W piątkowy wieczór w Łodzi, zderzyłem się ze słodko-gorzką rzeczywistością. Oto bowiem dziewczyna, która wywijała w teledysku Girls Just Want To Have Fun, tak często goszcząca na moim TV, dziś jest już babcią po 70-tce. Ale mimo tego, że głos już może nie ten, a werwy i sił znacznie mniej niż przed laty, tak Cyndi Lauper udowadnia, że wiek to tylko liczba, a młodość niesiemy w sercu.
Wrota do łódzkiej Atlas Areny otworzyły się już o godzinie 18:00, ale support w postaci DJ Tracy Young rozpoczął się dopiero o 20:05 i potrwał zaledwie nieco ponad 20 minut. Bardzo dziwny wybór na rozgrzanie publiczności, ale trzeba przyznać, że DJ Tracy grała naprawdę przyjemne remixy znanych hitów. Natomiast sama gwiazda wieczoru – Cyndi Lauper – pojawiła się na scenie o 21:05. Jej wejście na scenę poprzedził bardzo dynamiczny filmik, ukazujący najważniejsze chwile z kariery artystki. Koncert rozpoczął się od piosenki She Bop, a po niej dostaliśmy… dość długą przerwę. Cyndi bowiem przywitała się z publicznością na jej pierwszym (i niestety także ostatnim) koncercie w Polsce, przeprosiła, że nie umie mówić w naszym języku, a następnie dość nieudolnie użyła Google Translatora, który wypowiedział do zebranych fanów witajcie ludzie z luca polski. Na usprawiedliwienie piosenkarki trzeba przyznać, że trudniejsze od napisania słowa Łódź dla obcokrajowca, mogłoby być tylko słowo Szczebrzeszyn.
Zobacz również: Najciekawsze koncerty 2025 roku w Polsce. Iron Maiden, Billie Eilish, Lionel Richie i więcej!
Następnie rozbrzmiała moja ulubiona piosenka Lauper, pochodząca z kultowego filmu Goonies. To było także uświadomienie zebranym wszystkim na Ergo Arenie, że jej głos mocno się postarzał – wykon The Goonies 'R’ Good Enough raczej nie należał do zbyt udanych. Ciężko jednak mieć jej to za złe. Sam fakt, że w wieku 71 lat wciąż daje czadu na scenie, zasługuje na wszelkie brawa i pokłony. Choć wokal się zestarzał, tak sama Cindy duchem pozostała młoda i wciąż widać w niej tę dziewczynę sprzed lat. Później mogliśmy usłyszeć kolejne hity Lauper – When You Were Mine, I Drove All Night czy Who Let in the Rain. Mówię hity, ale przyznam się wam, bo nie lubię owijać w bawełnę – słyszałem je w wykonaniu gwiazdy koncertu po raz pierwszy i podejrzewam, że większość ludzi zebranych na Atlas Arenie miało podobne doznania. Bo z czym wam się kojarzy Cindy Lauper? Oczywiście lata 80., słodka, ruda, tańcząca dziewczyna w kiecce i te 3-4 piosenki, które powstały 4 dekady temu i stały się kultowe. A co było potem?
Zobacz również: Rod Stewart Live in Concert – relacja z koncertu w łódzkiej Atlas Arenie
Kto nie śledził kariery Lauper, mógł pomyśleć, że artystka zapadła się pod ziemię. Jeszcze do połowy lat 90. wypuściła kilka kolejnych hitów, ale potem próżno było jej szukać na listach przebojów. Wciąż nagrywała, jednak eksperymentowała z najrozmaitszymi gatunkami, tworząc to, co chciała, a niekoniecznie to, co odniosłoby komercyjny sukces. Poświęciła się walce ze społecznymi nierównościami, napisała musical, romansowała z wrestlingiem, a nawet wystąpiła w programie Donalda Trumpa, The Apprentice. No i najważniejsze, za co zresztą Cyndi przepraszała w piątek zebraną publiczność – nigdy nie wystąpiła w Polsce. Może właśnie słaba rozpoznawalność 71-letniej piosenkarki w naszym kraju przyczyniła się do tego, że koncert ten po pierwsze był bardzo okrojony pod względem publiki (na oko w sprzedaży była 1/3 miejsc dostępnych w Atlas Arenie, ale za to niemalże w pełni wykupiona), a po drugie obfitował w kilka niezręcznych momentów, zarówno ze strony samej Lauper, jak i przybyłych na koncert uczestników, którzy nie wiedzieli jak się do końca zachować.
Były to jednak pojedyncze momenty, które nie przyćmiły tego, co najważniejsze – pożegnania Cindy Lauper ze sceną. A rzeczywiście można było poczuć nutkę nostalgii, refleksji i nieuchronnego rozstania się z mikrofonem. Piosenkarka poświęciła dużo czasu między wykonami kolejnych piosenek na różne historie z jej życia, anegdoty związane z tworzeniem muzyki czy także przemyśleniami na temat życia. Nie zabrakło również kilku uwag o równouprawnieniu. I powiem wam, że jak zazwyczaj nie lubię gadania artystów na takie tematy, tak cholera u Cyndi mi to kompletnie nie przeszkadza. Od początków swojej kariery rzeczywiście walczy o prawa kobiet, stała się ikoną ruchu feministycznego i szczerze ją za to szanuję.
Zobacz również: Niech żyją nam! Relacja z 10-lecia zespołu Lor
Wróćmy jednak do muzyki. Przy Iko Iko, Cyndi zmieniła strój oraz perukę i wylazła niezgrabnie spod klapy na scenie – show, to co lubię! Zaraz po tym, czekało nas rock’n’rollowe Funnel of Love ze świetną, czarno-białą wizualizacją i jeszcze lepszymi ruchami samej artystki. Kolejne dwie piosenki to niezwykle smutne Sally’s Pigeons i I’m Gonna Be Strong, w której Lauper pokazała pod koniec, że jej głos wciąż potrafi zaskoczyć. Następnie zagrano Sisters of Avalon oraz Change of Heart. W trakcie Time After Time miałem wrażenie, że wokal został wyjęty żywcem z oryginału. Jak w szybszych piosenkach nie słychać już tej charakterystycznej melodii głosu Lauper, tak w wolnych już zdecydowanie tak. Przy Money Changes Everything i wygłupach piosenkarki na scenie, mogliśmy za to znów przez chwilę zobaczyć, jak nad 71-letnią kobietą, władzę przejmuje jej wersja sprzed lat. Mówiłem to już przy okazji relacji z koncertu Roda Stewarta i powtórzę to również teraz – młodość ducha i radość życia, bez względu na swój wiek i tykający zegar. To naprawdę wspaniałe, oglądać nawet nie tyle artystę, co zwyczajnie człowieka w podeszłym wieku, który wciąż daje z siebie absolutnie wszystko, zaraża energią i to jeszcze z uśmiechem na twarzy!
Na bis, Cindy wraz ze swoim zespołem uraczyła nas utworem Shine, w trakcie którego zeszła ze sceny by przybić piątki z publicznością, a następnie stanąć na mniejszej scenie na płycie. Tam też wykonała piosenkę True Colors, by zamknąć koncert – a jakże – Girls Just Want To Have Fun. I tak jak w przypadku piosenki z filmu Goonies – nie był to niestety najlepszy wykon. Nie przeszkodziło to jednak, by zebrani na Atlas Arenie fani zaczęli tańczyć i śpiewać wraz z gwiazdą wieczoru. Wielka szkoda, że to był pierwszy i najpewniej ostatni raz Lauper przed polską publicznością, bo był to koncert obfitujący w wiele emocji, a to wszystko za sprawą samej Cyndi, jej ogromnej charyzmy i niezwykłej osobowości. Szkoda, że dopiero na sam koniec swej kariery pozwoliła się poznać szerzej naszym rodzimym fanom, ale lepsze to, niż nic, prawda? Dziękujemy Ci, Cyndi!