Mank – recenzja filmu. Produkcja rodem ze złotych lat Hollywoodu

Na długo zanim David Fincher skłonił ludzi do rozważań na temat tego co jest w pudełku, pewien młody reżyser wraz z popadającym w niepamięć scenarzystą sprawili, że widzowie z zapartym tchem próbowali rozwiązać zagadkę tajemniczej różyczki. Właśnie o tym drugim, Hermanie Mankiewiczu, opowiada film Mank.

Film zaczyna się w momencie kiedy Mankiewicz rozpoczyna pracę nad scenariuszem do Obywatela Kane’a. Właśnie to zdarzenie stanowi oś fabularną najnowszej produkcji Finchera. Przez kolejne dwie godziny seansu obserwujemy cały proces twórczy, który ukazany został w sposób niebanalny i skłaniający widza do wysiłku. Bowiem Mank to przeplatająca się historia o przeszłości i teraźniejszości, które współistniejąc na ekranie dają pełen obraz inspiracji jakie czerpał twórca podczas prac nad swoim największym dziełem. W filmie padają słowa: Pisz o tym, co znasz – a co znał Mankiewicz? Znał Hollywood i znał Williama Hearsta.

Zobacz również: OSCARY 2021 – kto wygra?

Teraźniejszość w filmie Finchera jest nudna. Ot, zmęczony życiem alkoholik leżąc ze złamaną nogą w łóżku stara się dokończyć scenariusz. To przeszłość kreuje świat bohatera i inspiruje go. W serii retrospekcji bohater wraca myślami do czasów, kiedy to swoją ekscentrycznością zabawiał ówczesną śmietankę towarzyską, jednocześnie obserwując ich obłudę i zepsucie – w tym wspomnianego już Williama Hearsta. To on stanie się główną inspiracją do napisania Obywatela Kane’a. Tytułowy Mank jest jednak tylko pretekstem do przedstawienia nieoczywistych bohaterów produkcji – Hollywood i filmu samego w sobie.

Tempo filmu jest niezwykle powolne, a i sam scenariusz nie powala z nóg. Wiele osób, które widząc przy Manku nazwisko Fincher może oczekiwać seansu podczas którego będą siedzieć jak na szpilkach i tylko wyczekiwać zaskakującego zwrotu akcji. Muszę was rozczarować – to nie kolejne Siedem czy Zaginiona dziewczyna. To słodko gorzka laurka dla dawnego Hollywood i czarnobiałego kina. Jednak nie w sposób w jaki zrobił to Tarantino w Pewnego razu w… Hollywoood, gdzie mogliśmy zobaczyć styl życia ówczesnych gwiazd. Mank to próba stworzenia filmu niczym wprost ze złotej ery Hollywood, jednak w udoskonalonej wersji.

Zobacz również: Ojciec – recenzja filmu. Groza starości

Mank

Nakręcenie obrazu w czerni i bieli to tylko początek zabiegów, jakie podjął Fincher aby nadać mu magii dawnego kina. Pojawia się też tu oczywiście klimatyczna muzyka adekwatna do czasów w nim przedstawionych. Najbardziej jednak zaskoczył mnie sposób w jaki nagrane zostały dialogi. Zwłaszcza głos Garego Oldmana, wcielającego się w legendarnego scenarzystę, brzmi niczym wyjęty z filmu sprzed dobrych 60 lat. Zresztą cała gra aktorska nawiązuje do charakterystycznie przesadnego, nieco teatralnego przedstawiania postaci. Całość dopełniają niesamowite zdjęcia, które swoją zgrabną zabawą światłem i cieniem nawiązują do kina noir święcącego triumfy w latach 40.

Mank to uczta dla każdego kinofila i rozczarowanie dla tych, którzy w filmie Finchera szukali charakterystycznej dla jego filmów akcji i napięcia. To list miłosny do dawnego kina i próba przywrócenia dawnej magii płynącej ze srebrnego ekranu. Reżyser próbując naśladować film z dawnych lat posunął się do tego stopnia, że podczas seansu wprawne oko wypatrzy nawet charakterystyczne białe kółko w prawym górnym rogu ekranu, które było sygnałem dla kinooperatora, że należy założyć nową rolkę filmu na projektor. Niech świadczy to o pełni kunsztu Finchera i jego chęci oczarowania widzów dawnym kinem.

OCENA: 7/10

Maksymilian Sikorski

Kinematograficzny boomer. Superbohaterskie kino omija szerokim łukiem, racząc się kolejnymi filmami ubiegłego wieku. Ponadto nałogowy konsolowiec, który większość czasu spędza na wymachiwaniu mieczem.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze