Cyberpunk 2077 – recenzja gry. Co wyszło, a co nie w nowej grze od CD Projekt RED?

CD Projekt RED, cóżeś ty uczynił? Tylko takie słowa cisną mi się na usta po ukończeniu Cyberpunka 2077, bo polskie studio na własne życzenie zrobiło sobie z graczy wrogów, przez co najnowsza produkcja od twórców Wiedźmina 3 nie cieszy się najlepszą renomą. Czytając pierwsze lepsze opinie w sieci, można stwierdzić, że Cyberpunk to kompletny niewypał i trzeba się trzymać od niego z daleka. A jak jest naprawdę? Pod grubą warstwą bugów okazuje się dziełem wybijającym się o dwie długości ponad wiele topowych produkcji triple-A. To gra, od której bije zaangażowanie i ambicja polskiego studio. Tym bardziej boli cały powstały wokół produkcji shitstorm. Ten ostatnio przybiera wręcz absurdalne rozmiary. Z wielu grzeszków studio trudno jest wybronić, ale ta gra po prostu nie zasługuje na zapomnienie i w żaden sposób nie można jej oceniać tylko przez pryzmat przedwczesnej premiery. Co więc w Cyberpunku zagrało, a co można było zrobić lepiej? Recenzja w oparciu o wersję Xbox Series X!


ZALETY


Główny wątek fabularny i relacja V-Johnny

Co jak co, ale tworzyć angażującą historię to Redzi potrafią. Dobra fabuła była wyróżniającą się cechą gier polskiego zespołu jeszcze za czasów pierwszego Wiedźmina, który, choć ubogi w mechaniki czy inne technikalia, to fabułą już przykuwał uwagę graczy. Nie inaczej jest i tym razem. Od razu trzeba jednak zaznaczyć, że twórcy nie poszli na łatwiznę i zafundowali nam mniej oczywistą ścieżkę fabularną. Zrezygnowano z wielkiej pompy i ponownego ratowania świata, a zdecydowano się na kameralną historię skupiającą się na naszym bohaterze. W Cyberpunk 2077 wchodzimy w skórę V, czyli mężczyzny (czy też kobiety) powracającego do Night City, gdzie ten chce po prostu zaistnieć. I tyle, żadnych szczytnych celów. Oczywiście nie wszystko układa się idealnie i beztroska zabawa w ogromnym mieście przeradza się w rozpaczliwą walkę o życie. I ponownie, niby to mało i na początku też mnie to nie przekonywało, ale w trakcie zagłębiania się w fabułę, zrozumiałem, że chyba trudno o większe zaangażowanie niż podczas ratowania własnego życia.

Zobacz również: DOOM Eternal – recenzja gry. KREW, ROZPIERDUCHA I HEAVY METAL!

Jak pewnie wiecie, V przez trudną drogę nie przechodzi sam, bo nieustannie towarzyszył mu Johnny Silverhand. Podczas pewnych zawirowań z początku gry, ten trafia do głowy V i mimowolnie sprawia, że V kroczy ku śmierci. Niechciany gość w głowie naszego bohatera z początku zdaje się być tylko ogromnym ciężarem, którego musimy pozbyć się za wszelką cenę. Johnny jest narcystycznym, byłym rockmanem i nie myśli o niczym innym, jak tylko o dobrej zabawie i własnych korzyściach. Pragnie więc jedynie przejęcia ciała V i kontynuowania swoich anarchistycznych poczynań. Tak jednak jest tylko na początku, bo Johnny okazuje się nie tylko dupkiem, ale też osobą skrzywdzoną przez swoje poczynania. Nigdy nie pozwalał nikomu za bardzo się do siebie zbliżyć. Teraz jednak nie ma większego wyboru, a V jest chyba pierwszą osobą, która widzi jego prawdziwe oblicze. Dla V ten pasażer na gapę również staje się szybko bliskim kompanem. Zwieńczenie tej nietypowej relacji to efekt różnych przepychanek między tą dwójką i nieustannego docierania się nawzajem – każdy z nich coś z tego wynosi. Jestem pod wielki wrażeniem, jak to się rozwinęło. Czapki z głów.

Rozbudowane wątki poboczne i postacie

Misje poboczne, czyli drugi pewnik, który nie mógł zawieść również w Cyberpunku 2077. W najnowsze produkcji od CD Projekt RED ponownie doświadczymy niezwykle rozbudowanych i wciągających wątków pobocznych. Często będą to przedłużenia relacji z głównej nitki fabularnej, dzięki czemu możemy lepiej poznać napotkane wcześniej postacie. Wszystko to jest budowane w tak niesamowicie realistyczny sposób, że trudno wyjść z podziwu. Wspaniale wspominam postacie, które ledwie co na chwile spotykamy podczas głównego wątku fabularnego, a po drobnym zaangażowaniu z naszej strony poznajemy coraz lepiej. Raz rodzi się z tego przyjaźń, innym razem coś więcej. Nigdy jednak nie czułem, że zmarnowałem czas, zawsze twórcy wynagradzali mnie nie tylko dobrą misją, ale i ciekawymi dialogami oraz dalszym progresem w relacjach. A spotkane postacie mają na tyle ciekawą przeszłość oraz charakter, że nie sposób się nudzić.

Zobacz również: Death Stranding – recenzja gry. Ciężkie życie kuriera…

Poza rozwinięciami wątków głównych z gry, interesujące postacie spotkamy także podczas nic niezwiastujących to misji. Warto wspomnieć na przykład o Riverze, czyli nie do końca prawym policjancie, który pomagał nam rozwikłać sprawę zleconą przez kandydata na burmistrza Night City. To wielki facet o wielkim sercu, który szybko zaprasza nas na grilla i ostrą popijawę na świeżym powietrzu. Fantastycznie wykreowanych osobowości w Cyberpunku jest przynajmniej kilka, a kogo najbardziej polubicie i z kim wasza relacja rozwinie się najbardziej, zależy tylko od was. Judy? Panam? River? Jest też masa postaci, które może i dostają mniej kwestii, ale i tak potrafią zaistnieć z przytupem. Poza tym same wydarzenia dziejące się podczas misji w Cyberpunku potrafią przyprawić o zawrót głowy. Duże wrażenie zrobiła na mnie między innymi misja, w której pomagamy w tworzeniu braindance’u, a gdzie ważnym punktem jest nagranie wspomnień i odczuć osoby umierającej na krzyżu. A od czego się zaczęło? Dostałem tylko kolejne zlecenie na załatwienie jakiegoś gościa. Uwielbiam być zaskakiwany w taki sposób, a Redzi podobnych zagrywek nie szczędzili także w Wiedźminie 3.

Night City

Miasto, które przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Gdybym miał wybrać tylko jeden element z gry, który zrobił na mnie największe wrażenie, to byłoby to bez wątpienia Night City. Za każdym razem, gdy tylko było mi dane wychylić się z budynków – za każdym, jednym razem – nie mogłem wyjść z podziwu nad monumentalnością tej aglomeracji. Cyberpunk 2077 ma swoje problemy, ale gdy kiedyś będziemy opowiadać o premierze tej gry, powiemy: wtedy świat zobaczył Night City i to odmieniło branżę gier. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, ile pracy Redów kosztowało zaprojektowanie miasta i stworzenie wszystkich jego elementów. Tu praktycznie każdy budynek wygląda inaczej i ciężko znaleźć kopiowane modele. Budowa miasta, jego poziomy, umiejscowienie dróg, autostrad, ogromnych wieżowców, zniszczonych ruder – wszystko to sprawia wrażenie obcowania z miejscem, które naprawdę rodziło się kilkadziesiąt lat. Gdy ustaniemy pod drapaczem chmur, robi on wrażenie, jakbyśmy naprawdę tam stali. Do tego dochodzi ogromne zróżnicowanie każdej z kolejnych dzielnic – nie da się ich pomylić. A przecież to fikcyjne miasto, które twórcy musieli stworzyć od podstaw. Powiem szczerze, że nie wiem, czy ktoś ktokolwiek pokusi się na stworzenie w grze równie szczegółowego miasta.

Zobacz również: Red Dead Redemption 2 – recenzja gry. Kandydat do miana gry generacji

Pełnoprawne RPG

Cyberpunk 2077 po pierwszych zwiastunach mylnie mógł być odbierany jako gra akcji, lecz już pierwsze godziny gry potwierdziły, że to rasowy erpeg, gdzie strzelanie jest tylko jedną z metod walki. W produkcji doświadczamy rozwoju postaci poprzez levelowanie, a kolejne punkty umiejętności pozwalają rozwijać postać w pożądanym przez nas kierunku. Za erpegowością idzie też lootershooterowy system strzelania, bo przeciwnicy mają paski i zdrowia, a my musimy wpakować w nich i nawet kilka magazynków. Dodatkowo przy każdym strzale widzimy numerki świadczące o zadanych obrażeniach. Siłę naszej postaci możemy zwiększać poprzez implementowanie nowych cyberwszczepów czy też poprzez crafting broni. Cyberpunk to przede wszystkim erpeg i w żaden sposób nie powinien być porównywany z akcyjniakami pokroju GTA V.

Graj jak chcesz

Cyberpunk to także duża swoboda w przechodzeniu misji. Podczas rozwoju postaci możemy zdecydować, czy pakować punkty w siłę, w umiejętności strzeleckie, umiejętności posługiwania się bronią białą, zdolności skradania się czy może w hakowanie. Dzięki temu mamy wybór, jak będziemy pokonywać kolejnych wrogów. Klasycznie można wpaść bez zastanowienia naprzeciw wrogom i wystrzelać co do nogi. Da się jednak zrobić to po cichu, unieszkodliwiając kilku natrętów z ukrycia, a resztę po prostu omijając. Dodatkowo możemy wspomóc się hakowaniem, dzięki czemu część wrogów unieszkodliwimy na odległość. Nic nie stoi też na przeszkodzie, aby po prostu ich wszystkich posiekać na przykład kataną. Wybór należy od nas, a każda ze ścieżek ma swoje plusy i minusy.

Zobacz również: The Medium – recenzja gry. Polska szkoła robienia pieniądza

https://www.youtube.com/watch?v=-Es9cEjBjzg

Zakończenia

Historia z V i Johnnym w roli głównej jest świetna, to już wiemy. Warto jednak też wspomnieć o samych zakończeniach, bo Redzi przygotowali dla nas kilka, znacznie różniących się finałów. W decydującym momencie możemy wybrać między trzema ścieżkami, a te ostatecznie doprowadzają nas do innego zakończenia przygody V. Jedno z nich jest zdecydowanie najbardziej wyróżniające się i ukazuje nam finał, obok którego trudno przejść obojętnie. Po wybraniu tego właśnie rozwiązania czułem, że to jest to, że właśnie tak to się powinno skończyć i że lepiej się z tego nie dało wyjść. Nadal jednak nie jest to happy end, bo takiego stuprocentowego szczęśliwego zakończenia w Cyberpunku nie ujrzymy. Kolejne dwie ścieżki to już te „złe” zakończenia i tam satysfakcji nie uświadczymy. Szybko dochodzimy do wniosku, że po prostu zjebaliśmy i dobrze to się nie skończy – i tak, kończy się bardzo źle. Do tego wspomnę, że przy każdej z tych ścieżek możemy jeszcze dokonać kolejnych znaczących wyborów, co też w pewnym stopniu rozgałęzia ostateczne rozstrzygnięcie – pewnym decyzji już jednak nie naprawimy.

Oprawa audiowizualna i dubbing

Oprawa graficzna to trudny do opisania element Cyberpunk 2077. Gra jest przepiękna, szkoda jednak, że głównie na PC. Tam oprawa jest niesamowita i przyćmiewa nawet najpiękniejsze gry wydane w ostatnich latach. Oczywiście nie na wszystkich pecetach gra wygląda tak fenomenalnie, bo trzeba posiadać potężnego blaszaka, aby ten uciągnął dość spore wymagania Cyberpunka. Konsole niestety potworami wydajnościowymi nie są, więc nowa gra od Redów musiała pójść na pewne kompromisy, by w ogóle na konsolach się odpalić – nie będę już nawet wspominał o konsolach starej generacji, bo tam gra nie działa dobrze mimo wielu ustępstw. Osobiście miałem to szczęście, że jestem posiadaczem Xboxa Series X, czyli już znacznie wydajniejszej maszynki nowej generacji. Tutaj gra chodzi bardzo dobrze, przez większość czasu trzyma się w okolicach 60 klatek na sekundę i dodatkowo potrafi zauroczyć piękną grafiką – nadal jednak do PC nie ma podjazdu. Dzięki bardziej wydajnej konsoli mogłem podziwiać między innymi urokliwe Night City nocą – te neony robią robotę – czy też napawać się pięknymi cutscenkami oraz modelami postaci.

Zobacz również: W krótkim kinie #1 – Miner’s Mountain, The Armoire, Zygote

Na ustępstwa nie musimy na szczęście godzić się w kwestii oprawy audio Cyberpunk 2077. Wrażenie robią tu już same liczby, do w produkcji tej możemy usłyszeć ponad 180 utworów muzycznych. Cześć jest licencjonowana, ale większość z nich powstała specjalnie na potrzeby gry. Szczerze przyznam, że przez 50 godzin gry nie udało mi się nawet wszystkich usłyszeć. Duża część utworów została przeznaczona do rozgłośni radiowych, które możemy dowolnie zmieniać podczas jazdy samochodem, czy też przesiadując w naszym mieszkaniu. Rozstrzał gatunkowy jest tu ogromny, bo usłyszymy charakterystyczne dla tego świata elektroniczne brzmienia, ale nie zabraknie też agresywnego rocka albo latynoskiego reggaetonu – co  też wiąże się z bogato etnicznym Night City. No i pozostaje jeszcze kwestia dubbingu – w grze możemy wybrać między pełnym dubbingiem polskim oraz angielskim. Tutaj decyduje już tylko nasz gust, bo jeden i drugi dubbing wypada bardzo dobrze – ja jednak grałem po polsku i powiem, że Żebrowski zjadł Keanu na śniadanie.

Na następnej stronie – Cyberpunk 2077 – recenzja gry – WADY

Strony: 1 2

Mateusz Chrzczonowski

Nie zna się, ale czasem się wypowie. Najczęściej na tematy gamingowe, bo na graniu i czytaniu o grach spędził większość życia. Nie ukrywa zboczenia w kierunku wszystkiego, co pochodzi w Kraju Kwitnącej Wiśni czy też niezdrowego zauroczenia kinem z różnych zakątków Azji.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze