W miniony weekend swoją europejską premierę miała sztuka Petera Quiltera The Dating Game. Tytuł po raz pierwszy na naszym kontynencie został zagrany w Teatrze Kwadrat pod nazwą Gra w randki.
Richard i Julia niedawno się rozwiedli, ale ich rozstanie jest faktem jedynie na papierze. Para 60-latków pozostaje przyjaciółmi, którzy z całego serca pragną, aby ich była druga połówka odnalazła szczęście w ramionach kogoś nowego. Szybko okazuje się jednak, że nie będzie to takie proste.
Choć odrobina sentymentu nikogo jeszcze nie zabiła, to zdecydowanie nie jest ona zbyt pomocna, kiedy idzie się na pierwszą po trzydziestu latach randkę w ciemno. Korowód barwnych i nieco zdziwaczałych postaci przesuwa się przed oczami pary rozwodników, a każdy kolejny potencjalny parter pozostawia po sobie jedynie nieodparte wrażenie, że całe to randkowanie to jakiś jeden wielki żart. Coraz bardziej zagubiony Richard i coraz mocniej zdegustowana Julia już dawno porzuciliby wszelkie próby ułożenia sobie życia na nowo, gdyby nie mogli liczyć nawzajem na swoje wsparcie. Czy te starania okażą się totalną porażką, czy zakończą się sukcesem?
– opis ze strony Teatru Kwadrat
W polskiej obsadzie Gry w randki znaleźli się: Ewa Wencel jako Julia, Paweł Wawrzecki jako Richard, Aldona Jankowska jako Helen, Frances, Kathy i Lizzie, Tomasz Schimscheiner jako Kevin, David, Nigel i Tim oraz Marcin Piętowski jako Bill.
Zobacz również: Heathers – recenzja spektaklu. Drogi pamiętniczku…
Spektakl rozpoczyna postać Billa – mężczyzny skazanego na 6 miesięcy prac społecznych za handel marihuaną. Pojawia się on wśród publiczności i od razu odgrywa swoją rolę, sprzątając rozrzucone na scenie papierki. Postać ta jest takim przerywnikiem, który ma odwracać uwagę od zmieniającej się scenografii, ma on też trochę grać z widzem (na przykład pytając widownię, czy ktoś jest za kurtyną). Jednocześnie uważam go za największą gwiazdę spektaklu, ponieważ jako jedyny był w swojej roli naturalny i pełen luzu.
Gra w randki skierowana jest do niewymagającego widza. Jest to dosyć prosta komedia z trochę aż za bardzo przerysowanym aktorstwem. Wiele dowcipów czy sytuacji jest naprawdę zabawnych, momentami brakowało mi tam jednak trochę więcej subtelności.
Zobacz również: Policjantka i romantyk – recenzja książki. Lubochowska w akcji
Osoby zaangażowane w produkcję dodały dla uważnych obserwatorów kilka smaczków. Fryzura zarówno Richarda, jak i każdego z potencjalnych partnerów Julii była taka sama. Podkreślało to przywiązanie kobiety do byłego męża, przez szukanie kogoś do niego podobnego. Z kolei rzeźba, która pojawiała się w scenach w parku, z początku zniszczona, z czasem została odbudowana – zupełnie jak relacja Julii i Richarda.
Na uwagę zasługuje scenografia autorstwa Barbary Ferlak. Pomysłowe przejścia z jednej lokacji do kolejnej oraz niezauważalne wręcz zmiany tła idealnie wkomponowały się w spektakl. Nie było tam nic przypadkowego, a niektóre elementy (jak wspomniana wyżej rzeźba) były dodatkowym smaczkiem.
Zobacz również: Popkulturowy przegląd miesiąca – czyli najciekawsze premiery września
Spektakl podzielony jest na 2 akty, z których żaden się nie dłuży. Akcja toczyła się dookoła randek, w których uczestniczyli Julia i Richard. Ciekawie została pokazana zwłaszcza pierwsza z nich, kiedy to partnerka Richarda zasypywała go faktami na temat warzyw wspomagających płodność, a partner Julii udał się na dłuższą wizytę w toalecie, pozostawiając kobietę samą przy stole. W tej scenie pojawiło się dużo niedopowiedzianego humoru, który balansował na granicy dobrego smaku, jednak jej nie przekroczył.
Gra w randki to miła komedia, skierowana raczej do dojrzalszych widzów. Pokazuje, że nigdy nie jest za późno na randkowanie, chociaż może być ono naprawdę ciężkie. Z drugiej jednak strony to ten typ spektaklu, po którym nie ma się żadnych specjalnych przemyśleń, a fabuła dosyć szybko wyparowuje z pamięci.
Źródło obrazka wyróżniającego: