywają melancholijni, samotni i dają termu wyraz. Cierpienie jednak podobno uszlachetnia, wiek budzi estymę, zmarszczki dodają uroku.

Plusy

  • The Narcissist i Barbaric
  • Dojrzałość tekstów
  • Chwytliwość melodii

Ocena

7.5 / 10

Minusy

  • Brak gitarowego zacięcia
  • Ledwo się zacznie, już się kończy
Patryk Zając

Muzykoholik starej generacji. Od trzasku ognia woli trzask winyla. Psychofan Dylana i Stones'ów. Muzyki słucha głośno i uciążliwie.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze