…and the road gets tough, I don’t know why – tak w Born to Die śpiewała Lana del Rey, ale śmiało mogliby również Wilhelm i Simon. Trzeci i ostatni sezon Young Royals dobiegł na Netflixie końca 18 marca. Były łzy?
Dawno temu na Tumblrze ktoś napisał, że teen dram nikt nie robi tak dobrze jak Europejczycy. Było to chyba jeszcze zanim Young Royals powstało na poziomie konceptualnym. Autor tego posta na pewno byłby dumny, serial ten niewątpliwie podniósł poprzeczkę w ramach gatunku. Wielokrotnie był on zresztą już chwalony na łamach licznych mediów zajmujących się popkulturą. Zwracano uwagę na aspekty takie jak obsadzanie nastolatków w rolach licealistów, realistycznie kręcone sceny seksu czy odpowiadająca wiekowi postaci charakteryzacja. Sezon 3. nie odstaje pod tym względem.
Zobacz również: Mary & George – recenzja serialu. To nie nowi Bridgertonowie ani Tudorowie, a jakość sama w sobie
Wydaje się raczej dość oczywistym fakt, że to, co nowe i odświeżające w pierwszych odcinkach, na etapie ostatniego sezonu nie wystarcza jako wartość sama w sobie. Young Royals, na szczęście, nie osiada na laurach po otrzymanych już peanach na swoją cześć. Trzeci sezon skupia się przede wszystkim na podejmowaniu wątków klasowo-społecznych. Dotychczas pełzały one tylko gdzieś w tle fabuły, sporadycznie manifestując swoją obecność. Jednak, jak wszystkie problemy tego rodzaju, w końcu musiały one wybuchnąć z pełną mocą. W końcu romans księcia z przedstawicielem klasy robotniczej realnie nie byłby w stanie być pozbawiony nierówności na podłożu ekonomicznym.
Serial mógłby pójść w fanfikowo-cukierkową narrację, w której uprzywilejowana pozycja szwedzkiej arystokracji nie stanowi większego problemu. Od początku było jednak wiadomo, że tak się nie stanie. Miłym zaskoczeniem był natomiast sposób, w jaki poruszone zostały wątki budzącej się w Wilhelmie (Edvin Ryding) świadomości klasowej oraz refleksji nad stanem (i celowością istnienia) monarchii. Nie jest to zero–jedynkowa, udramatyzowana reakcja, jak choćby ta ukazana w Red, White & Royal Blue. Obaj główni bohaterowie są w swoich uczuciach do bólu ludzcy. Wewnętrzne konflikty każdego z nich są realistyczne i zniuansowane, nie starano się ich na siłę dopasować do żadnego istniejącego archetypu.
Zobacz również: Veronika – przedpremierowa recenzja serialu. Dla fana gatunku
Trzeci sezon Young Royals stara się również zmierzyć z kwestią cyberprzemocy. Kiedy tożsamość partnera księcia staje się informacją publiczną, hejt skierowany w stronę ich obu jest bowiem nieunikniony. Niekoniecznie ma on podłoże homofobiczne czy klasistowskie – Simonowi (Omar Rudberg) obrywa się po prostu za to, że istnieje. Nagle każda zwykła publikacja ma być próbą zdobycia atencji, wybicia się lub wkurzenia innych. Znamienne jest to, jak mało pomocy w tej sytuacji otrzymuje chłopak. Niby wszystkim go szkoda, ale jedynym co może zaoferować mu dwór, jest prośba o wstrzymanie swojej internetowej aktywności. Serial fantastycznie pokazuje, jak niewiele wsparcia w trudnej sytuacji może otrzymać „zwykły śmiertelnik”, gdy chodzi o interes bardziej uprzywilejowanych.
Zobacz również: Miłość bez ostrzeżenia – recenzja filmu. Opera Stevena
Nie można jednak mówić o Książętach bez spojrzenia na postać Augusta. Z początku był on ewidentnym czarnym charakterem historii. Nie jest to jednak typowa dla gatunku ewolucja, w której villain po kilku sezonach staje się ulubieńcem fanów, a wszystkie jego winy zostają zmazane. Nie można odmówić mu przejścia pewnych przemian, ale na koniec dnia pozostaje on dalej egocentrycznym i aroganckim sobą. Wydaje się, że nie rozumie on nawet wagi większości zła, jakie wyrządził Simonowi i Willemu. Chociaż jego akcje nie pozostają bez konsekwencji, ostatnie sceny finału pokazują, że jego mentalność nie posunęła się do przodu nawet o krok, a żadna okazana wrażliwości nie świadczyła o zmianie na lepsze.
Kadr z serialu Young Royals. Materiały prasowe.
Matka Simona w pewnym momencie mówi mu, że nastoletnia miłość nie powinna być tak trudna. Wydaje się, że przeciwko chłopcom jest cały świat. Young Royals nie stara się jednak iść w narrację „oni sami kontra wszyscy”. Ciężar dorastania, eksplorowania seksualności i nierówności społeczno-ekonomicznej nigdy nie ma szans być w tym świecie zrównoważony przez piękne momenty. Nieważne, jak wspaniałe one by były i ile razy występowały, zawsze będą one tylko chwilami. Gdy nieuchronnie się skończą, nadejdzie czas konfrontacji z rzeczywistością, a ta nigdy nie ugnie się pod naporem marzeń. Nie chcąc spoilerować zakończenia, mogę tylko powiedzieć, że stanowiło ono jedyny racjonalny sposób poradzenia sobie z tymi wszystkimi komplikacjami. Choć wydaje się lekko przyspieszone, koniec końców pozostawia po sobie bardzo przyjemny posmak. Myślę, że dzięki temu serial nie tylko przyjemnie obejrzy się teraz, ale również będzie się dobrze do niego wracać.