Żużel – recenzja filmu. Stal, pożądanie i nienawiść

Niełatwe to zadanie pisać o filmie, który budzi tak ambiwalentne uczucia. A taki właśnie jest Żużel Doroty Kędzierzawskiej – naiwny i błyskotliwy, schematyczny i oryginalny, ciekawy i odpychający. A dlaczego? To postaram się opisać w niniejszej recenzji.

Żużel – nazwa sportu. Przykład kiedy semantyka zamyka w sobie w sposób wzorowy ogromny odłamek rzeczywistości w każdym jej aspekcie. Żużel kojarzy się z brudem i pyłem, jest ostry i twardy (o czym wie wie każdy, kto pamięta pierwsze dni nauki jazdy na rowerze). Poza Polską nazwa tego sportu motorowego to speedway, co jest całkiem zrozumiałe. Nie posiada w sobie jednak polskiej wieloznaczności, tak istotnej przez wzgląd na tradycję na przestrzeni wielu dziesięcioleci. Kto mieszka nieopodal Lublina jak ja – może mieć o tym pewne pojęcie. Jednak nie o języku polskim i o regionalnych tradycjach sportowych będę tu dywagował, a o filmie Doroty Kędzierzawskiej. A obok tego nie można przejść obojętnie!

Główny bohater to Lowa, młody żużlowiec pochodzący z dość biednej dzielnicy. Na torze jeździ motorem, po czym wraca do domu na rowerze mogącym pamiętać transformację systemu z końca ubiegłego wieku. Pewnego dnia na basenie poznaje Romę, która pracuje tam jako sprzątaczka. Chłopak od razu wpada jej w oko, jednak ich relacja nie będzie należała do najprostszych… Całej sytuacji nie ułatwia też jego dysfunkcyjna rodzina, problemy w wyścigu – tym wewnętrzny, ambicjonalnym, a także rywal z klubu – „Riczi”. A cóż się dzieje dalej? Ano – żużlowy melodramat, który polecam obejrzeć. Koniec recenzji.

Nie no, żartuję. Zostań, mam jeszcze trochę do opowiedzenia

Chociażby, że w Żużlu piękne jest, że to w sumie nie historia jednego sportowca. Jeśli już, to jest to historia człowieka, a nie tylko sportowca. A śmiałbym nawet napisać – historia całej małej społeczności. Bohaterów jest wielu, każdy ma do odegrania swoją rolę, wielu wychodzi to naprawdę wdzięcznie i imponująco. Nie licząc tutaj niekiedy Jagody Porębskiej, która jest młodą kobietą o nieziemskiej urodzie, ale aktorką… mogłaby być lepszą (i nie przychodzi mi łatwo pisać tych gorzkich słów, bo jej uroda jest jak syreni śpiew). Jej postać trochę przypomina kobiety u Pasikowskiego – momentami wydaje się, że to nie człowiek z krwi i kości, a figurka z tektury.

fot. kadr z filmu Żużel (2020)

Tomasz Ziętek z kolei lśni na ekranie młodzieńczą energią, niepokornością, determinacją, ale też wewnętrznym bólem. Jest filarem nośnym całej tej filmowej konstrukcji. Paweł Wilczak chce za bardzo i nie uwierzyłem do końca w tą przeaktorzoną konstrukcję filmowego Papy. Jest bardzo doświadczonym aktorem, więc nie wiem co poszło tu nie tak, może to po prostu inny rodzaj energii niż reszta młodej obsady. No i na koniec moja wisienka na torcie – Jacek Hugo-LukeI’mYourFather (z mojego nazwiska też można czerstwo śmieszkować, polecam). Postać całkowicie zbyteczna, słabo zagrana, mały dysonans w całym filmie. Okazuje się, że pan Jacek gra w filmach z podobną skutecznością jak idzie na demonstracje z wymalowaną twarzą. Czyli słabo i niezręcznie. Powinien zostać przy reportażach i podróżach, bo to mu zdecydowanie lepiej i ciekawiej wychodzi.

Zobacz również: Annette – recenzja filmu. Kicz i piękno jedno mają imię

Wypadałoby jeszcze, żebym wytłumaczył skąd ta nienawiść w podtytule niniejszego artykułu. Przewija się ona w wielu aspektach – nienawiści do siebie, nienawiści matki do głównego bohatera, który przypomina ojca, nienawiści wobec świata, który odebrał bohaterowi jego przyjaciół. Nie jest nazwana po imieniu, ale tego uczucia jest tu całkiem dużo. I wespół z pożądaniem sprawia, że bohater się gubi.

„Czerwony lepiej widać”

To co rzuciło mi się w oczy już na początku to mgliste, wydawałoby się – brudne, pyliste kadry utrzymane w temperaturze barw sepii. Ta stylizacja bywa niekiedy przerwana wyrazistością czerwonych kolorów w sekwencjach związanych z wyścigami na motorach, kiedy bohater wkracza w nieco inną rzeczywistość. Może to trochę porównanie od czapy, ale kolorystyka jest tu tak samo ciekawą stylistyką jak i sposobem wyrazu. O słuszności tego przekonania zdaje się przesądzać kwestia wypowiadana przez matkę głównego bohatera – „(…) czerwony lepiej widać!„.

fot. kadr z filmu Żużel (2020)

Co do ujęć – tu wychodzi cała ta wspomniana ambiwalencja w moim odbiorze filmu. Są piękne kadry w miasteczku, cudne i bajeranckie kadry pod wodą. Nawet klaustrofobiczne kadry w boksie na torze żużlowym są nienajgorsze. Potem jednak dostajemy w twarz za dużą ilością przesadzonego CGI. Wiem, wiem, wiem… To polski Żużel, a nie Hollywood, to nie te pieniądze, a w większości komputerowe efekty specjalne były na przyzwoitym poziomie. Ale co za dużo to niezdrowo.

Panasewicz na początku, rock’n’rollowe brzmienia podczas chwil z przyjaciółmi w barze; cisza wtedy, kiedy muzyka jest zbędna. W kwestii muzyki i udźwiękowienia nic nie porywa, ale też nie czuć żadnego fałszu, wszystko działa poprawnie. I tutaj też kolejne – podobnie jak z tym czerwonym – oczko puszczone do widza przez Panią Reżyser (albo to może tylko moja nadinterpretacja). Chodzi o szlagier Czarny sport śpiewany przez Panasewicza na początku filmu. Kiedy w pewnym momencie filmowej historii ta ścieżka dźwiękowa znów wybrzmiała – czułem, że mamy do czynienia z filmową powieścią-parabolą, w której bohater po wielu przejściach skończy i tak niedaleko punktu początkowego swojej historii. Przynajmniej w pewnym stopniu.

Szokuje i nie wszystko daje na tacy

Nie posłodziłem jeszcze wystarczająco. Poza ślicznymi ujęciami i brylującym Tomaszem Ziętkiem nie może umknąć także to, że twórcy filmu lubią się pobawić z widzem, stawiać pytania. I przyznaję – tam gdzie nie przegięto z tajemniczością – produkcja pani Kędzierzawskiej bawi się z odbiorcą bardzo sprawnie. Jako przykład może być tożsamość Papy, który przewija się od początku akcji, ale nie wiemy kim jest, dowiadujemy się tego znacznie później. Film także szokuje (zwłaszcza pod koniec relacji Lowy i Romy), smuci, dogniata. Tak jak melodramat powinien. Tylko właśnie – czy przedział w tej kwestii jest domknięty tylko z lewej strony, czy może istnieje złoty środek? Czy film może dogniatać za bardzo? Stawiać zbyt dużo pytań?…

fot. kadr z filmu Żużel (2020)

Jakie są jeszcze główne grzechu Żużlu? Chwilami to, że film chce za bardzo i ma kilka ujęć zrobionych z szablonu. Jest bowiem sekwencja, kiedy Lowa  jedzie na torze, obserwuje to Roma, której od pędu motoru zwiewa włosy… jak w jakiejś reklamie szamponu. Do dzisiaj jestem na terapii antycringe’owej po obejrzeniu tej sceny.

Zobacz również: Bodyguard i żona zawodowca – recenzja filmu

Generalnie uważam się w dużej mierze za chama, a czasem nawet dyletanta. To dlatego pewnie myślę, że sztuka powinna być dla wszystkich – dla tych, którzy chadzają do teatru w aksamitnych marynarkach i tych, którzy w dresie idą w piątek do kina z konkubiną. Nie powinno być kultury wysokiej czy tej… mniej-wysokiej. Powinniśmy tworzyć ją tak, aby wszyscy byli wrażliwi na jej jak najszersze spektrum. Dlatego film Doroty Kędzierzawskiej tak bardzo ucieka moim algorytmom oceny. Z jednej strony bywa chwilami jakiś taki bliski, oczywisty w swoim wyrazie, innym zaś razem zdaje się zadzierać nosa. Czasem wywołuje spod ziemi labirynt błędnych, myślowych korytarzy, w których widz mógłby się zagubić. Oczywiście – Żużel to melodramat, a nie jakiś akcyjniak, w którym największym intelektualnie wymagającym zadaniem jest zapamiętanie imienia głównego bohatera. Ale najwyraźniej ze wszystkim da się przedobrzyć.

OCENA: 6,5 / 10

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze