The Executive: Movie Industry Tycoon to gra, która zapowiadała się jako przyjemny symulator studia filmowego. Są lata 70. XX wieku, jesteśmy w Hollywood i zaczynamy naszą wielką przygodę jako producent. Początek brzmi nawet ciekawie, prawda?
Pierwsze chwile rozgrywki w The Executive: Movie Industry Tycoon faktycznie są całkiem wciągające. Wszystko jest nowe i uczymy się mechaniki świata. Interfejs nie jest szczególnie skomplikowany, a nasze cele wydają się dość proste. Problem w tym, że w moim odczuciu dosyć szybko się kończą.
Zobacz również: Chocolate Factory Simulator – recenzja gry. Komu tabliczkę?
Można to oczywiście uznać za jakiś plus, bo dzięki temu gra nie prowadzi nas za rączkę i musimy sami zdecydować, w jakiej kolejności najlepiej odblokowywać kolejne opcje. Naszym jedynym celem pozostaje nie zbankrutować i mogłabym w tym momencie zapytać sama siebie, czego się niby spodziewałam po symulacji?
No cóż, miałam nadzieję, że gra będzie bardziej ekscytująca, a dążenie do zostania największym producentem filmowym zapewni mi sporo zabawy. Niestety jednak, tytuł szybko zrobił się zwyczajnie nudny. Bez wspomnianych zadań i celów, trudno było mi się zmotywować do dalszej gry, bo sama w sobie nie zapewniała niemal żadnej satysfakcji z odnoszenia kolejnych sukcesów.

Zacznę od tego, że bez względu na to, jaki gatunek filmu zdecydujemy się stworzyć, każdy etap wygląda tak samo. Wybieramy gatunki, motyw przewodni, scenarzystę i głównych aktorów. Potem produkcja i postprodukcja, a na koniec musimy znaleźć dystrybutora dla naszego filmu.
Jedyne różnice polegają na tym, jak należy dysponować budżetem w zależności od gatunku. Na etapie produkcji decydujemy, ile zainwestujemy w scenariusz, kostiumy oraz scenografię. Następnie, w postprodukcji, wybieramy pomiędzy efektami specjalnymi, muzyką i edycją. Cały proces bardzo szybko jednak nudzi. Nie pomaga też fakt, że analiza filmów zdaje się trwać wieki.
Zobacz również: Awaria – recenzja gry. Gorące truposzki w twojej okolicy
Oczywiście, skoro o analizach mowa, musimy zwracać też uwagę na trendy i prowadzić badania, jaki gatunek filmów będzie interesował widzów, dajmy na to w drugiej połowie przyszłego roku. Przydatne, ale schody zaczęły się, gdy odblokowałam możliwość robienia średnich i dużych filmów. Miały inny czas produkcji, który oczywiście nigdzie nie był zaznaczony. Trudno było ocenić, na kiedy uda mi się zrobić dany film, a tym samym wpasowanie się w oczekiwania widzów nie było takie proste.
Kolejną komplikacją okazał się fakt, że te analizy były wyjątkowo wymagające. Nie dość, że zajmowały całe lata, to potrzebowały przynajmniej 4 (a najlepiej wszystkich 6) pracowników, żeby efektywnie spełniały swój cel. Ma to sporo sensu, przyznaję, ale nasze początkowe biuro ma absurdalnie małą ilość wolnych miejsc. Natomiast przeprowadzka do większego budynku w nieodpowiednim momencie może być początkiem naszego końca.

Korporacyjne realia w The Executive: Movie Industry Tycoon wyglądają więc tak, że analitycy muszą nieustannie pracować, ale dla porównania sprzedawcy przez większość czasu wydają się bezużyteczni. Dopóki nie wyprodukujemy filmu albo nie skończy nam się umowa z telewizją, nie są do niczego potrzebni i nic nie robią. Wspaniały pracownik, trzeba mu płacić cały rok, a roboty mamy dla niego na 2, może 3 miesiące. W dodatku musimy trzymać ich co najmniej 2, jeżeli chcemy wydawać filmy na skalę międzynarodową.
Pomimo całego wspomnianego wyżej działu analiz nie do końca wiadomo, dlaczego film okazał się być hitem, a dlaczego nie. W pewnym momencie rozgrywki moje produkcje zwyczajnie przestały na siebie zarabiać i odniesienie sukcesu stało się bardzo trudne. Wydawało mi się to absurdalne, bo to był etap, na którym miałam już odblokowane większość dodatkowych opcji, dystrybucji, motywów i dodatkowych efektów, które mogłam dodawać w trakcie produkcji. Zarabianie powinno być więc łatwiejsze. Niestety tytuły zaczynały się zwracać dopiero dzięki telewizji.
Zobacz również: Marvel Rivals – recenzja gry. (Super)Hero-Shooter wysokiej jakości
Kolejnym problemem było znalezienie dobrego aktora. Na początkowym etapie wydawało się to znacznie prostsze. Nie wspominając już o tym, że aktor drugoplanowy był znacznie droższy niż pierwszoplanowy. Ta sama osoba za zagranie głównej roli w naszym filmie chciała znacznie mniejsze pieniądze niż za wcielenie się w mniej znaczącą postać.
Na koniec wspomnę jeszcze o grafice. Ta oczywiście jest bardzo prosta, żeby nie powiedzieć toporna. Nie oszukujmy się jednak, nie jest to tytuł, po którym oczekujemy zbyt wiele w tej kwestii. Ważne, aby nawigacja po ustawieniach była prosta i czytelna, i faktycznie taka jest.

Jeżeli chodzi o muzykę, tutaj również nie spodziewałam się niczego spektakularnego. Nie sądziłam jednak, że tak szybko zacznie mnie ona denerwować. Prawdę mówiąc, grałam z niemal całkowicie wyciszonym dźwiękiem, bo po pierwszej godzinie rozgrywki nie mogłam już tego słuchać.
Podsumowując, The Executive: Movie Industry Tycoon zapowiadał się nawet ciekawie, ale w praktyce bardzo szybko nudzi. Rozwój studia i postępy w grze wcale nie czynią jej łatwiejszą ani ciekawszą. Paradoksalnie jednak, pomimo tych wszystkich wad, gdy już chcemy zakończyć rozgrywkę, nagle nabieramy ochotę, by zrobić jeszcze jeden film i w ten sposób robimy ich kolejne pięć, zanim faktycznie zamkniemy grę.
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z JF Games. Dziękujemy!
Fot. główna oraz fot w tekście: materiały prasowe (JF Games)