Taxi 5 – recenzja filmu

Dawno temu, bo w 2005 roku, kiedy szczytem efektów specjalnych był Andy Serkis jako wyrośnięty goryl w filmie King Kong, a nośnik Blu-Ray był jedynie melodią przyszłości, na rynku wydawany był miesięcznik Premiery. Poza fajną, merytoryczną treścią o filmowym światku, główną atrakcją była niska cena w połączeniu z dwoma filmami na DVD. Właśnie dzięki Premierom, jeszcze jako mało doświadczony maniak filmowy, zapoznałem się z serią Taxi. Francuska komedia sensacyjna z miejsca podbiła moje serce – bo mając sceny pościgów, gorące kobiety i spluwy, można chcieć czegoś więcej? Taxi pożegnało się z widzami w 2007 roku w dość niezłym stylu, zostając w świadomości fanów jako udana, zamknięta seria. A teraz przyszła część piąta i zniszczyła całe to dziedzictwo.

Na próżno szukać tu obecności Samy’ego Naceriego i Frederica Diefenthala, czyli oryginalnych Daniela i Emiliana. Minęła dekada, w życiu się sporo pozmieniało, czas ustąpić miejsca nowym bohaterom. Protagonistami kolejnej odsłony historii białej taksówki są Sylvain, ambitny glina przeniesiony do marsylskiej policji miejskiej oraz Eddy, siostrzeniec nikogo innego jak naszego ulubionego taksówkarza, Daniela. Łatwo się domyślić, że ich losy bardzo szybko znajdą wspólną ścieżkę, a na jej początku będzie czekać Peugeot 407.

Zobacz również: Wieczór Gier – recenzja filmu

Taxi 5 bardzo się stara być dobrym filmem, tyle że nie do końca jej to wychodzi. Pomysł przywrócenia do życia tej serii może nie był taki zły, wszakże co chwila słyszy się o rebootach i sequelach znanych produkcji i czasami wychodzi z tego coś zaskakująco dobrego. Trudno jednak osiągnąć artystyczny sukces, gdy do dyspozycji ma się taki, a nie inny scenariusz. Właśnie w jego stronę jest skierowany mój największy zarzut, a mianowicie brak jakiejkolwiek oryginalności i iskry. Scenarzyści nie silą się na to, by wymyślić coś dobrego, nie – biorą dobrze znane schematy i miksują je, w wyniku czego dostajemy paletę sprawdzonych rozwiązań i scen. Zawiązanie całej akcji jest tak bardzo umowne, że zahacza o prymitywizm. Podobnie rzecz ma się z głównymi antagonistami Taxi 5. W zasadzie nie wiadomo skąd się wzięli, czego dokładnie chcą, jakie przesłanki nimi kierują – ot, taka tam banda złoczyńców, którzy po prostu musieli znaleźć się w tym filmie, żeby nasi bohaterowie mieli pretekst do robienia różnych rzeczy na ekranie.

Poprzednie filmy z serii Taxi były idealnie wyważone między akcją a komedią. Tu ewidentnie postawiono bardziej na humor i, cóż, nie wyszło to filmowi na plus. Wymiociny, karły i psie odchody jakoś nie wpisują się według mnie do gagów wysokich lotów, a już na pewno nie do gagów, które miałyby mieć miejsce w którejkolwiek części Taxi jaką znam i kocham. Scen pościgów i akcji z kolei dużo tu nie ma, a gdy się pojawiają, nie wzbudzają zbyt wielkich emocji. Gastambide na szczęście okazuje się być znacznie lepszym aktorem, niżeli scenarzystą czy reżyserem. Wraz ze swoimi ekranowymi partnerami, dają udany, aktorski wykon z wisienką na torcie w postaci Bernarda Farcy. Komisarz Gibert powraca i raz jeszcze obdarza nas swoim szaleństwem. Występ wart wszelkich nagród!

Zobacz również: Ghostland – recenzja filmu

Francuzi tym razem się nie postarali. Taxi 5 w reżyserii Gastambide’a to tylko twór próbujący wybić się na znanej serii – brak mu ducha swoich poprzedniczek i bliżej mu do fanowskiej roboty, a nie reboota i kontynuacji jednocześnie. Z drugiej strony, jeśli jakiś film jest reklamowany policjantem-karłem, pretensje można mieć tylko do siebie samego, że oczekiwano ambitniejszego kina. Przyznaję jednak, że bawiłem się całkiem nieźle. Pod koniec ciężko wyzbyć się uczucia znużenia, ale przez większość trwania seansu to naprawdę przyjemna komedia. Nie zasługuje na tytuł Taxi 5, tyle że bez niego, produkcja nie zarobiłaby na siebie – smutna i prawdziwa konkluzja na koniec.

Plusy

Ocena

5.5 / 10

Minusy

Krzysztof Wdowik

Nie lubi (albo nie umie) mówić zbyt poważnie i zawile o popkulturze. Nie lubi też kierunku, w którym poszedł Hollywood i branża gamingowa. A już na pewno nie lubi pisać o sobie w trzeciej osobie. W ogóle to on mało co lubi.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze