Opowieści w postapokaliptycznym klimacie wciąż są na fali. Choć w dzisiejszych czasach, gdy i na naszym świecie nie dzieje się najlepiej, nie czerpiemy z nich aż takiej frajdy jak kiedyś. Jednak ich popularność nie słabnie, a popkultura co chwilę wypuszcza godną uwagi produkcję prezentującą ponury koniec ludzkości.
Komiks rozpoczyna się wizją upadłej cywilizacji. Niedobitki ludzi kryją się na małej wyspie odciętej od reszty świata wielką wodą. Każdego dnia walczą o przetrwanie, zmagają się z problemem kończących się zapasów, a na dodatek muszą się także bronić przed piratami. Pewnego dnia czara goryczy zostaje przelana i kilku członków społeczności postanawia brutalnie rozprawić się z oprawcami. Wtedy jednak odzywa się przyroda zarządzana przez 4 parlamenty (odpowiedzialne za różne gałęzie „biosfery”). Natura podejmuje decyzję, że ludzie się nie zmienią, a ich konflikty doprowadziły świat do krytycznego stanu, trzeba ich więc ostatecznie wykończyć. Formułuje własną armię, która ma wykonać zadanie – pozbyć się ludzi z wyniszczonego świata. Po drugiej stronie barykady w obronie ludzkości dość niechętnie staje tytułowy Potwór z Bagien, ściągnięty z zaświatów przez dawnego „kumpla”.
Zobacz również: Transformers: Początek – recenzja filmu. United we stand, divided we fall
Historia stara się w miarę oryginalnie pokazać koniec cywilizacji oraz wyniszczony świat. Tym razem nie mamy popularnych ostatnio nuklearnych pustkowi, a coś bardziej zbliżonego do koncepcji z filmu Wodny świat. Twórcy wracają jednak do motywu, który jakiś czas nie był wykorzystywany, czyli że to nie ludzkość ostatecznie się wyniszcza, ale to przyroda zaczyna mieć jej dość i bierze sprawy w swoje ręce. Po krótkiej prezentacji tego, jak się sprawy mają, komiks bardzo szybko przechodzi do meritum, czyli wojny o przetrwanie z matką naturą. Trzeba przyznać, że sposób eksterminacji jest efektowny i powoduje ciarki na plecach. Zaserwowano nam nature horror z pierwszej ręki, który niejednokrotnie przeraża, ale i fascynuje rysowniczymi detalami.
Od pewnego momentu historia przechodzi w otwartą wojnę między ludźmi i ich ostatnim obrońcą a zastępami zmutowanych potworów. Przypomina to nieco batalię z ostatniej części Avengersów. I nie tylko dlatego, że skupiono się na jednym wielkim starciu, ale też ze względu na poziom napięcia i rosnącą stawkę. Działo się tu tyle, że naprawdę trudno było choć na chwilę oderwać się od lektury. Choć największy nacisk położono na akcję i narastające napięcie, to zbudowanie ponurego klimatu nie poszło w odstawkę. Historia ma chwile oddechu, które nie nużą, ale są czymś na kształt krótkiej przerwy między następnymi rundami czy falami potworów.
Zobacz również: Marvel Zombies. Czerń, biel i krew – recenzja komiksu. Ratujmy Ziemię
Najbardziej miarodajnym wyznacznikiem jakości komiksu bardzo często jest to, jak mocno wciąga czytelnika. Potwór z Bagien: Zielone piekło pochłonął mnie bez reszty. Przeszedłem przez całą przygodę w nieco ponad pół godzinki, ponieważ napięcie i niekończąca się akcja sprawiły, że nie mogłem się oderwać od lektury. A wprowadzenie pewnej niespodziewanej postaci, która tę akcję rozpędziła, było strzałem w dziesiątkę. Bardzo chciałbym zdradzić, o kogo dokładnie chodzi, nie chcę jednak psuć nikomu zabawy. Jej zakulisowe intrygi świetnie balansują z ogromem akcji dziejącym się na pierwszym planie. Ten miks sprawia, że naprawdę nie jesteśmy w stanie się nudzić.
Potwór z Bagien: Zielone piekło pokazuje ciekawą, choć oczywiście bardzo ponurą wizję przyszłości. To zamknięta historia, wypełniona po brzegi emocjonującą akcją ze świetnie zbudowanym klimatem i bardzo dobrze napisanymi postaciami. Jest dużo brutalności. Komiks nie pieści się z widzem, co nadaje mu autentyczności. Wydarzenia od pierwszych kadrów bezlitośnie pochłaniają, a emocje towarzyszące ciągłym starciom to gwarancja dobrej, mocnej rozrywki. Nie sposób nie wspomnieć o naprawdę imponującej (i przepięknej) oprawie okładki, która z pewnością upiększy każdą półkę z komiksami.