Call of Duty: WWII – recenzja gry. Powrót do zabijania nazistów

Kojarzycie jeszcze okolice 2007 roku i tego, co się działo w branży gier wideo? W Europie swoją premierę miało PlayStation 3, na rynku debiurowały takie tytuły jak God of War II, BioShock, Assasin’s Creed, Uncharted, Mass Effect czy pierwszy Wiedźmin (cóż to był za rok!), a Super Mario Galaxy wyniosło popyt na konsolę Wii na szczyty. Ale, co ważniejsze. Dekadę temu, pamiętam jak dziś, gracze i wydawcy jednogłośnie stwierdzili – FPS-y osadzone w realiach II Wojny Światowej stały się nudne. Dlatego też przez 10 lat męczyliśmy/mierzyliśmy się (niepotrzebne skreślić) z coraz to nowocześniejszymi konfilktami zbrojnymi. Lecz trwająca już od kilku dobrych lat moda na nostalgię, daje się we znaki nie tylko w przemyśle filmowym; na wakacjach dostaliśmy odświeżone przygody Crasha Bandicoota, jak świeże bułeczki rozchodzą się mini-wersje SNESA, tak więc nikogo nie powinien dziwić powrót Call of Duty (po World at War z 2008 roku) do korzeni – do tematyki walki aliantów z nazistami. 

Tak dosadny powrót do korzeni, że człowiek może się poczuć, jakby wszedł do wehikułu czasu. I nie chodzi tu tylko o okres w historii, w którym przyjdzie nam się mierzyć z przeciwnikiem. Rozgrywka w multiplayerze nieco trąci myszką i odzwyczaja nas od standardów przyjętych w ostatnich latach. Pole bitwy jest naprawdę niewielkie; mapy są naprawdę ciasne i klaustrofobiczne. Porzucono również system perków. Na ich miejsce wskoczyły umiejętności dywizji (tych natomiast mamy pięć, zastępują klasy postaci) oraz jedna dodatkowa umiejętność, którą możemy wybrać z całkiem pokaźnej i różnorodnej listy – od zbierania amunicji po zabitych wrogach, przez szybsze ładowanie broni, na braku obrażeń od upadku kończąc. Innymi słowy, nacisk kładziony jest na umiejętności, skill gracza. I teraz wszystko zależy od podejścia. Dla mnie, taki nieco archaiczny model rozgrywki to istne spełnienie marzeń i coś, za czym bardzo się stęskniłem. Obawiam się jedynie, że jestem w mniejszości i innym taki powrót do przeszłości, jakim jest Call of Duty: WWII, może się już niekoniecznie spodobać.

Zobacz również: Call of Duty: Vanguard – pierwsze wrażenia z multiplayera!

 

Multiplayer oferuje wszystkim dobrze znane tryby, czyli między innymi klasyczny Deathmatch czy Capture the Flag. Znalazło się również miejsce na coś w stylu… meczu w futbol. Dość nietypowy i chaotyczny rodzaj zabawy, ale dający kupę frajdy. Świetną sprawą okazuje się tryb Wojny; w tej formie multiplayerowej zabawy, gracze są podzieleni na drużyny. Jedna musi wypełnić szereg misji (budowa mostu, zniszczenie niemieckich dział), zaś druga musi jej przeszkodzić. Pomysł banalny, a daje taką masę funu, że ciężko się od trybu Wojny oderwać. Dla łaknących prawdziwych, wojennych wrażeń, badassów z krwi i kości oraz niespełnionych żołnierzy, gra oferuje specjalną odmianę niektórych trybów multiplayerowych w wersji hardcore – bez HUD-u (dla niewtajemniczonych: HUD to innymi słowy informacje wyświetlane na ekranie, czyli stan amunicji, mapa czy pasek zdrowia) i ze znacznie pomniejszonymi punktami zdrowia. Jedyny problem z grą online, jak w większości produkcji tego typu, to kulawy matchmaking, a niekiedy również i kłopoty z serwerami. Razi po oczach poprawność polityczna twórców, bez której przecież nie może się obejść w dzisiejszych czasach, bo zewsząd atakowałyby najróżniejsze środowiska, o których istnieniu wcześniej nie miało się pojęcia. Na (nie)szczęście, w trybie multiplayerowym nie uświadczymy swastyk na flagach, ale będziemy mogli się mierzyć z płcią piękną czy z czarnoskórymi ludźmi walczącymi po stronie państw Osi. Rozumiem tę wolność i swobodę, chęć wprowadzenia różnorodności i możliwośći wyboru, ale kompletnie mi to nie pasuje do gry traktującej o II Wojnie Światowej.

Także i w tej odsłonie CoD-a możemy pobawić się w tryb zombie. Bo co jest lepszego od eksterminacji zombie? Eksterminacja zombie-nazistów, rzecz jasna. Rozgrywka toczy się przede wszystkim w sieci, offline rozegramy jedynie prolog, który wprowadzi nas w mechanizmy rozgrywki oraz historię i klimat (bardzo mroczny, brutalny i najzwyczajniej straszny) całej zabawy. Call of Duty: WWII – Nazi Zombies skupia się na pokonywaniu fal nadciągających przeciwników oraz przechodzeniu map poprzez rozwiązywanie mniej lub bardziej skomplikowanych zagadek. W tegorocznej wersji zabrakło tak kultowych osobistości jak Robert Englund czy nieżyjący już George A. Romero (obaj panowie wystąpili w części Black Ops), ale będziemy mogli się wcielić w, między innymi, nieco mniej kultowych Vinga Rhamesa oraz Davida Tennanta.

Zobacz również: Battlefield 2042 – recenzja gry. Jak dobrze, że już nie będę musiał w to grać

Na koniec – kampania. Najsłabszy element produkcji? Ano na to wychodzi, ale nawet łyżka dziegciu w tym wypadku nie psuje ogólnego, pozytywnego wrażenia. Na gracza czeka 11 misji; fabuła zaczyna się w momencie lądowania Aliantów na plaży w Normandii, tak zwanego D-Day. Prawdą jest stwierdzenie, iż tryb dla jednego gracza w Call of Duty: WWII starcza na relatywnie krótko, ale nie można mu odmówić różnorodności przy jednoczesnej obecności sztampy. Trochę mam problem z ocenieniem kampanii dla jednego gracza; po pierwsze posiada bardzo dojrzały scenariusz, ale jest on aż nazbyt filmowy, to znaczy odbiera historii realizmu. Po drugie, mimo różnorodności misji (od typowych misji, w których trzeba zabić wszystkich wrogów, poprzez misje skradankowe, kończąc na sterowanie samolotem lub czołgiem), nie ma tu nic zaskakującego – wszystko to już było, całość tworzy miszmasz kampanii z pierwszych części serii oraz serialu Kompania Braci. Jak temu zaradzić? Iść za przykładem GTA V – wprowadzić kilku głównych bohaterów, a co za tym idzie rozciągnąć akcję do kilku miejsc na różnych kontynentach. Fabuła stała by się tym samym dłuższa i bardziej urozmaicona. Wciąż, tryb singleplayerowy w WWII uważam za udany.

Niech mnie kule biją. Dawno nie rozpływałem się tak nad żadnym tytułem. Call of Duty: WWII podbił me malkotenckie serce, stając się jednocześnie jednym z moich ulubionych tytułów 2017 roku. Drobne potknięcia i niedoróbki nie mają tak wielkiego znaczenia, by wpłynąć na ogrom pozytywnych emocji, towarzyszącym graczowi podczas grania w najnowsze dzieło Sledgehammer Games i Activision.

Plusy

Ocena

9 / 10

Minusy

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze