Przeklęta woda — recenzja filmu. Klątwa zapchanego odpływu

Thalassophobia to irracjonalny lub nadmierny strach przed głęboką wodą oraz dużymi zbiornikami wodnymi. Występuje z różnym nasileniem u każdego i może ograniczać aktywności takie jak pływanie czy nurkowanie. Dokładne statystyki występowania nie są znane, ale szacuje się, że cierpi na nią niemal 20% społeczeństwa. Nie jest to w każdym razie przypadłość bohaterów najnowszego horroru produkcji Jamesa Wana. Szkoda, bo przynajmniej dzięki temu mieliby jakąkolwiek cechę wyróżniającą. 

Przeklęta Woda to pełnometrażowa adaptacja shorta Night Swim autorstwa Roda Blackhursta i Bryce’a McGuire’a. Oryginalny projekt z 2014 roku trwał zaledwie 4 minuty, a cały jego opis ograniczał się do jednego zdania: Coś czai się w wodzie. Brzmi to tajemniczo i minimalistycznie, ale jest jednocześnie wyjątkowo adekwatne do obranego formatu. Jest bowiem równie zagadkowe co sam short, który kończy się niespodziewanie. Zostawia tym samym widza z wieloma pytaniami oraz uczuciem niepokoju, dzięki całkiem pomysłowej realizacji. Historia eksploruje motyw home invasion i brak poczucia bezpieczeństwa z nim związany, wymieszany z niewyjaśnionymi nadprzyrodzonymi siłami. Na tym fundamencie Bryce McGuire zdecydował się oprzeć scenariusz swojej pełnometrażowej adaptacji. Niestety, zmieniając format, przekreślił jednocześnie wszystkie wyżej wymienione zalety, których niestety nie nadrobił swoim warsztatem.

Zobacz również: Diuna: Część druga – przedpremierowa recenzja filmu. Widowisko!

Przeklęta Woda
kadr z filmu Przeklęta Woda | Universal Pictures

Były baseballista Ray Waller (Wyatt Russell) zmaga się z diagnozą, która wywróciła jego dotychczasowy świat do góry nogami. Wykrycie postępującego stwardnienia rozsianego zmusiło go do porzucenia dotychczasowej kariery sportowej. Pomimo wsparcia ze strony partnerki i dzieci, ciągle dręczy go  niespełnione marzenie o wielkim sukcesie. Eve Waller (Kerry Condon) z kolei widzi w tej sytuacji głównie szansę na nowy start. Zmęczona ciągłymi przeprowadzkami z powodu transferów drużynowych Raya, zachęca go do przemyślenia pomysłu osiedlenia się w końcu na stałe. Nastoletnia córka Izzy (Amélie Hoeferle) stała się lepsza w dopasowywaniu się do nowego środowiska, utrzymując postawę chłodnego dystansu. Natomiast jej młodszemu bratu Elliotowi (Gavin Warren), nieśmiałemu, drobnemu chłopcu, nie przychodzi to równie łatwo.

Rodzina właśnie ma się wprowadzić do domu z basenem, w opłakanym stanie po dekadach zaniedbania. Miejsce wydaje się całkiem zachęcające, a domowa pływalnia może przyspieszyć terapię Raya. Mimo to, stały bulgot filtra dostarcza niepokojącego rytmu, a skrzypienie skoczni zwiastuje nadchodzące zagrożenia. Wciąż jednak wizja sprawnego basenu wydaje się wyjątkowo obiecująca: gorące źródła, popołudniowe rozrywki, bogate życie towarzyskie, możliwości jest tu mnóstwo. No chyba, że przy każdej próbie kąpieli któryś z bohaterów zacznie widzieć spod wody postaci na brzegu, których w rzeczywistości tam nie ma. Oczywiście nie było by w tym nic złego, bo jest to normalna kwestia, którą wystarczyłoby obmówić w rodzinnym gronie. Rodzina Wallerów woli jednak za wszelką cenę unikać rozmów oraz, typowo dla tego typu produkcji, notorycznie wmawiać sobie nawzajem przywidzenia.

Zobacz również: Dwie minuty do piekła – recenzja filmu

Przeklęta Woda
kadr z filmu Przeklęta Woda | Universal Pictures

Na tym motywie opiera się większość elementów grozy. Wielka szkoda, bo najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że był tu potencjał na dużo lepszą produkcję. Gdy już scenariusz odkrywa wszystkie swoje karty, rozwiewa się wielka tajemnica klątwy basenowego odpływu. W efekcie okazuje się to dużo ciekawsze i bardziej intrygujące niż paniczny strach przed tym, co jesteśmy w stanie wyciągnąć z rury nie czyszczonej przez ostatnie 15 lat. 

Mam wrażenie, że McGuire nawet miał intencję zrobienia dużo ambitniejszego projektu. Koncept starożytnego źródła pełniącego rolę przeklętej studni życzeń jest na starcie o wiele ciekawszy. Dodatkowo w połączeniu z jego mistyczną samoświadomością i kuszeniem ofiar dzięki leczącym zdolnościom, niczym Jama Łazarza z uniwersum DC, otrzymalibyśmy solidny, surrealistyczny, w pełni satysfakcjonujący horror. Niestety reżyser utknął gdzieś na etapie połączenia go ze swoim ówczesnym pomysłem Night Swim, przez co w efekcie dostaliśmy 90 minut zapętlonego jednego straszaka znanego z krótszego formatu, przy którym zmienia się jedynie postać w basenie.

 

Przeklęta Woda
Bryce McGuire podczas pracy nad Przeklętą Wodą | Universal Pictures

Przeklęta Woda to film rozczarowująco nijaki i do bólu przewidywalny. Postaci wypłukane z jakiejkolwiek cechy pozwalającej widzowi się z nimi utożsamiać popełniają wszystkie grzechy stereotypowych bohaterów horroru niskich lotów. O ile z początku ich nieporadność w codziennych relacjach może być nawet zabawna, szybko uświadamiamy sobie, że ten demoniczny odpływ wsysa nie tylko ludzi , ale także chęć wysiedzenia na seansie do końca. Ostatecznie pod koniec film nie pozostawia widza z niczym poza poczuciem straconego czasu. Jeśli z jakiegoś powodu ktoś kiedykolwiek poczułby się zaintrygowany konceptem morderczego basenu, spokojnie może ograniczyć się do sprawdzenia krótkiego metrażu dostępnego za darmo na platformie YouTube.

Źródło obrazka głównego: Universal Pictures

Plusy

  • Sporo Estetycznych kadrów
  • Warta docenienia gra światłem

Ocena

3 / 10

Minusy

  • Cała reszta.
Łukasz Biechoński

Nie straszny mu żaden zakątek popkultury. Ceni sobie tak samo teatralne musicale i opery jak kino splatter czy chorwackie sci-fi. Wierzy, że to nie budżet czyni dzieło, lecz artysta i jego wizja. Tabu dla niego nie istnieje tak długo, jak obie strony czują się w dyskusji komfortowo.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze