Star Wars: Visions – recenzja serialu. Czy moc jest silna w tym anime?

Połączenie anime z uniwersum Gwiezdnych Wojen brzmiało jeszcze kilka lat temu jak mokry sen wielu fanów popkultury zachodniej i wschodniej. Teraz jednak za sprawą Disney+ możemy obejrzeć antologię krótkometrażówek, do których stworzenia zostały zaproszone uznane japońskie studia animacji. Co mogło z tego wyjść? Naprawdę widowiskowe animacje zachwycające różnorodnym stylem graficznym oraz niecodziennym podejściem do świata stworzonego przez George’a Lucasa.

Star Wars: Visions niezwykle trudno byłoby zrecenzować jako jeden twór, dlatego pójdę na łatwiznę i krótko ocenię każdy z odcinków. Epizody tu zawarte to kilkunastominutowe historie, gdzie każdy kolejny to inna historia, inny stopień zgodności ze światem Gwiezdnych Wojen oraz przede wszystkim inny styl animacji. Nie byłbym wstanie więc ocenić całości, gdyż jak to w antologiach – raz jest lepiej, a raz gorzej. A, i na wstępie nadmienię, że odcinki będę oceniał jako osoba bardziej sympatyzująca z anime niż ze Star Warsami, więc wszelkie nieścisłości z lore nie są dla mnie problemem. Oczywiście świat wykreowany przez George’a Lucasa również znam, ale nigdy nie nazwałbym się znawcą. Przejdźmy jednak do rzeczy.


The Duel; animacja: Kamikaze Douga; czas trwania: 13 minut

The Duel / Star Wars: Visions

Pierwszy odcinek antologii Star Wars: Visions jednocześnie zachwyca i odrzuca. Epizod świetnie wypadł bowiem pod względem klimatu, gdzie bezpośrednio odniesiono się do twórczości Akiry Kurosawy oraz filmów takich jak Siedmiu Samurajów, nie zapominając też o gwiezdnowojennym motywie – śledzimy tu losy samuraja-jedi, który pomaga mieszkańcom wioski odeprzeć atak bandytów-imperialistów. Historia mocno zbliżona do filmu Kurosawy. Ciekawa jest również sprawa wspomnianego motywu samurajskiego, bo przecież przy tworzeniu pierwszych Gwiezdnych Wojen George Lucas wzorował się na japońskim kinie samurajskim. A teraz powstał epizod, gdzie świat Star Wars zmiksowano z obrazami żywcem wyjętymi z japońskich filmów z lat 50. czy 60. Zabawne. Co jednak może tu odrzucić? A no najbardziej ekstrawagancka warstwa graficzna z całej antologii. Za odcinek odpowiada studio Kamikaze Douga, które jak dotąd zasłynęło z pierwszych openingów do JoJo’s Bizarre Adventure czy też animacji do mniej udanego Batman Ninja. Całość epizodu The Duel została wykona w średniopłynnej animacji CGI, a do tego większość ukazana jest w czarno-białych barwach – kolorowe są na przykład miecze świetlne. Ogólnie jednak odcinek może się podobać – mnie mocno urzekł – bo klimat jest tu nieziemski.

Ocena: 8,5/10


Tatooine Rhapsody; animacja: Studio Colorido; czas trwania: 13 minut

Kolejny epizod to już mniej ciekawa animacja, bo stawiająca jednak na ładną, współczesną oprawę, którą możemy znać z wielu emitowanych anime. Mimo wszystko jest to wysoki poziom animacji i patrzy się na to naprawdę przyjemnie. Studio Colorido możecie kojarzyć z ubiegłorocznego filmu od Netflixa A Whisker Away (dziewczyna zmienia się w kota, bo nie radzi sobie z trudną sytuacją w domu, a pewien chłopak lubi koty) czy też krótkiej animacji Susume, Karolina – krótkometrażówka opowiadającej o Polce będącej jedną z pierwszych kobiet, której udało się osiągnąć wysoką rangę w Shogi, czyli w takich japońskich szachach (w tym miejscu bardzo serdecznie polecam mangę Marcowy Lew, która traktuje właśnie o tej dyscyplinie). Co też ciekawe, reżyserem i scenarzystą tej animacji był Mateusz Urbanowicz, czyli nasz polski rodzynek w japońskim przemyśle animacji (tworzył tła między innymi do twoje imię. Makoto Shinkaia). Wracając jednak do Tatooine Rhapsody, odcinek ten opowiada o grupce przyjaciół, która chce stworzyć najpopularniejszy zespół muzyczny w galaktyce. Na koniec grają nawet przed samym Jabbą. Poza oprawą nic mnie tu nie porwało – pozycja chyba tylko dla fanów j-popu.

Ocena: 5/10


The Twins; animacja: Trigger; czas trwania: 17 minut

Jeden z moich faworytów omawianej antologii. Po prostu nie mogło być inaczej, w końcu to studio Trigger (Kill la Kill, Kiznaiver, Promare), założone przez byłych pracowników studia Gaimax (Tengen Toppa Gurren Lagann). Co najważniejsze, w tym odcinku możemy zobaczyć animację będącą wizytówką studia. Trochę dalej będzie też epizod od tych twórców ubrany w już bardziej klasyczną oprawę graficzną. Przyglądając się jednak opiniom ludzi po premierze serialu, można dostrzec, że ten odcinek mocno podzielił widzów – osoby bardziej gustujące w anime były częściej zadowolone niż wieloletni fani Gwiezdnych Wojen. Wynika to pewnie z luźnego podejścia do materiału źródłowego oraz dość niekonwencjonalnej oprawie graficznej, która mogła być dla niektórych „zbyt jaskrawa” i „zbyt przesadzona”. Można to zrozumieć, bo dzieje się tu naprawdę dużo – no ale, kurde, przecież to wygląda bosko. Druga sprawa to kwestia historii oraz spójności ze starwarsowym lore. Fabuła jest tu po prostu tylko pretekstem do efektownego pojedynku z końcówki, a sprawa pojedynku, czyli nawalanki w kosmosie… bez skafandrów… latając siłą woli… Japońska fantazja i tyle. W niekanonicznych krótkometrażówkach kompletnie mi to nie przeszkadza.

Ocena: 9/10


The Village Bride; animacja: Kinema Citrus; czas trwania: 17 minut

Kinema Citrus nie jest studiem japońskiej animacji, które wymieniłbym w pierwszej kolejności, gdy wspominam o tych najlepszych/najpopularniejszych. Kiedy jednak zerknąłem na dokonania wspomnianych twórców, okazało się, że ich ostatnie poczynania są naprawdę imponujące i mamy do czynienia z jedną z prężniej rozwijających się firm przemysłu anime. Bo kto choć trochę intersujący się japońską animacją nie słyszał o Tate no Yuusha czy Made in Abyss? Te dwie serie w ostatnich latach zostały bardzo ciepło przyjęte przez fanów i za jakiś czas mają dostać kontynuacje. Co łączy te tytuły? Na pewno świetna warstwa graficzna, bo wyglądają naprawdę ładnie oraz przede wszystkim osoba Kevina Penkina, czyli niezwykle utalentowanego kompozytora muzyki, który już nieraz zachwycił świetnymi soundtrackami (wspominałem o nim na przykład przy okazji recenzji Eden). Penkin również i przy tej produkcji studia dorzucił swoją cegiełkę, co wyraźnie słychać. Jeśli zaś chodzi o samą historię, to jest okej, ale też bez większych zachwytów. W The Village Bride śledzimy losy mieszkańców wioski na pewnej planecie, która jest nękana przez bandytów – przejęli oni sprzęt porzucony przez separatystów. Z pomocą przychodzi im Jedi dzierżąca miecz świetlny w kształcie katany.

Ocena: 7,5/10


The Ninth Jedi; animacja: Production IG; czas trwania: 22 minuty

Najdłuższy i najbardziej rozbudowany pod względem historii epizod antologii Star Wars: Visions. Jest to też chyba najciekawsze odniesienie do świata Gwiezdnych Wojen. Twórcy wyraźnie się tu przyłożyli, aby zadowolić przede wszystkim fanów franczyzy stworzonej przez George’a Lucasa. Ukazana w The Ninth Jedi historia opowiada o odległej przyszłości, gdzie nie dość, że mało kto słyszał o Jedi, to jeszcze ostatni pozostali przy życiu użytkownicy mocy nie posiadają mieczy świetlnych, bo od dawana nikt ich nie potrafi wytworzyć. Wtedy też część z pozostałych Jedi dostaje sygnał, aby udać się na pewną planetę, gdzie ponownie produkowane są miecze. Czy nie jest to jednak pułapka? Duży plus za dobrze zrealizowany plot twist. Naprawdę ciekawa i wciągająca historia, z przynajmniej jedną postacią, którą można polubić i chciałoby się zobaczyć w kontynuacji. Za produkcję tego odcinka odpowiada studio Production IG, czyli duża wytwórnia tworząca bardzo popularne serie jak Haikyuu, Psycho-Pass czy też filmy, takie jak Giovanni no Shima albo Miss Hokusai. Animacja jest więc na wysokim poziomie, ale bez żadnego zaskoczenia.

Ocena: 8/10


T0-B1; animacja: Science SARU; czas trwania: 13 minut

Kolejna krótkometrażówka i kolejne bardzo dobre studio/twórca za sterami. Science Saru to studio założone przez Masaakiego Yuasę, czyli reżysera, którego raczej nie trzeba przedstawiać. To on był odpowiedzialny za tak fantastyczne tytuły jak: The Tatami Galaxy, Ping Pong the Animation czy niedawny hit Devilman: Crybaby (wszystkie wymienione serie są 10/10). Samo studio powstało stosunkowo niedawno, bo w 2013 roku, i samodzielnie tworzyło ostatnie anime od reżysera. Oprócz wspomnianego już Devilman: Crybaby mogliśmy obejrzeć również Keep Your Hands Off Eizouken! albo chłodniej przyjęte Japan Sinks: 2020. Przy powstawaniu T0-B1 udziału nie miał niestety sam Yuasa, ale można doszukać się tu sznytu charakterystycznego dla studia – animacja posiada ładną, kreskówkową oprawę z niezbyt wyraźną kreską. Historia przedstawiona w krótkometrażówce nie należy do typowych, bo głównym bohaterem jest tu droid, którego marzenie to zostać Jedi. Można tu znaleźć sporo podobieństw do Pinokia czy jeszcze więcej do Astro Boya autorstwa Osamu Tezuki. Fabuła to może nic odkrywczego, ale ostatnie starcie może się podobać. Co mnie najbardziej urzekło, to fakt, że droid mówił głosem Masako Nozawy, czyli aktorki głosowej podkładającej głos Goku w Dragon Ballu. Pani Masako Nazawa ze względu na wiek już tylko sporadycznie udziela się w przemyśle anime, więc cieszy to tym bardziej.

Ocena: 6,5/10


The Elder; animacja: Trigger; czas trwania: 16 minut

The Elder to kolejna animacja z tej antologii stworzona przez studio Trigger. Ten epizod wykonano jednak w bardziej uniwersalnej oprawie i nie uświadczymy tu na przykład zabawy kolorami jak w The Twins. Jak wspominałem wcześniej, naprawdę lubię animację z Bliźniaków, bo jest to wizytówka studia i za to ich uwielbiam. Nie powiem jednak, że The Elder odebrałem przez to gorzej – ba, wiele wykonano tu znaczenie lepiej. Przede wszystkim oddano tu ducha Gwiezdnych Wojen i zachowano spójność z uniwersum. Przez większość czasu śledzimy tu losy dwójki bohaterów, Jedi i jego padawana, którzy podróżują przez galaktykę aż do Zewnętrznych Rubieży. Tam wyczuwają złowrogą energię i postanawiają zbadać ślad na pobliskiej planecie. W końcu lądują w wiosce, która mocno przypomina japońska wioskę z okresu Edo. Tam natrafiają na Sitha i niedługo przystępują do potyczki. Walka według mnie jest drugą najlepszą z zaprezentowanych w Star Wars: Visions – zaraz po tej z The Twins. Dzieje się dużo, jest emocjonująco, a gra świateł, animacja i aranżacja starcia stoją na najwyższym poziomie.

Ocena: 8,5/10


Lop and Ochō; animacja: Geno Studio; czas trwania: 20 minut

Jedna z ciekawszych krótkometrażówek z omawianej antologii, jeśli weźmiemy pod uwagę pomysł na świat. Studio Geno dostarczyło bowiem intersującą interpretację japońskiej historii, przekładając to na uniwersum Gwiezdnych Wojen. Na pewno sporo osób kojarzy, co się wydarzyło w Kraju Kwitnącej Wiśni w połowie XIX wieku. To wtedy po kilku wiekach izolacjonizmu kraj ten po „namowie” z zewnątrz w końcu otworzył się na kontakt z resztą świata. W odcinku Lop and Ochō śledzimy losy mieszkańców planety Tao, która do od dawna żyje w zgodzie ze swoją kulturą i jest zależna od długiej tradycji. Niestety izolacjonizm spowodował, że musiano borykać się tu z wieloma problemami ekonomicznymi i nie tylko. Wtedy też swoją pomoc zaoferowało Imperium, które chciało udostępnić technologię w zamiana za przyłączenie się do nich. Wiązałoby się to jednak z odejściem od tradycji na planecie Tao. Gdy tamtejszy przywódca nie godzi się na propozycję Imperium, ci postanawiają użyć podstępu i w końcu siły. Odniesienia aż nadto oczywiste. Bardzo podobało mi się przede wszystkim umieszczenie całej historii w realiach późnego Edo, a do tego to, jak zgrabnie połączono to z futurystycznym uniwersum Gwiezdnych Wojen. Moim zdaniem najbardziej przekonująca wizja łącząca te dwa skrajnie różne światy.

Ocena: 9/10


Akakiri; animacja: Science SARU; czas trwania: 13 minut

Kolejny epizod od studia Science Saru, ale tym razem dostajemy kreskę, która mocno przypomina dzieła Masaakiego Yuasy, jak Ping Pong the Animation czy Devilman: Crybaby. Ponownie jednak sam Yuasa nie maczał przy tym tytule palców. Niestety. Bowiem poza samą oprawą graficzną z karykaturalna kreską na czele, nie dostajemy tu nic ciekawego. Ot, na pewną planetę po latach powraca Jedi i chce pomóc tutejszej księżniczce uporać się z Lordem Sith. Zaskakujący jest jedynie finał, który nie przynosi oczywistego happy endu. Niestety nie ma co liczyć na ciekawy pojedynek, co było mocną stroną kilku poprzednich odcinków omawianego Star Wars: Visions. Można wyróżnić za to dość zaskakującą warstwę audio, bo muzyka nadaje całej krótkometrażówce iście abstrakcyjny wydźwięk. Cóż, Akakiri nie jest na pewno najlepszym zakończeniem antologii, bo o wiele ciekawsze epizody mieliśmy wcześniej.

Ocena: 5,5/10


Tworu takiego jak Star Wars: Visions nie spodziewał się chyba nikt. Bo co mogą mieć wspólnego japońskie studia animacji ze światem wykreowanym przez George’a Lucasa? Dwie różne kultury wchodu i zachodu po prostu nie miały prawa się spotkać. A jednak, Disney wpadł na taki pomysł i możliwe, że to jeden z jego lepszych pomysłów ostatnich lat. Visions przynosi bowiem przynajmniej kilka świetnych krótkometrażówek, które rzucają nowe światło na świat Gwiezdnych Wojen. Część może nie przypadnie do gustu wieloletnim fanom starwarsowego uniwersum, bo niektórzy twórcy zwyczajnie poszaleli. Czy to jednak źle? Dla mnie nie, bo bawiłem się przy tych odcinkach fantastycznie – chyba po prostu lubię takie nieoczywiste wariacje. No i jeszcze to zgrabne łączenie elementów kultury Japonii z futurystyczną wizją znaną nam z filmów Gwiezdnych Wojen. Nie wiem jak, ale to naprawdę działa.

Plusy

  • Masa świetnej, różnorodnej animacji
  • Przy produkcji miało udział wielu doświadczonych twórców
  • Nowe spojrzenie na świat Gwiezdnych Wojen

Ocena

8 / 10

Minusy

  • Nieścisłości z uniwersum i fantazja japońskich twórców może boleć fanów franczyzy
Mateusz Chrzczonowski

Nie zna się, ale czasem się wypowie. Najczęściej na tematy gamingowe, bo na graniu i czytaniu o grach spędził większość życia. Nie ukrywa zboczenia w kierunku wszystkiego, co pochodzi w Kraju Kwitnącej Wiśni czy też niezdrowego zauroczenia kinem z różnych zakątków Azji.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze