6 lipca 2017 roku, w wieku 77 lat odeszła kolejna legenda świata horroru i gore. Ojciec popkulturowego fenomenu, jakim są zombie. Reżyser George A. Romero. I choć Romero ma na swoim koncie kilkanaście filmowych osiągnięć, że wspomnę kultowego Martina, czy powstałe przy współpracy ze Stephenem Kingiem unikatowe Creepshow, zostanie on zapamiętany na wieki wieków ze względu na jedno, jedyne zdarzenie. Temu zdarzeniu zawdzięczamy między innymi serię Resident Evil i The Walking Dead, a mowa oczywiście o nadaniu nowego znaczenia słowu zombie.
Co ciekawe, martwi powstający z grobu pojawiali się w kinie jeszcze wcześniej, niż wizja zombie z Nocy Żywych Trupów (1968). White Zombie z 1932 roku (!) oraz The Plague of the Zombies z 1966 roku przedstawiały wizję żywych trupów na podstawie wierzeń wyznawców vodoo na terenie Haiti. Według tej religii, kapłani mogą uśmiercić człowieka, a następnie go wskrzesić i wykorzystywać do prostych prac w polu czy gospodarstwie. Dopiero dzieło Romero nadało zombiakom kształt i formę, jaką znamy do dzisiaj. Romero, jak wspomniał w jednym z późniejszych wywiadów, był przekonany, że tworzy coś w rodzaju ghouli, a z zombie nie miało to mieć nic wspólnego. Night of the Living Dead jest dziś własnością publiczną, a więc można go legalnie ściągać z sieci czy wykorzystywać fragmenty filmu i scenariusza. Wszystko to za sprawą pomyłki i niezabezpieczenia produkcji prawami autorskimi.
Zobacz również: Najlepsze filmy o zombie
Zainspirowane książką I Am Legend dzieło Romero, ważne jest jednak nie tylko z powodu pierwszego wystąpienia zombie na dużym ekranie. Film zadebiutował kilka miesięcy po morderstwie Martina Luthera Kinga, w czasie, kiedy rasizm i segregacja rasowa były wyjątkowo gorącym tematem. Obsadzenie czarnoskórego aktora, Duane’a Jonesa, w roli głównego bohatera było ewenementem, pierwszym takim przypadkiem w historii horroru i jednym z pierwszych w historii amerykańskiej kinematografii. Przy politycznej i społecznej głębi Nocy Żywych Trupów, produkcja w prosty, ale dosadny sposób, ukazywała problemy tamtejszej Ameryki. Dzieło wiekopomne i mimo ponad pięćdziesięciu lat na koncie, ogląda się je nadzwyczaj dobrze. Pozycja obowiązkowa dla fana gatunku.
Zobacz również: W krótkim kinie #1 – Miner’s Mountain, The Armoire, Zygote
Romero powrócił do tematyki zombie dekadę później. W Świcie Żywych Trupów, ojciec zombie filmów postawił na horror z elementami satyry, obierając na cel wyśmianie konsumpcjonizmu, idącego w parze z hedonizmem Ameryki lat 70-tych. Wszystko to w komiksowym stylu z charakteryzacją innej legendy horroru – Toma Saviniego. Jeśli jesteście fanami gatunku, a osoba Saviniego pozostaje wam obca, macie się czego wstydzić. Jak Romero nazywany jestem ojcem zombie, tak Toma śmiało można nazwać ojcem chrzestnym gore. Rzeczony Pan, prócz zajmowania się reżyserką, aktorstwem i kaskaderstwem, opracowywał efekty specjalne i charakteryzację między innymi w filmach Romero, serii Piątek Trzynastego i drugiej części Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną. Postać Toma Saviniego jest ważna zarówno dla świata horroru, jak i dla samego Romero – bez jego persony, filmy zmarłego reżysera zapewne nie byłyby takie same.
Dawn of the Dead doczekał się trzech wersji. Za montaż pierwszej, przeznaczonej dla anglojęzycznych krajów, odpowiedzialny był sam Romero, zaś drugą, z myślą o europejskich państwach, skleił włoski mistrz horrorów, Dario Argento. Najbardziej popularna i powszechna jest jednak wersja reżyserska, łącząca wizje obu reżyserów i trwająca 133 minuty. Warty odnotowania fakt – tytuł Świt Żywych Trupów we Włoszech został zmieniony na Zombi, co poskutkowało tym, iż kolejny włoski reżyser euro-horroru, Lucio Fulci, tworząc swój film z żywymi trupami, nazwał go Zombi 2. Produkcja nie jest jednak uznawana za należącą do kanonu świata stworzonego przez Romero, choć nie umniejsza to na jej kultowości i oryginalności (patrz: scena zombie kontra rekin, ŻYWY rekin, nie żadne efekty specjalne!).
Zobacz również: Patokultura #1 – Justice League: Snyder’s Cut [+18]
Ostatnia część trylogii ukazała się w 1985 roku i nosiła tytuł Dzień Żywych Trupów. Romero raz jeszcze zagłębił się w odmęty ludzkich zachowań, przybliżając i rozwijając przy tym charakterologię zombie. To w tym filmie właśnie, po raz pierwszy przedstawiona została natura żywych trupów, nie tak prosta jak by się wydawało na pierwszy rzut oka. Tu też jesteśmy świadkami pierwszego inteligentnego zombiaka, potrafiącego nawet wybełkotać słowa. Moim skromnym zdaniem, Day of the Dead dzierży tytuł filmu z najlepszymi zombie w historii kina. Na wspomnienie ostatnich scen filmu, momentalnie przechodzą mnie dreszcze.
Pierwsza zombie trylogia mistrza grozy, George’a A. Romero, składa się z trzech wyjątkowych filmów, na pierwszy rzut oka traktujących o tym samym, a jednak różniących się od siebie pod naprawdę wieloma względami. Każdy z tych tytułów ma swoją własną tożsamość i coś, co wyróżnia go od innych produkcji, tym samym czyniąc go klasykiem i produkcją kultową. Romero podjął się wyzwania stworzenia kolejnych części serii …of the Dead po 20 latach od premiery Dnia Żywych Trupów. W skład drugiej trylogii poświęconej tematyce nieumarłych, weszły Land of the Dead, podejmujący problematykę nierówności między klasami społeczeństwa, Diary of the Dead, stworzony na fali popularności tak zwanych found footage oraz Survival of the Dead, który w zasadzie nie wiadomo dlaczego ujrzał światło dzienne, bo niczym nie przypomina niczego. Szkoda tym samym, iż Survival okazał się ostatnim dziełem Romero. Druga trylogia zombie znacznie odbiega poziomem od swojej poprzedniczki i wyłącznie Ziemia Żywych Trupów wydaje się być warta poznania, a to i tak z pewną dozą niepewności.
George A. Romero zapisał się w historii kina, horroru i popkultury wielkimi zgłoskami. Po opuszczeniu ziemskiego padołu przez Wesa Cravena w 2015 roku, filmowy światek traci kolejnego, legendarnego reżysera grozy. Spuścizna, jaką zostawił po sobie Romero, sprawia, że pomimo śmierci, będzie on żył wiecznie. Zupełnie jak jego najważniejsze dzieło, jakim są zombie.