Moje growe doświadczenie zbieram już dobrych 20 lat, a wszystko zaczęło się pewnego pięknego dnia, gdy to starszy brat przyniósł do domu szary, plastikowy prostopadłościan z napisem Sony PlayStation. 20 lat grania w gry; szmat czasu i naturalnym jest pytanie, czy mi to jeszcze nie zbrzydło, szczególnie dzisiaj, w czasach gdy branża zaczyna zjadać swój własny ogon. Przyznam się Wam szczerze, że mam momenty zwątpienia. Dla przykładu, od czasu zagrania w Mortal Kombat X, nie sądziłem, że zagram w lepszą bijatykę i pozostaje mi się czuć spełnionym pod tym względem. A już dwa lata później wyszło Injustice 2…
NetherRealm Studios swój romans z uniwersum DC zaczęło dość dawno, bo dekadę temu, gdy to światło dzienne ujrzało Mortal Kombat vs DC Universe, tytuł raczej średnio przyjęty przez gamingową społeczność. 5 lat później, Ed Boon wraz ze swoją ekipą powrócił do komiksowych herosów w bardzo udanym Injustice: God Among Us. Może nie była to żadna rewolucja w świecie bijatyk i początkowo traktowano to jako ciekawostkę – grzeczną alternatywę dla krwawej Smoczej Serii, ale swojego sequela się jednak doczekała. Kontynuacja, nazwana po prostu Injustice 2, osiągnęła w moim odczuciu coś, co nikomu nawet przez myśl nie przeszło – dorównała MKX, a w niektórych kwestiach nawet go przebiła.
Zobacz również: South Park: The Fractured But Whole – recenzja gry. Jaja z Marvela i DC
Rozwiejmy wszelkie wątpliwości tudzież niedowierzania – w czym, tak na dobrą sprawę, bijatyka z bohaterami DC przewyższa absolutne cudo, jakim jest dziesiąta część Mortal Kombat? Podstawową sprawą okazuje się być grywalność. Injustice 2 jak na pozornie zwykłą, fightingową grę, mocno angażuje gracza, w zasadzie już z chwilą pojawienia się menu na ekranie telewizora. System, jaki twórcy zastosowali w swojej produkcji, opiera się na niczym innym, jak na znanych i kochanych lootboxach! NetherRealms nie poszło jednakże w ślady swoich kolegów z branży i swój skrzynkowy system stworzyli w bardzo przystępny, nieinwazyjny sposób. Skrzynki Macierzy, bo tak nazywają się tu skrzynie z lootem, wypadają praktycznie za każdą naszą aktywność w grze. Skrzyneczki zawierają wyposażenie przeznaczone dla zawodników z roosteru. Gear ten nie tylko zmienia wygląd postaci, ale również w większości przypadków podnosi jej statystyki – voila, w ten prosty sposób, z komiksowej bijatyki robi nam się… komiksowa bijatyka z elementami rasowego RPG-a.
Przejdźmy do trybów gier. Oczywiście, w Injustice 2: Legendary Edition znajdują się wszystkie podstawowe tryby, które przyzwyczaiły nas do swej obecności na przestrzeni lat w innych bijatykach. Tak więc mamy klasyczne story mode (z całkiem niezłym scenariuszem zresztą) czy pojedynkowanie się online jak i offline, ale czymś, co sprzedaje ten tytuł, okazuje się być tryb nazwany Multiwersum. Zabawa w sumie nieskończona, bo codziennie czekają na nas nowe zadania oraz nagrody do wywalczenia. Sam system walki zaś przeszedł mały lifting. Powracają znane z poprzedniczki unikalne umiejętności dla każdej z postaci, a także paski, umożliwiające (po ich naładowaniu) wzmocnienie lub sparowanie podstawowych ataków czy też wykonanie ciosu specjalnego, na wzór X-Rayów z Mortala. Co najważniejsze, rozgrywka stała się bardzo szybka. Wymiana ciosów następuje w zastraszającym tempie, a zawodnicy przemieszczają się z jednego końca areny na drugi w bardzo krótkim odstępie czasowym. Dynamizacja tego aspektu rozgrywki była doprawdy strzałem w dziesiątkę; każde kolejne starcie jest oddzielną przygodą, obfitującą w sporą dawkę adrenaliny, jak i piękne krajobrazy plansz, na których toczone są pojedynki.
Zobacz również: Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera – recenzja w wersji YouTubowej
Podstawowy skład zawodników opiera się na trzonie dobrze znanym z poprzedniej części – znajdziemy tu Batmana, Supermana, Wonder Woman czy Jokera. Niemniej, kilka znanych osobistości (Hawkgirl, Raven, Lex Luthor) zostało zastąpionych sporo mniej znanymi postaciami. Z jednej strony to bardzo fajne rozwiązanie, bo mamy szansę zapoznać się z ciekawymi bohaterami, którzy dopiero czekają na swoje pięć minut – z drugiej, odczuwalny jest brak tych paru kultowych herosów i złoczyńców. Legendary Edition zawiera jednak ośmiu wojowników, wydanych pierwotnie w formie DLC, tym samym podnosi liczbę grywalnych postaci do 37 (!). Lekki niesmak pozostawia brak Darkseida, dołączanego oryginalnie do zamówień przedpremierowych. Wciąż, i bez niego jest w czym przebierać.
Najwięcej przyjemności sprawiła mi walka Atomem, Hellboyem i Wojowniczymi Żółwiami Ninja. NetherRealm słynie z niezwykle udanych wyborów przy wprowadzaniu dodatkowej zawartości do swych gier i niewątpliwie przekłada się to także w sequelu God Among Us. No, może poza dwoma wyjątkami… Raiden i Sub-Zero, znani z serii Mortal Kombat, zaliczają tu swoje gościnne występy. Co tu dużo mówić – wydają się być naprawdę niepotrzebni tej grze, mającej już bądź co bądź swoją renomę i grono oddanych fanów. Zrozumiałbym jeszcze upchnięcie jednej tuzy Smoczej Serii (w tym wypadku Raiden wypada znacznie lepiej od człowieka-zamrażarki), ale to wciąż nic innego jak zablokowanie miejsca dla wielu innych postaci z teoretycznie większym, ciekawszym potencjałem.
Zobacz również: Cyberpunk 2077 – recenzja gry. Co wyszło, a co nie w nowej grze od CD Projekt RED?
Trochę to do mnie nie dociera, jak to jest możliwe, że każda kolejna bijatyka spod szyldu NetherRealm Studios jest coraz lepszym tytułem. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, by stworzyli coś lepszego od dziesiątego Mortala czy recenzowanego tu Injustice 2, a jednocześnie mam stuprocentową pewność, że tego dokonają i raz jeszcze mnie zaskoczą. Nic, tylko czekać na pogłoski i plotki o następnej grze studia, a w międzyczasie jedyne co nam pozostaje, to ogrywanie Injustice 2: Legendary Edition. Niby zwykła bijatyka, ale jej pokłady grywalności są doprawdy niewyczerpalne. Masa funu, naprawdę warto.