Dobrze, że Spotify zakończył pobieranie danych o naszej muzyce w tym roku, bo nie wiem, jak wpasowałby się w to zestawienie irlandzki hip-hop. Co mogę powiedzieć – obejrzałam film Kneecap. Hip-hopowa rewolucja.
Kneecap opowiada historię hip-hopowego trio o tej samej nazwie, które zaczyna tworzyć muzykę w ojczystym języku. Zabieg ten jest o tyle unikatowy, że w tamtym momencie mało kto w Irlandii faktycznie posługuje się irlandzkim; i choć trwają starania o uczynienie go językiem urzędowym, powoli zanika. Petycje czy protesty nie wywierają wystarczającego nacisku na rząd – i to właśnie dwójka młodych raperów i wypalony nauczyciel stają się iskrą zapalną w walce o rodzimą mowę.
Zobacz również: Popkowy Poradnik Prezentowy 2024 – jakie popkulturowe prezenty sprawić bliskim pod choinkę?
Kneecap jest filmem szalonym i porywającym. Wybrałam się do kina, bo fascynują mnie języki, akcenty, dialekty – a jeżeli mają powiązania z angielskim, jest to miły dodatek. Nie spodziewałam się natomiast, że od pierwszej chwili wsiąknę w tę opowieść. Wciąż nie do końca dowierzam.
Od początku produkcja narzuca szybkie tempo. W centrum znajdują się dwaj przyjaciele, raperzy, dilerzy – generalnie młodzi gniewni. Przyszłe trio dopełnia nauczyciel muzyki, który trafia na chłopaków na policyjnym przesłuchaniu w roli tłumacza. Zawiązanie grupy muzycznej następuje dość przypadkowo, humorystycznie, a szalone sesje nagraniowe szybko przynoszą jej popularność. Równocześnie rozgrywa się też wątek języka jako elementu tożsamości narodowej razem z traumatyczną historią Irlandii oraz konfliktów z Brytyjczykami. Jakby tego było mało, film jest też pełnoprawną komedią z solidnym komizmem sytuacyjnym.
Zobacz również: Vaiana 2 – recenzja filmu. Gdzie te rewelacyjne piosenki?
Szczerze mówiąc, nie mogę wyjść z podziwu, że film to wszystko pomieścił. Znajduje się tu jednak czas na dokładne poznanie bohaterów, sesje muzyczne w studio, koncerty, ale także na społeczną tematykę. Mocno wybrzmiewa, jak ważną rolę odkrywa język oraz pełnoprawne uznanie go przez państwo. Przewijają się też perspektywy postaci drugoplanowych – rodziców chłopaków z zespołu czy innych społecznie zaangażowanych Irlandczyków. Nie są one tak wyraźnie zarysowane, ale dopełniają obrazu sytuacji. Choć narzucone jest spore tempo, a montaż dynamiczny, to nie ma tu wrażenia powierzchowności czy zbytniego przyspieszenia.
Nie mniej ważna jest warstwa wizualna. Muszę przyznać, że momentami produkcja idzie o jeden krok za daleko. Napatrzymy się na piękne ujęcia oraz świetne wykorzystanie kolorów, ale przewijają się też tutaj takie zagrania jak rysowane dodatki czy teksty rodem z lyrics video. Nie wygląda to źle i dostrzegam wizję, ale w połączeniu z pędzącą fabułą, momentami jest to zbyt przytłaczające. Szczególnie biorąc pod uwagę, że polski widz raczej nie posługuje się płynnie językiem irlandzkim i musi czytać polskie napisy równolegle z tekstami piosenek tłumaczonymi na angielski w różnych miejscach ekranu.
Zobacz również: Najlepsze filmy muzyczne
Warto też zwrócić uwagę na aktorstwo – tu przeżyłam niemałe zaskoczenie. Kneecap jest bowiem fabularyzowaną i podkręconą historią prawdziwego zespołu, a w główne role wciela się nie kto inny, jak jego członkowie. Osobowości sceniczne to jedno, ale ta produkcja to duże brzemię dla nieprofesjonalnych aktorów. Sparowani z doświadczonym reżyserem, Richem Peppiattim, dają radę! Grają wyolbrzymione wersje siebie, nieokrzesane i brawurowe – a chociaż czasem chciałoby się zobaczyć nieco więcej emocji, jest naprawdę nieźle.
Kneecap. Hip-hopowa rewolucja fascynująco się wyróżnia, przez co zdecydowanie zasługuje na seans. Opowieść o języku jest świetnie zestawiona z historią zespołu, a do tego bawi aż do głośnego parskania (wszystkie niedobitki na sali parskały razem). Kolokwialnie mówiąc, film jedzie po bandzie i robi to w spektakularnym stylu. Nawet jeśli czasem przytłacza albo nie dociąga pobocznych wątków, to wciąż mocna pozycja. Mam nadzieję, że zaliczy powtórne zainteresowanie w sezonie nagród – ale nie czekajcie, zabierzcie się za niego teraz.
PS Może na fali połączenia muzyki ze zmianami społecznymi, ktoś wziąłby się za Bad Bunny’ego i portorykański reggaeton? Just sayin’.
Fot. główna: Materiał promocyjny.