Annette to klasyczny przykład filmu z oceną „między 3 a 10”. To jeden z tych tytułów, którego praktycznie nie da się określi skalą cyfrową, bo przy pierwszym podejściu może nam w ogóle nie podejść, a przy kolejnych będziemy nim oczarowani – albo zupełnie odwrotnie. Annette bowiem to film o szarżującej, surrealistycznej formie, która przykrywa już całkiem przyziemną historię. Gdzieś w to wplątuje się jeszcze kolejna genialna kreacja Adama Drivera – a, no i wszyscy śpiewają.
Tak, Annette to musical. Jako że jestem prostym człowiekiem i lubię, jak ludzie z niewiadomych przyczyn śpiewają na ulicy, to praktycznie każdy film z tego gatunku z miejsca dostaje u mnie uznanie. Niestety z bólem muszę stwierdzić, że kolejne produkcje ze śpiewanymi dialogami pojawiają się w kinach bardzo rzadko, dlatego też każda premiera nowego musicalu jest dla mnie sporym wydarzeniem. Na seans Annette udawałem się z dużą nadzieją na przyjemne musicalowe doznanie. No i to w sumie dostałem, ale nikt mnie nie przygotował na to, co oprócz tego miał dla nas pan Leos Carax.
Zobacz również: Bodyguard i żona zawodowca – recenzja filmu
Historia Annette jest banalna i można ją spokojnie porównać do baśni dla dzieci z prostym przesłaniem – nie to żebym polecał pokazywać ją dzieciom, bo na pewno miałyby koszmary jeszcze przez długi czas. Jest to opowieść o dwójce zakochanych, komiku Henrym (Adam Driver) o pseudonimie artystycznym „Małpa Boska” oraz divie operowej Ann. W momencie rozkwitu ich miłości oboje są bardzo znani, a ich związkiem ekscytują się wszyscy w około. W końcu dorabiają się nawet dziecka o imieniu Annette. Tutaj muszę się zatrzymać – ja się pytam, czy Henry naprawdę nie miał żadnym obiekcji co do swojego ojcostwa? Przecież Annette to drewniana kukła i już prędzej podejrzewałbym, że macał przy tym palce Pinokio. Ale okej, dzieci się kocha zawsze, nawet jeśli są rude czy… drewniane.
Wracając do historii, właśnie wokół tych mało odkrywczych wydarzeń toczy się pierwsza połowa filmu. Do tego czasu zauroczony byłem głównie popisami Drivera na scenie, gdy podglądaliśmy jeden z występów Henry’ego. Muzycznie za to zachwycał utwór operowy, który słyszeliśmy podczas spektaklu Ann. Prawdziwe szaleństwo zaczęło się dopiero w drugiej połowie filmu, bo wtedy do głosu zaczęła dochodzić baby Annette. Występy na scenie małej, pokracznej kukiełki, to coś co na długo pozostanie w mojej pamięci. Wydarzenia w tej części historii zaczynają przybierać na intensywności, a kulminacyjnym momentem jest emocjonalny finał, będący jednocześnie najlepszym, co przytrafiło się tej produkcji.
Zobacz również: Filmowy kącik premier – Miasto, Luca, Sanktuarium
Historię w Annette można łatwo streścić jako satyrę na życie celebrytów, gdzie wspaniałe początki związków znanych osób szybko przeradzają się w wielkie dramy z rozstaniami i innymi brudami. Same postacie zaprezentowane w filmie są dość jednowymiarowe – Ann, idealna artystka robiąca wielką karierę, po drugiej stronie Henry, komik ze słabnącą popularnością, który szuka ujścia swoje narastającej frustracji. Historia zmierza w przewidywalnym kierunku, postacie raczej nie zaskakują, a wszystko tylko po to, aby dać nam ten poruszający finał. To trochę za mało i zdecydowanie za późno. Na szczęście na pokładzie był Adam Driver, który nawet z dość jednowymiarowej postaci wyciąga dużo dobra i zwyczajnie pcha cały film.
Scenariuszową prostotę można zrozumieć, gdy sprawdzimy odpowiedzialnych za to ludzi – to bracia Mael, czyli założyciele zespołu muzycznego Sparks. Z pisaniem historii mają oni raczej mało wspólnego. Ważne jednak, że duet dużo lepiej poradził sobie z muzyką w Annette, która naprawdę daje radę. Próbkę dostajemy już w pierwszej scenie, gdzie ekipa muzyczna wesoło wybiega na ulicę, śpiewając z aktorami So May We Start. Dalej jest jeszcze kilka charakterystycznych utworów dla tego poprockowego zespołu i te robią swoje. W Annette aż 95% dialogów jest śpiewanych, więc nie ma co liczyć na same dopieszczone utwory i układy taneczne rodem z La La Land. Tu praktycznie każdy najbardziej trywialny dialog jest śpiewany. Można to lubić lub też nie.
Zobacz również: Czarna Wdowa – recenzja filmu. Boska Florence
Mocno skupiłem się na historii w Annette, ale w kontekście całego spektaklu, jaki tu dostajemy, może nie być ona aż tak istotna. Tytuł to istna jazda bez trzymanki i warto doświadczyć tego na własnej skórze zwłaszcza ze względu na szaloną formę. Dzięki surrealistycznej stylistyce otaczającej przygnębiającą opowieść dostajemy mroczną baśń w tonach rock opery, która potrafi zauroczyć. No i Adam Driver – gdy znajduje się w obsadzie, na seans można iść w ciemno.