Wyobraźcie sobie, że zmagacie się z kilkoma ciężkimi chorobami. Codziennie walczycie z niewyobrażalnym bólem, niekończącymi się wizytami u lekarza i strachem. Jesteście jednak kochającą matką, partnerką i znaną piosenkarką. Nie zdradzacie zatem po sobie absolutnie niczego – w mediach prowadzicie wesołe życie, potajemnie tworząc jednocześnie swoje finalne dzieło. Ostatni album, artystyczny testament.
Trudno jest postawić się w takiej sytuacji. Równie ciężko przychodzi mi pisanie tej recenzji, bo nie spodziewałam się po Halsey albumu tak brutalnie osobistego. Jednak wszystko, o czym wspomniałam wyżej, to rzeczywistość, z którą borykała się Ashley Nicolette Frangipane. Mówi się, że każdy dzień należy traktować tak, jakby był naszym ostatnim; bo kiedy śmierć zagląda człowiekowi w oczy, to daje on z siebie 200%. Zapewne dlatego The Great Impersonator jest tak wyjątkową płytą.
Zobacz również: Bastille – & (Ampersand) – recenzja albumu
Muzycy coraz mocniej przykładają się do promocji swoich albumów. Jednym z tegorocznych przykładów jest Brat Charli XCX, który zrobił medialną furorę. Nie spodziewałam się, że coś może stanowić konkurencję dla marketingu stojącego za wydawnictwem tej brytyjskiej gwiazdy. Wtedy na Instagrama wkroczyła Halsey.
Swoje odliczanie do premiery The Great Impersonator artystka zaczęła 7 października. Opublikowała wtedy na swoim profilu zdjęcie, na którym przebrana jest za Dolly Parton z okładki albumu Rainbow z 1987 roku. Następnie w Internecie pojawiały się kolejne metamorfozy Halsey. Britney Spears, Stevie Nicks, Bruce Springsteen czy David Bowie to tylko kilka z wielu odtworzonych wizerunków.
Całość robi wyjątkowe wrażenie, kiedy weźmie się pod uwagę, że za makijaże odpowiedzialna jest sama Ashley. Głównym celem tej akcji było oddanie hołdu wspaniałym muzykom, którzy inspirowali jej twórczość. Z każdym postem można było poznać kawałek piosenki, która jest ukłonem w stronę widocznej na fotografii osoby. The Great Impersonator to właśnie zbiór przeróżnych brzmień, precyzyjnie osadzonych w danych epokach.
Zobacz również: Glass Animals – Tour of Earth – relacja z koncertu w Warszawie
@halsey PRE-SAVE THE GREAT IMPERSONATOR by pressing the button in the left corner ꩜ Out Friday Oct 25! Dolly Parton Impersonation & Track 9: HOMETOWN.
Na nowy album Halsey czekałam od dawna, a poprzedzająca jego wydanie akcja promocyjna tylko podkręciła mój apetyt. Nic jednak nie mogło przygotować mnie na to, co usłyszałam na słuchawkach w dniu premiery The Great Impersonator.
Już pierwszy utwór, Only Living Girl in LA, to zbiór szczerych zdań ozdobionych delikatną melodią. Wersy takie jak Do you think they’d laugh at how I die? czy I told my mother I would die by twenty-seven / And in a way I sort of did nie są łatwe do przełknięcia. A to dopiero początek albumu. Następnie rozbrzmiewa jednak znany już wcześniej singiel Ego, utrzymany w zupełnie innym tonie. Po nim Halsey umiejscowiła Dog Days – jedną z moich ulubionych piosenek z tej płyty. Głos piosenkarki prześladuje niczym zły duch, co w połączeniu z tekstem pozostawia słuchacza z gęsią skórką.
Dalej następuje wstęp do ciekawej trylogii – Letter to God (1974). Wraz z piosenkami Letter to God (1983) i Letter to God (1998) tworzy całość opowiadającą o różnym spojrzeniu na chorobę z perspektywy upływu czasu i zdobywania nowych doświadczeń życiowych.
Zobacz również: Czarna Wiedźma – recenzja książki. Każdy ma swoją własną prawdę
Mogłabym rozpisywać się na temat każdej z 18 piosenek na tej płycie, jednak długość tego tekstu stałaby się znacznie przesadzona. Prawdę mówiąc, nie wiem, jak dokładniej ubrać moje odczucia w słowa. Czuję się, jakbym z każdym nakreślonym zdaniem naruszała pewną prywatność artystki. To jedna z historii, którą trzeba poznać osobiście – Halsey powiedziała już wszystko.
Jeśli miałabym jednak zwrócić szczególną uwagę na któreś z pozycji, to wskazałabym na Arsonist albo Lonely is the Muse – rockową kompozycję inspirowaną Amy Lee z zespołu Evanescence. Głos Halsey najbardziej pasuje mi właśnie do takich klimatów, a jej wcześniejsze kawałki takie jak Nightmare czy I am not a woman, I’m a god to jedne z moich ulubionych piosenek wszech czasów. Natomiast Life of the Spider (Draft) czy tytułowe The Great Impersonator sprawią, że zatrzymacie odtwarzanie, żeby odreagować pustym pogapieniem się na ścianę.
Piąty album Halsey nie jest płytą dla każdego. Zdecydowanie nie miała ona na celu przyniesienia ogromnego sukcesu komercyjnego. Być może żadna z piosenek nie wbiła się na listy przebojów, ale zdecydowanie wryła się w serca wszystkich fanów Halsey. The Great Impersonator to przejmująco przykra opowieść, jednak czasami pojawia się w niej światełko w tunelu. Piosenkarka szczerze wierzyła, że to ostatni album, jaki zdoła wydać przed swoją śmiercią. Teraz jednak szykuje się na ogłoszenie trasy koncertowej – miejmy nadzieję, że jednej z wielu, jakie przyjdzie jej jeszcze przeprowadzić.
Fot. główne: materiały promocyjne