Shadows in Paradise (1986) – okruchy szczęścia wyrwane życiu

Były rzeźnik, zepsute zęby i wątroba – tymi słowami w pewnym momencie filmu Shadows in Paradise opisuje się główny bohater, Nikander. Nieprzyzwyczajony do pytań o własne potrzeby, prowadzi żmudny żywot, w którym każdego dnia boksuje się o odrobinę radości.

Postać, graną bezbłędnie przez Mattiego Pellonpää, poznajemy, kiedy zaczyna pracę. Nikander przemierza ulice stolicy Szwecji w kokpicie śmieciarki jako kierowca. Jego dni swoją atrakcyjnością przypominają wilgotną, postrzępioną gąbkę, której on sam użyłby do szorowania ociekającej tłuszczem patelni. Pomimo tego jednak próbuje on wycisnąć z nich maksimum szczęścia.

Fińska pogoda nie rozpieszcza bohaterów produkcji – przywodzi na myśl polską, późnozimową chlapę. To stan przyrody, który odbiera człowiekowi nadzieję. Natura sprowadza nas mrozem oraz ostrym wiatrem do parteru. Jednak przyjaciel Nikandera z pracy w tych okolicznościach postanawia zaryzykować i otworzyć firmę. Z pełną powagą proponuje Nikanderowi posadę, oświadczając, że sam nie zamierza umrzeć za kierownicą śmieciarki. Wręcz przeciwnie – swój koniec widzi za biurkiem rozkręconego biznesu. Niestety los zagra nie fair wobec jego marzeń i postać odejdzie na zawał serca podczas opróżniania kubła ze śmieciami.

Fot. kadr z filmu Shadows in Paradise

Zobacz również: Grzesznicy – recenzja filmu. Gdy diabeł zapuka do drzwi

Duch kolegi z pracy będzie unosił się nad Nikanderem przez cały film. Będzie ostrzegał, że nie należy z niczym zwlekać, bo nigdy nie wiesz, kiedy nadejdzie twój koniec. Warto zauważyć, że zmarły przyjaciel jest bardzo podobny do Nikandera – wygląda na postarzałą wersję bohatera. Możemy przypuszczać, że gdy Nikander patrzy na swojego zmarłego kompana, przegląda się w nim jak w lustrze. Możemy tylko podejrzewać, co wówczas myśli protagonista, ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że rodzi się w nim nowa perspektywa na życie. Pojawia się w nim pewne łaknienie czegoś więcej niż nudnej walki o przetrwanie z miesiąca na miesiąc.

Drugą najistotniejszą postacią w Shadows in Paradise jest kasjerka z supermarketu, Ilona (Kati Outinen). W geście bezinteresownej dobroci zaproponuje ona Nikanderowi opatrzenie rany, gdy ten zjawi się w sklepie z rozciętą ręką. Nie połączy ich namiętny romans, lecz bardziej wewnętrzne melodie, które nadają na tych samych falach. Oszczędne dialogi między nimi nie świadczą o braku więzi, ale o tym, że bez zbędnych słów czują się dobrze w swoim towarzystwie. Wiedzą, że jedno w drugim zawsze znajdzie druha.

Ilona zostaje z dnia na dzień zwolniona z pracy. Przełożony usiłuje mydlić jej oczy gadką o spadku sprzedaży i konieczności cięcia etatów, ale bohaterka nie jest naiwna. Wie doskonale, że jej miejsce zajmie córka szefa, która niedługo skończy szkołę. Mówi prawdę na głos i w akcie zemsty kradnie kasetkę z pieniędzmi. Razem z Nikanderem wyjeżdżają za miasto, by oderwać się od codziennej szarzyzny.

Fot. kadr z filmu Shadows in Paradise

Zobacz również: Dlaczego Ranczo zawładnęło Polską?

Bohaterowie są na dnie drabiny społecznej, ale nigdy nie przelewają swoich frustracji na innych, choć z racji niskiego statusu odmawia im się stolika w ekskluzywnej restauracji lub pokoju w droższym hotelu. Często, kiedy mogą, pomagają sobie nawzajem altruistycznie. Nikander, po wszczęciu w żałobnym gniewie bójki, budzi się w izbie wytrzeźwień i poznaje tam Melartiniego (Sakari Kuosmanen). Ten częstuje go papierosem, a my dowiadujemy się, że nowy znajomy Nikandera jest bezrobotny. Bez chwili wahania bohater pomaga mu zdobyć pracę w swojej firmie. Mężczyźni szybko stają się przyjaciółmi.

Shadows in Paradise to pierwsza obejrzana przeze mnie część tak zwanej trylogii proletariackiej. Film zachwycił mnie swoją ograniczoną do minimum formą. Hipnotyzująca ścieżka dźwiękowa robi kapitalną robotę. Gitarowe brzmienia na zasadzie kontrastu dodają dynamiki historii, którą spokojnie opowiada nam reżyser Aki Kaurismäki. Muzyka idealnie ilustruje emocje drzemiące w protagonistach, przykładowo tak jak w scenie, gdy bohaterowie podczas wypadu za miasto udają się na plażę. Scenę wcześniej Nikander odkrywa, że Ilona okradła sklep, gdzie pracowała i próbują otworzyć skradzioną kasetkę. Wówczas z ekranu usłyszymy następujące słowa:

All ever gave me was sorrow and pain

But that’s alright, I can hide my ache

To film bez fajerwerków czy nagłych zwrotów akcji, ale za to z bohaterami, których się nie zapomina. Podobnych ludzi mijamy każdego dnia w drodze do pracy, stoimy razem z nimi w kolejce do lady w sklepie. Po seansie Shadows in Paradise spojrzymy na nich inaczej – z myślą, że mogą skrywać w sobie pełną napięć i wzniosłości historię. Metraż dzieła Aki Kaurismäkiego to jedyne 76 minut, nie znajdziemy w nim żadnego zbędnego ujęcia czy dialogu. Trudno mi przywołać tytuł, który lepiej uchwycił na taśmie filmowej (nie)zwykły los szaraków. Filmowi nie można także zarzucić romantyzacji życia uboższych. Reżyser skrupulatnie udowadnia, że nie powinniśmy im zazdrościć i bez upiększeń oddaje ich bolączki. Trudno jednak nie czuć podziwu wobec bohaterów, którzy pomimo gradu kłód rzucanych pod nogi idą hardo przed siebie.

Zobacz również: Asteriks i Normanowie. Tom 9 – recenzja komiksu. Leć wysoko, leć!

Po obejrzeniu filmu pomyślimy, że życiu bliżej do wspinaczki schodami niż do przejażdżki windą do apartamentu na szczycie wieżowca. Ale wciąż warto wybrać się w tę podróż w towarzystwie Nikandera i Ilony.


Fot. główna: kadr z filmu Shadows in Paradise

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze