Holiday – recenzja filmu. Szukając siebie | Tracąc siebie

Bieżący rok nie przestaje mnie zdumiewać jakością polskich produkcji wchodzących do kin. Od ich otwarcia mogliśmy obejrzeć co najmniej intrygujący Śniegu już nigdy nie będzie, bardzo ciekawą Magnezję, absolutnie szokujący Sweat oraz piękny Ostatni Komers. Teraz do tego znakomitego grona dołączam psychologiczny thriller, o którym nikt pewnie nie słyszał. Oto Holiday.

Wśród polskich produkcji ciężko doszukać się rasowych horrorów w klasycznej formie. Tak naprawdę jedynym jakkolwiek godnym reprezentantem będzie nie tak dawny W lesie dziś nie zaśnie nikt. Jednak nie znaczy to, że nie możemy się pochwalić porządnym kinem grozy. Psychologiczne horrory Andrzeja Żuławskiego oraz Romana Polańskiego należą do absolutnej czołówki światowej. Nie tak dawno mogliśmy się zachwycać intrygującymi produkcjami Jagody Szelc. Dziś natomiast obserwujemy arcydzieło jakim jest nowy film Pawła Ferdka – Holiday.

Zobacz również: The Suicide Squad – recenzja. Jamesa Gunna punks not dead!

Holiday opowiada historię Kasi i Tomka – małżeństwa, które najlepsze lata ma już za sobą. Wyjazd do Indonezji miał przygotować bohaterkę fizycznie i psychicznie do wymarzonej ciąży, która wydaje się ostatnią deską ratunku dla ich relacji. Jednak gdy ona poddaje się masażom i hotelowym udogodnieniom, on szuka na dalekim kontynencie głównie materiału do napisania swojej książki. Kiedy Tomek podejmie za oboje decyzję o  tym by ruszyć w wycieczkę pod krater dymiącego na horyzoncie wulkanu, atmosfera zacznie się stopniowo zagęszczać. Podróż w głąb nieznanego lądu pozwoli zapoznać się z rdzenną ludnością ich zwyczajami, kulturą i wierzeniami, jednak nam, widzom, pozwoli przede wszystkim zrozumieć z czego wynikają problemy dwójki bohaterów.

Od pierwszych scen widzimy ogromny talent prowadzenia głównych aktorów i ich dialogów. Tu nie ma miejsca na kierowanie informacji bezpośrednio do widza, wszystkiego co powinniśmy wiedzieć o bohaterach dowiemy się obserwując ich w codziennych sytuacjach. Kryzys małżeński nie jest zarysowany ciągłymi kłótniami, a wymuszonymi uśmiechami, na które bohaterowie wciąż stajają się silić. To co początkowo jest różnicą zdań co do sposobu spędzania wakacji, z czasem zamienia się w obsesje bohaterów. Reżyser umiejętnie buduje grozę stopniowo zamykając nas w wiosce oddalonej od cywilizacji. Nadaje mistycznego znaczenia otaczającym przedmiotom i siłom natury. Wulkan będący celem podróży nabiera rangi pewnego bóstwa – źródła mocy, która może doprowadzić człowieka do oświecenia lub zagłady.

Zobacz również: Nie tylko Vega #1 – Salto Tadeusza Konwickiego

holiday

Reżyser w ciekawy sposób dzieli też narrację. Tomek będzie głównym przewodnikiem w filmie, to dzięki niemu poznamy zwyczaje i kulturę wioski. Niczym zahipnotyzowany, kuszony przez obietnicę spełnienia, będzie próbował odkryć siebie na nowo. Z perspektywy Kasi będziemy obserwować to, co najbardziej niepokojące w filmie – uwięziona w domu obcych ludzi, bez podstawowych wygód, tożsamości, drogi ucieczki i z człowiekiem, który z czasem staje się dla niej coraz bardziej obcy. Groza nie wynika bezpośrednio z czyhającego zagrożenia. Jest bardziej efektem ludzkiej natury, którą bohaterowie będą odkrywać. Brutalne walki kogutów odbywające się w wiosce stają się pewną dziwną alegorią życia, w którą Tomek zaczyna wierzyć. Próbując się stać mężczyzną, spycha swoją żonę na drugi plan, a muzyka oparta głównie o puste brzmienia gongów wybrzmiewa jakby cicho odliczała czas do nieuniknionych konsekwencji.

Zobacz również: Męskie kino #1 – Psy

Fabuła filmu tak naprawdę nie wydaje się szczególnie oryginalna. Całkiem niedawno Ari Aster w podobny, klaustrofobiczny sposób przeprowadzał nas przez relację kochanków, która znalazła swoją kumulację podczas wiejskich obrzędów w filmie Midsommar. To, co odróżnia filmy (poza światłem i kolorystyką) to ogromna subtelność z jaką jest opowiadany Holiday. Akcja filmu płynie bardzo powoli. Kolejne symbole nie dają nam jasnych odpowiedzi, prowadzą nas w tajemniczą zagadkę, która musi doczekać się mrocznego finału. Film przepełniony pięknymi kadrami przeprawia nas przez nieodkryte lądy, konsekwentnie budując ciężki i niewygodny klimat. Mimo to film nie popada w artyzm. Każdy kadr będzie tu na swoim miejscu i nie poczujemy, że któryś z nich trafił do filmu ponieważ był zbyt piękny, żeby go usunąć. Co najważniejsze tajemniczy nastrój, szamańskie obrzędy czy metafizyczna moc natury nie przejmują kontroli nas psychologicznym aspektem historii. Przyziemna opowieść o czterdziestoletnim chłopcu, który chce stać się mężczyzną oraz małżeństwie, które zaczyna się od siebie oddalać, idzie tu ramie w ramie z tym, co niepojęte. Film więc otwiera się głównie dla tych, którzy dobry seans doceniają w trakcie godzinnych dyskusji na temat możliwych interpretacji. Jeśli do nich nie należycie, obawiam się, że wyjdziecie w trakcie seansu tak jak połowa ludzi będąca na sali kinowej wraz ze mną.

OCENA: 8/10

Daniel Kurbiel

Uznaje zasadę, że "mniej znaczy więcej". Fan filmów psychologicznych, obyczajowych i horrorów, ale docenia też dobre kino akcji. Zamiast złożonych intryg i szokujących zwrotów akcji, w filmach szuka raczej dobrze napisanych postaci i świadomej reżyserii.

Subskrybuj
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze