Nazywam sie Loh Kiwan – recenzja filmu. Opowieść o światełku w tunelu

Nazywam się Loh Kiwan, czyli nowa produkcja Netflixa mająca w sobie dużo dramatu, trochę więcej romansu i szczyptę akcji. Jest to pełnometrażowy debiut reżyserski Kim Hee-jin. Porusza ważny problem uchodźców z Korei Północnej. Brzmi zachęcająco, ale czy na pewno jest warte obejrzenia? 

Loh Kiwan (Song Joong-ki), podążający za marzeniami swojej mamy uchodźca z Korei Północnej, ucieka z Chin z nadzieją na lepsze jutro. Gdy dociera do Belgii, wszystko idzie nie tak jak sobie wyobrażał. Dość szybko zostajemy zderzeni z realiami północnokoreańskich uchodźców. Proces starania się o pobyt jest dłuższy niż myślał, a z powodu braku schronienia, musi żyć w publicznej toalecie, jeść spleśniałe posiłki z kosza czy sprzedawać butelki na kaucję. I nie jest to koniec jego nieszczęść…

Do tego momentu, ten chwilami drastyczny i trudny w odbiorze dla łagodniej usposobionych widzów film, nie bawi się z nami w okrężne pokazywanie realiów. Przedstawia nam je surowo, proponując rzadko spotykane spojrzenie na społeczne realia uchodźców. Jednak reżyser postanawia dokonać wolty i proponuje widzom typowy, koreański melodramat.

Zobacz również: Podejrzana – recenzja filmu. Odkąd zobaczyłem ciebie…

Loh Kiwan poznaje Lee Mari (Choi Sung-eun), uzależnioną od narkotyków półsierotę. Mimo historii poznania zasługującej na facebookowy opis „to skomplikowane“, nawiązuje się między nimi nić porozumienia, prowadząca do bardziej romantycznej relacji. Postać Mari nie wyróżnia się na tle innych bohaterów zaludniających netflixowe k-dramy. To sprzeciwiająca się swojemu tacie, utrzymująca relacje z gangsterami, bogata nastolatka. Potencjał jej historii zdecydowanie nie został wykorzystany. Zostajemy wrzuceni w środek wydarzeń z jej życia, ciekawi jak do nich doszło, ale nasza ciekawość nie zostaje zaspokojona. 

Nazywam się Loh Kiwan. Kadr z filmu

Autorka próbuje w filmie przekazać nam wiele wątków, natomiast żaden z nich nie jest odpowiednio rozwinięty. Rozwój relacji Mari i Loh zostaje skrócony do przebitek, a film nie eksploruje w jaki sposób zbliżyli się do siebie. Cała uwaga zostaje przekierowana na połączenie ich ze sobą, nieważne w jaki sposób miałoby do tego dojść. Od kiedy Mari pokazuje się na ekranie, to główny wątek Loha starającego się o pobyt w Belgii zostaje odłożony na drugi plan, na czym cierpi fabuła. Szkoda, że film poruszający tak mało eksplorowany temat północnokoreańskich uchodźców, ostatecznie zostaje spłaszczony do zwykłego romansu. A kulminacyjny moment w życiu Loh zostaje w filmie porzucony dla pospolitego wątku romantycznego. 

Zobacz również: Dobijanie koreańskich koni. Krytyka klasizmu w Squid Game

Film nie jest porywającym arcydziełem, po prostu był w porządku. Pokazuje, że nawet w najcięższych sytuacjach, możemy znaleźć odrobinę światła. Niestety, główny wątek nie został równomiernie doprowadzony do końca, tracąc szansę na uzyskanie ode mnie wyższej oceny. Na największe owacje zasługują aktorzy, którzy nienagannie odegrali swoje role. Napięcie i chemię między nimi można było czuć przed ekranem. 

Źródło obrazka głównego: kadr z filmu

Plusy

  • Wciągająca historia
  • Rzadko poruszany temat

Ocena

5 / 10

Minusy

  • Zbyt pobieżnie poprowadzone wątki
  • Spłaszczenie filmu do romansu
Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze