Kvark – recenzja gry. Utíkej, soudruhu!

Alternatywna rzeczywistość. Radzieckie Czechy, lata 80. I deko radioaktywna fabryka, w której nie każdy znajduje się z własnej woli. Szanowni Państwo – oto Kvark.

Tytułowy Kvark to fabryka niesamowitości – wydobywa się w niej uran, który następnie, po połączeniu z koprem, przeobraża się w specyfik zdolny dać człowiekowi niesamowite zdolności. Albo zmutować go w pokraczne monstrum bądź zabić, różnie to w życiu bywa. Głównemu protagoniście akurat się poszczęściło i załapał się na ten pierwszy efekt. Teraz zaś zamierza wykorzystać go, by uciec z placówki i uniknąć kolejnych wątpliwych etycznie eksperymentów.

Zobacz również: Witchfire – recenzja gry (Wczesny Dostęp)

Fabuła gry, podobnie zresztą jak wszystko inne w niej, jest bardzo prosta. Idziesz przed siebie i mordujesz wszystko na swojej drodze. Mimo tego wciąż jednak daje zaskakującą wręcz ilość zabawy – nawet nie dzięki samemu strzelaniu, a raczej otoczeniu protagonisty. Twórcy Kvarka wiedzą, czego gracze chcą. Właśnie dlatego w produkcji tej możemy tłuc szklanki, odkręcać krany, włączać lampy, jeść spleśniały chleb, palić cudze niedopałki, pić piwo z automatu z puszkami, a nawet spuszczać losowe przedmioty w toalecie. Wiele z tych rzeczy wiąże się też zresztą z całkiem zabawnymi osiągnięciami. Przykładowo, jeśli podniesiesz mydło, otrzymasz trofeum o nazwie Tylko nie upuść!, a po posłaniu do kanalizacji trzech przedmiotów naraz gra uhonoruje Cię tytułem Woźnego.

Fot. zrzut z gry

Oprócz elementów, które możemy niszczyć, przenosić lub w dowolny sposób marnować, są też takie, które możemy… pogłaskać. Otóż, na całej mapie mamy porozwieszane klatki z żółtymi kanarkami i możemy wchodzić z nimi w interakcję – wprawdzie dość umowną, bo niestety nie ma ona żadnej animacji, ale jednak. Ciekawym urozmaiceniem jest też tutaj fakt, że raz na jakiś czas taki ptaszek może nas ugryźć. Osobiście zdarzyło mi się to zaledwie dwa razy, ale za pierwszym mocno mnie zaskoczyło. Człowiek do niego po koleżeńsku, a ten co? Mały niewdzięcznik.

Zobacz również: Frostpunk 2 – recenzja gry. Powiało chłodem

Głównym plusem gry Kvark jest jednak przede wszystkim jej klimat i ogół tego, co się nań składa – z notatkami i plakatami na czele. Należę do tego typu ludzi, którzy czytają wszystko, co im wpadnie w ręce. Dlatego też nie przepuściłam żadnej treści pisanej w tej produkcji – i wyśmienicie się przy nich bawiłam. Perypetie pracowników Kvarka bywały całkiem zabawne. Frazesy umieszczane na plakatach natomiast wyjaśniały poniekąd gigantyczną śmiertelność wśród kadry – zresztą, sami zobaczcie, jeden wstawiłam poniżej. Może i jest to dość mało wyszukany humor, ale mnie wciąż bawi. Podobnie zresztą jak cała reszta tej gry.

Fot. zrzut z gry

Notatki i plakaty, wraz z grafiką i jeszcze kilkoma elementami składają się natomiast na absolutnie najmocniejszy punkt tej gry – klimat. Kvark ma naprawdę niesamowitą atmosferę; czuć tutaj naprawdę dobitnie, w jakich realiach dzieje się akcja i uczucie to sprawia mnóstwo frajdy. Gdzie nie spojrzysz, wszystko przesiąknięte jest czesko-radziecką, nuklearną energią. I koperkiem. Nie mam pojęcia, czy koper to jakiś czeski inside joke, czy co na świecie, ale, nie powiem, przypadł mi do gustu. Co kraj, to obyczaj. My mamy pierogi, a pracownicy Kvarka – jajka z sosem koperkowym.

Zobacz również: PAYDAY 3: Strach i chciwość – recenzja DLC. Akcje, gnaty, obligacje

Skoro już napomknęłam o warstwie wizualnej, zatrzymajmy się przy niej na chwilkę. Jak widać na zrzutach, jest ona bardzo prosta, miejscami wręcz pikselowa. I chociaż w wielu innych tytułach uznałabym to pewnie za minus, tutaj zupełnie tak tego nie odbieram. Gra dzieje się w latach 80. i takąż właśnie ma estetykę. Zamiast więc przeszkadzać, specyficzna grafika w Kvarku jedynie dodatkowo podkreśla jego atmosferę i idealnie się weń wpasowuje. Dzięki temu z kolei dużo łatwiej było mi się do niej przyzwyczaić; przeważnie nie grywam w rzeczy o podobnym wyglądzie, gdyż wytrąca mnie on z immersji, ale akurat w tym przypadku nie sprawiło mi to najmniejszego problemu.

Fot. zrzut z gry

Na odrobinę uwagi zasługuje także warstwa audio. Ośmiobitowe dźwięki wybierania opcji w menu ładnie komponują się z całą jego stylistyką. Co ciekawe, w samej grze nie ma zbyt wielu soundtracków lecących w tle. Mamy tupanie naszej postaci, krzyki przeciwników, śpiew ptaków, gdy wyjdziemy na zewnątrz, bulgotanie kwasu, ale nie zapadła mi w pamięć żadna pioseneczka – nie licząc miejsc, w których można włączyć radio. Mimo tego cisza nigdy nie bije po uszach, mapy są na tyle bogate w różne pomniejsze elementy, że niemal zawsze słychać coś wokół. Całkiem w porządku rozwiązanie, korzystne szczególnie w przypadku produkcji indie. Perun Interactive zgrabnie obeszło się bez dopłacania za podkład muzyczny, ale przy tym wciąż bez straty dla graczy.

Zobacz również: Black Myth: Wukong – recenzja gry. Gdy się małpa spieszy, to się Budda cieszy

Kvark był dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Gierka jest bardzo prosta w swoim zamyśle i mechanikach, przez co nie mogę ocenić jej jako Bóg wie jakie arcydzieło, ale jej gęsty klimat, ciekawy świat przedstawiony i elementy humorystyczne wciągnęły mnie bardziej niż niejedna produkcja Triple A. To tytuł genialny w swojej prostocie i z pewnością będę polecać go każdemu, kto spyta.


Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z PR Outreach. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne (Perun Interactive)

Plusy

  • Genialny klimat
  • Przyjemny gameplay
  • Dużo drobiazgów, które gracze (w tym ja) uwielbiają

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Prosta jak budowa cepa
Patrycja Grylicka

Fanka Far Cry 5 oraz książek Stephena Kinga. Zna się na wszystkim po trochu i na niczym konkretnie, ale robi, co może, żeby w końcu to zmienić i się trochę ustatkować.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze