Wir – recenzja książki. Nieskończona spirala zagłady

Druga z trzech części Trylogii Ryfterów Petera Wattsa jest już dostępna. Ciekawi, jak wypada w porównaniu z jedynką?

Oto jak kończy się świat. Pod dnem Oceanu Spokojnego od trzech miliardów lat czeka uśpiony prymitywny mikrob. Organizm, który zdolny jest zniszczyć życie na całej planecie. Ale ludzka zachłanność, eksploatacja kominów geotermalnych sprawiła, że wydostał się na zewnątrz. Aby zapobiec apokalipsie cały grzbiet Juan de Fuca został wysadzony za pomocą broni jądrowej. Zrobiono to na zważając na stacjonującą tam załogę podmorskiej bazy obsługiwanej przez ryfterów – zmodyfikowanych biologicznie ludzi, zdolnych do przebywania w skrajnie niesprzyjających warunkach. W dodatku fala tsunami, będąca skutkiem eksplozji zabiła miliony ludzi zamieszkujących oceaniczne wybrzeża. Wybrano mniejsze zło, aby ratować całą ludzkość.

Okazało się jednak, że jeden z ryfterów przeżył. Lenie Clark udało się uciec – była wystarczająco daleko od epicentrum wybuchu i miała dość sił by dotrzeć na stały ląd. Miliony azjatyckich uchodźców, którzy starają się przetrwać kolejny dzień i dotrzeć do Ameryki uważa ją za morską boginię. Ale Lennie nigdy nie chciała być zbawicielem. Jest za to potwornie wkurzona. Nosi w sobie gniew i pragnienie zemsty na korporacji która do tego wszystkiego doprowadziła. Ponadto ma w sobie moc, która może pogrążyć świat w Apokalipsie. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że inne monstrum, równie potężne i przerażająco nieludzkie, które obudziło się w neuronowej dżungli zwanej kiedyś Internetem, bardzo pragnie ją spotkać.

– opis wydawcy

Zobacz również: Rozgwiazda – recenzja książki. Brakujące ogniwo

Wir to bezpośrednia kontynuacja Rozgwiazdy. Rozpoczynamy historię od informacji, iż zdecydowana większość ryfterów (w tym też, niestety, jedyny, którego na tamten moment lubiłam) nie żyje. Jedynymi ocaleńcami okazują się – no kto by pomyślał? – Lenie Clarke oraz, co nieco mniej spodziewane, Kenneth Lubin. To właśnie z ich perspektywy poznajemy większość historii zawartej w Wirze. Pierwsza z wymienionych, po wyjściu na brzeg, rozpoczyna osobistą wendettę; chce zemścić się na wszystkich, którzy źle ją potraktowali, a więc właściwie, jej zdaniem, na całym świecie. Akurat ma ku temu fantastyczną okazję – jest nosicielką prehistorycznego mikroba z dna oceanu, który długoterminowo zdolny jest wyniszczyć praktycznie wszystkie ziemskie formy życia. Drugi z wymienionych zaś, Ken Lubin, ma bojowe zadanie ją powstrzymać.

Fot. autorska

W mojej osobistej opinii Wir był ciekawszy niż jego poprzedniczka. Rozgwiazdę oceniłam na po prostu okej, ale jakoś bardzo mnie nie porwała. W Wirze natomiast końcówka rzeczywiście mnie zainteresowała; łowy Kena Lubina dodały morderczej procesji Clarke nieco napięcia. Kiedy jej przeciwnikami były nowe postacie, nie miałam wątpliwości, iż polegną one w tym starciu. Lenie już niejednokrotnie udowodniła w końcu wyższość ryfterów nad… cóż, zasadniczo wszystkim. Ken to jednak zupełnie inna liga. Jeśli ktokolwiek miał szansę spacyfikować Clarke, to tylko on.

Zobacz również: Piwniczne chłopaki – recenzja książki. Śmierć to dopiero początek problemów

Szczerze mówiąc, nawet mu w tym kibicowałam. Nigdy nie przepadałam za Lenie, nawet jeśli rozumiałam jej sytuację i pobudki. Jakoś tak, nie kliknęłyśmy ze sobą po prostu. W Lubinie natomiast nie ma tej ciągłej podskórnej pretensjonalności, która odepchnęła mnie od Clarke. Po wyjściu na ląd Ken po prostu poszedł wyczyścić się z morderczego mikroba i… wrócił do swojej poprzedniej pracy. A pracę tę miał całkiem ciekawą – Kenneth Lubin jest bowiem wyspecjalizowanym zabójcą pod zwierzchnictwem Nam’Pac, jednej z największych sił w Ameryce. To jego naturalne przestawienie się z “Ken ryfter” na “Ken najemnik” w jakiś dziwny sposób mnie urzekło. W połączeniu z zupełnym brakiem goryczy odczuwanej w tym bohaterze powstała mieszanka, którą naprawdę polubiłam. Mam nadzieję, iż w ostatnim tomie ten trend się utrzyma. Lenie dostarcza już aż nadto nienawiści do całego świata, nie chcę, żeby Lubin w tym do niej dołączał.

Wir
Fot. autorska

Oprócz dwójki ryfterów mamy jednak jeszcze jedną parkę głównych bohaterów – Achillesa “Killjoya” Desjardinsa oraz Sou-Hon Perreault. Ten pierwszy to tzw. prawołamacz. Jego zadanie to zarządzanie sytuacjami kryzysowymi, przykładowo zduszanie epidemii w zarodkach, odłączanie wybranych partii sieci w razie zagrożenia hakowaniem i tego typu rzeczy. Sou-Hon natomiast lata na muchobotach – małych, sterowanych zdalnie urządzeniach patrolujących wybrzeże. Kobieta nadzoruje zachowanie zamieszkujących Pas uchodźców i w razie potrzeby wzywa odpowiednie służby, gdy dzieje się coś niepożądanego. Z tej dwójki jako-tako sympatyzowałam raczej z tym pierwszym, choć żadne mnie za bardzo nie porwało. Byli w porządku, miewali ciekawe wątki, ale jako osoby pozostali mi dosyć obojętni.

Zobacz również: Prawda czy wyzwanie – recenzja książki

Wir ładnie rozbudował napomknięty w Rozgwieździe świat przedstawiony. Rzeczywistość tego uniwersum jest mocno zmechanizowana. Mamy zestawy wizualizacyjne, kabiny medyczne, roboty patrolowe no i, oczywiście, tytułowy Wir – coś jak Internet, ale dużo, dużo bardziej rozwinięte i pełne autonomicznych zagrożeń. Od czasu do czasu możemy nawet poczytać kilka rozdziałów z perspektywy takiego niezależnego wirusa; dzięki temu czytelnik ma szansę lepiej poznać i zrozumieć gigantyczną sieć, w jakiej on funkcjonuje, a która bierze też czynny udział w fabule. W pierwszym tomie trochę mi tego przedstawienia uniwersum brakowało, także doceniam, iż tutaj autor nadrobił to z nawiązką. Jego koncepcja od początku wydawała mi się naprawdę ciekawa, więc szkoda by było jej nie rozwinąć.

Fot. autorska

Do minusów z kolei muszę zaliczyć język, jakim Peter Watts się posługuje. Naprawdę gęsto latają tutaj frazy specjalistyczne, które dla przeciętnego czytelnika, takiego jak ja, nie znaczą absolutnie nic. Bohaterom zdarza się rozprawiać przez dłuższą chwilę o różnych mądrych pierwiastkach i wyciągać z tych rozmów jakieś szokujące wnioski, podczas gdy ja siedzę jak na chińskim kazaniu i udaję, że rozumiem, o co w ogóle biega. Wcześniej wspomniane rozdziały z perspektywy wirusa wyglądają dość podobnie; może nie ma w nich tyle żargonu, ale za to wydają mi się koszmarnie pompatyczne. Aż roi się w nich od poetyckich porównań i innych specyficznych metafor, które owszem, bywają naprawdę ładne, ale w takim zagęszczeniu szybko robią się męczące, a czasem wręcz trudno je w ogóle zrozumieć.

Zobacz również: Statek widmo – recenzja książki

Jak to zwykle z Vesperem bywa, do warstwy technicznej – a zwłaszcza graficznej – nie sposób się przyczepić. W książce nie znalazłam chyba żadnych wartych zapamiętania błędów, natomiast okładka prezentuje się naprawdę ładnie. W mojej opinii nawet lepiej niż w Rozgwieździe, aczkolwiek może to być kwestia kolorystyki – czerwony to jeden z moich ulubionych kolorów, a tu jest go mnóstwo. Tak czy inaczej, na estetykę narzekać nie można. Sami zresztą zapewne widzicie to po zdjęciach.

Podsumowując, Wir wypada w mojej opinii lepiej niż jego poprzedniczka, Rozgwiazda, co dobrze rokuje dla ostatniego tomu Trylogii RyfterówBehemota. Akcji mamy tu sporo, a świat przedstawiony, już wcześniej interesujący, tutaj robi się jeszcze ciekawszy i dużo bardziej rozwinięty. Chociaż Lenie Clarke wciąż mnie nie kupiła, Peter Watts zaproponował mi satysfakcjonującą alternatywę – Kena Lubina, który w tym tomie sporo zyskuje. Język bywa tutaj toporny, jednak da się to przeżyć. Myślę więc, że w ostatecznym rozrachunku mogę Wam ten tytuł spokojnie polecić.


Wir okładka

Autor: Peter Watts
Tłumaczenie: Dominika Rycerz-Jakubiec
Okładka: Maciej Garbacz
Wydawca: Vesper
Premiera: 17 lipca 2024 r.
Oprawa: twarda
Stron: 514
Cena katalogowa: 64,90 zł


Powyższa recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Vesper. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały prasowe – kolaż (Vesper)

Plusy

  • Ken Lubin
  • Ciekawsza niż poprzedniczka, więcej akcji
  • Rozwinięcie świata przedstawionego

Ocena

7 / 10

Minusy

  • Lenie Clarke wciąż mnie nie kupiła
  • Miejscami męczący język
Patrycja Grylicka

Fanka Far Cry 5 oraz książek Stephena Kinga. Zna się na wszystkim po trochu i na niczym konkretnie, ale robi, co może, żeby w końcu to zmienić i się trochę ustatkować.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze